Marzeniami dosięga gwiazd. Kierunek Tokio

Cracovia Maraton 2015. Wśród startujących

15 kwietnia odbędzie się Festiwal Biegowy im. Mikołaja Kopernika w Lidzbarku Warmińskim. To pierwsza z tegorocznych imprez w ramach cyklu „Biegaj’My z DEM’a”. Ambasadorem wydarzeń jest handbiker Piotr Małek. Jego życie odmienił wypadek na stacji kolejowej w rodzinnym Otwocku.

Jako dziewiętnastolatek stracił dwie nogi powyżej kolan. Początkowo nie mógł odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości, z czasem postawił na sport. Szukał odpowiedniej dyscypliny, aż w 2013 r. wybrał kolarstwo. Szybkim tempem dołączył do krajowej czołówki, czego potwierdzeniem są tytuły mistrza Polski. Obecnie jest w kadrze narodowej i marzy o udziale w Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Tokio w 2020 r. 52-latek zaraża optymizmem nie tylko w rozmowie z „Naszymi Sprawami”, które są patronem medialnym „Biegaj’My z DEM’a”.

Nasze Sprawy: W jaki sposób został Pan ambasadorem tego przedsięwzięcia?
Piotr Małek: − Pomysłodawcą akcji jest DEM’a Promotion Polska. 5 lat temu, będąc na basenie w Konstancinie, poznałem właściciela tej firmy. Wtedy Mirosław Milewski zaproponował, żebym wziął udział w kampanii „Pięściarze bokserom i nie tylko”. Cały dochód został przekazany na pomoc psiakom. W działania zaangażowali się znani pięściarze: Mateusz Masternak, Przemysław Saleta, Albert Sosnowski, Rafał Jackiewicz, Krzysztof Kosedowski, Iwona Guzowska, Janusz Gortat, Łukasz Maszczyk, Mariusz Wach, Paweł Skrzecz i Izuagbe Ugonoh. Był taki kundelek Fifi, który moimi rękami przekazywał wszystkie informacje o podejmowanych aktywnościach. Trzy lata temu otrzymałem kolejną propozycję od Mirosława Milewskiego. Tym razem sprawa dotyczyła pierwszej edycji Biegu Konstancińskiego im. Piotra Nurowskiego. Zgodziłem się uczestniczyć w zawodach jako pilot [wspólnie z Adamem Małyszem – przyp. red.], pokonujący trasę przed biegaczami. Teraz jestem ambasadorem całego cyklu, który obejmuje też inne biegi dla amatorów.

NS: − W trakcie każdego z wydarzeń cyklu „Biegaj’My z DEM’a” będzie można wesprzeć akcję „W drodze do Tokio”. Co warto o niej wiedzieć?
PM: − Niektórzy zrozumieli, że już jadę na Letnie Igrzyska Paraolimpijskie w 2020 r. Ja tak nie powiedziałem, bo jeszcze żaden ze sportowców nie ma zagwarantowanego startu w Tokio. Dopiero od tego sezonu można zbierać punkty do rankingu. Większość zawodników, niezależnie od uprawianej dyscypliny, marzy, aby tam pojechać. Tak też jest w moim przypadku. Zdaję sobie sprawę, że ze względu na wiek jest to moja ostatnia szansa na udział w Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich. Mnie idzie już 53. krzyżyk, a to już nie jest tak bardzo mało. Parakolarstwo to sport bardzo obciążający wydolnościowo, widzę to po różnych parametrach, np. biciu serca.
Kategoria MH5 pozostaje niszowa, nie rywalizuje w niej aż tylu handbikerów jak w MH4 czy MH3. Zdobywanie punktów jest trochę łatwiejsze. Jeśli uzbieram ich sporo dla reprezentacji, to być może pojawi się jedno lub nawet dwa dodatkowe miejsca dla Polski. Jednak to trener kadry narodowej czy inne osoby zadecydują o składzie. Jeśli wybór padnie na mnie, to spełnię swoje marzenie. Nie ukrywam, że bardzo chciałbym tam wystartować. Jednak może się okazać, że dzięki moim punktom pojedzie ktoś inny. Wówczas będę bardzo dumny, że pomogłem.

NS: − Drogę do Tokio ma ułatwić nowy rower. Jak można go ocenić po pierwszych treningach?
PM: − Siedem tytułów mistrza Polski zdobyłem na handbike’u pożyczonym od Tomasza Walisiewicza, czyli właściciela firmy GTM Mobil Technology z Warszawy. Do tej pory nie miałem roweru profesjonalnego, którym mógłbym się ścigać na świecie. Teraz sytuacja wygląda inaczej, np. napęd jest z najwyższej półki. W kategorii MH5, w której startuję, nikt takiego sprzętu w Polsce jeszcze nie posiadał. Miałem okazję już go przetestować, m.in. w miejscach, gdzie już wcześniej trenowałem. Jestem zachwycony, ale handbike sam nie pojedzie.
Rower został wyprodukowany właśnie przez GTM Mobil Technology. Firma nie tylko zrezygnowała z marży. Zgodziła się też na rozłożenie płatności na raty. Wspólnie z agencją DEM’a Promotion Polska, która jest moim darczyńcą, zbieramy środki na spłacenie sprzętu. Robimy to przy okazji różnych eventów. Chętni mogą więc wesprzeć akcję „W drodze do Tokio”.

NS: − Jak wygląda tegoroczny kalendarz startów?
PM: − Pewne decyzje dopiero zapadną, wszystko zależeć będzie od środków. Od czterech miesięcy jestem w mocnym cyklu treningowym. W ciągu miesiąca pokonuję mniej więcej 1000-1500 km na trenażerze i odbywam ok. dwudziestu treningów po półtorej godziny. Od dawna zabiegałem, żeby mieć trenera i od początku roku już tak jest. Wyścigi w Polsce pozwolą na sprawdzanie aktualnej formy, ale zamierzam też rywalizować za granicą. Na 100 procent pojadę z kadrą narodową do Ostendy (Belgia), gdzie 3-6 maja odbędą się zawody. 2 tygodnie później chcę wystartować w Kolonii. Najważniejsze w tym sezonie będą mistrzostwa świata w Maniago (Włochy), które zostaną zorganizowane 2-5 sierpnia. Jeszcze nie wiem, czy wezmę w nich udział. Do tej pory nie rywalizowałem w zawodach tej rangi.

NS: − Co będzie celem na mistrzostwach świata?
PM: − Jeśli tam wystartuję, to na chwilę obecną przewiduję walkę o czołową ósemkę. Jestem optymistą i fantastą, ale pewne rzeczy muszę też widzieć bardzo realnie. Na bieżąco śledzę poczynania konkurentów, a to są zawodnicy z najwyższej półki, totalne zawodowstwo. Pojadę na tyle, na ile będę wytrenowany. Dorzucę jeszcze swoją fantazję, optymizm w połączeniu z endorfinami oraz adrenaliną, co powinno przynieść porządny wynik. Czy to wystarczy na ósemkę, czy wyżej, to naprawdę ciężko powiedzieć. Nie chciałbym teraz zapowiadać walki o podium. To jest sport, używa się sprzętu, może być defekt czy słabsza dyspozycja, aczkolwiek wolałbym nie mówić o negatywnych rzeczach, bo jestem optymistą.

NS: − We Włoszech może Pan rywalizować z jednym ze swoich idoli.
PM: − Oprócz kolarstwa, kocham sporty motorowe, zwłaszcza MotoGP. Kiedyś oglądałem F1 i serię CART. W nich startował Alex Zanardi, który miał na torze fatalny wypadek. W jego bolid uderzył inny, Włoch stracił dwie nogi. Podziwiałem go w telewizji, a być może wkrótce staniemy na starcie. Wolałbym go oglądać w wyścigówce i pojechać na te zawody na własnych nogach, ale los sprawił inaczej. Chciałbym się z nim ścigać, podać mu rękę i powiedzieć „Good luck Alex”. To jedno z moich marzeń, może nie tak strasznie duże. Żeby je spełnić, trzeba dojść do pewnego poziomu sportowego. Alex Zanardi nie startuje w wielu zawodach, tylko tych o najwyższej randze. Myślę, że to jest pierwsze marzenie, które wkrótce spełnię.

NS: − Często używa Pan maksymy „Marzeniami dosięgam gwiazd”. Co o tym decyduje?
PM: – Mam takie wewnętrzne przekonanie, że zdejmuję sobie gwiazdy. Kiedy ktoś w Google wpisuje te słowa, to pozycjonuje się moja strona internetowa (http://piotrmalek.info/). To motto mam napisane na aucie, rowerze, a także wytatuowane na ręce. Tylko do sportu odnoszę inną złotą myśl. Jeśli pojawiam się na starcie wyścigu, małego czy dużego, to już jestem zwycięzcą. Ja tam mogę być, uczestniczyć i to dla mnie jest wielki sukces. To nie było takie proste, od mojego wypadku przez późniejsze lata musiałem się pozbierać. Teraz staram się nadrobić czas, a przecież mam określony wiek. Oczywiście duchem jestem znacznie młodszy, ledwo co dorosły.

NS: − Jak wspomina Pan swój pierwszy wyścig?
PM: − To była lekcja pokory. W 2013 r. stanąłem na starcie Biegu Piastowskiego. Piękna okolica, półmaraton prowadzący z Kruszwicy do Inowrocławia. Myślałem, że będę na podium. Szybko przekonałem się, w którym jestem miejscu. Po pierwszym zakręcie szukałem usterek w rowerze, bo całe towarzystwo odjechało i nie wiedziałem, co się dzieje. Okazało się, że zadecydował o tym mój poziom wytrenowania. Na dziesiątym kilometrze modliłem się, żeby tylko ukończyć zawody. Wtedy przekonałem się, że potrzebne są cierpliwość, trening, praca i wytrwałość. Wówczas kolarstwo uprawiałem rekreacyjnie, a teraz można powiedzieć, że jestem zawodowym kolarzem. Moje życie jest podporządkowane tej dyscyplinie sportu. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Poświęcam swój czas i środki, ale mam też olbrzymie wsparcie od rodziny i przyjaciół.

NS: – Co sprawiło, że wybrał Pan kolarstwo?
PM: – Zawsze kochałem rower i chciałem się na nim ścigać. Tak było, kiedy miałem Wigry czy Waganta. W pobliżu Otwocka przejeżdżał Wyścig Pokoju, a wtedy startowali m.in. Ryszard Szurkowski, Stanisław Szozda i Tadeusz Mytnik. Później nadeszła era zawodowego kolarstwa. Zacząłem śledzić wielkie toury, tj. Tour de France, Giro d’Italia oraz Vuelta a Espana. Tak jest do dzisiaj. Jeżeli nie dam rady obejrzeć w telewizji, np. ze względu na trening, to później szukam w Internecie. W 2007 r. zacząłem uprawiać szermierkę. Stało się tak na skutek kontuzji związanej z dynamicznym chodzeniem na protezach. Uszkodziłem sobie rękę od podpierania się kulą. Skończyło się na rehabilitacji. Trafiłem do Konstancina, gdzie spotkałem ludzi z IKS AWF Warszawa. Zaproponowali, żebym zaczął trenować. Zaangażowałem się, trwało to trzy lata. Jeździłem na Puchary Świata, ale bez sukcesów. W kraju udawało się nawet doskakiwać do drugiego miejsca, w drużynie też dosyć wysoko. Z czasem trudno było pogodzić pracę, dom i dojazdy na treningi. No i kiedyś została otwarta wypożyczalnia handbike’ów na Młocinach. Tam nie było szosówek, tylko crossówki na grubych oponach. Kilka razy spróbowałem jazdy na tym rowerze, wówczas przedziwnym dla mnie.

NS: – To była miłość od pierwszego przejazdu? Rafał Wilk powiedział na naszych łamach (https://naszesprawy.eu/sport-i-turystyka/9723-nie-wywoluj-wilka-z-podium.html), że szybko przekonał się do handbike’a. Jak było w Pana przypadku?
PM: – Kiedy tylko usiadłem, to wiedziałem, że będę na nim jeździł. Łzy w oczach się pojawiły, a u mnie nie zawsze oznaczają smutek. To był niesamowity poziom energii. Wypożyczyłem ten rower na stałe dla siebie. Mając go u siebie, zacząłem szukać opon itp. Później odnowiłem znajomość z Tomaszem Walisiewiczem. Dzięki niemu, ale też Mirosławowi Milewskiemu czy Rafałowi Szumcowi, jestem w tym miejscu, w którym jestem. Oni mi pomogli, a ja staram się robić coś dla innych. Kolarstwo ręczne ma niesamowity aspekt społeczny. Tam, gdzie jeżdżę, po różnych wioskach, naprawdę zapomnianych, mieszkańcy się aktywizują. Widzą człowieka bez nóg, który przejechał 45 km i musi jeszcze powrócić.

NS: – Z jakimi reakcjami się Pan spotyka?
PM: – Osoby z niepełnosprawnościami pytają o rower czy uprawianie różnych sportów. Nie każdy ma predyspozycje, żeby postawić na kolarstwo ręczne, ale możliwości nie brakuje. Ludzie sprawni też zmieniają postrzeganie pewnych spraw. Kiedyś podeszła do mnie zdrowa kobieta. Zaczęła dziękować, ale nie wiedziałem za co. Powiedziała, że kiedy pierwszy zobaczyła mnie na handbike’u, to przeszły jej problemy. Wcześniej postrzegała je jako coś poważnego. Coraz więcej osób się do mnie odzywa. Nie zabiegam o popularność, ale chciałbym, żeby ludzie wiedzieli, że to, co robię ma sens. Nie tylko dla mnie, ale też dla innych. Bardzo się cieszę, że ktoś dzięki moim poczynaniom też zaczyna działać. To naprawdę bardzo fajne. Jeśli choćby jedną osobę uda się wyciągnąć z domu, to ratujemy komuś życie. Bo co to za życie w czterech ścianach? Żadne.

Rozmawiał Marcin Gazda, fot. archiwum autora

Cykl wydarzeń „Biegaj’My z DEM’a”
15 kwietnia: Festiwal Biegowy im. Mikołaja Kopernika w Lidzbarku Warmińskim
20 maja: Festiwal Biegowy im. Jana Pawła II w Kazimierzu Dolnym
24 czerwca: Festiwal Biegowy im. Piotra Nurowskiego w Konstancinie-Jeziornie
Wrzesień (termin do zatwierdzenia): II Królewski Festiwal Biegowy Warszawa Wilanów
22 września: III Bieg na Kopiec Powstania Warszawskiego im. Jerzego Róży ps. „Kaktus”

Zobacz galerię…
Data publikacji: 16.03.2018 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również