Na szlaku życia. Czas na Denali

Na szlaku życia. Czas na Denali

W maju Piotr Pogon wyruszy na Denali (6190 m n.p.m.), najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Dla pięćdziesięciolatka będzie to kolejne wyzwanie w planie zdobycia Korony Ziemi. Krakowianin pokazuje, jak podnosić się po bolesnych upadkach. Wpływ na to mają „onkologiczne ADHD" i zamiłowanie do pomagania innym.

To będzie jedna z najtrudniejszych wypraw dla Piotra Pogona. – Borykam się z problemami zdrowotnymi i PESEL też niosę ze sobą. O Denali myślę od 2014 r. Z jednej strony to tylko 6190 m n.p.m., ale masyw ma potężną deniwelację, ciśnienie odpowiadające 7500 m n.p.m., ekstremalne temperatury na Alasce i desantowanie z awionetki w dużej odległości od Base Campu. Pobyt w górach jest zaplanowany na 16 dni – mówi.

Jego towarzyszami będą Bogdan Bednarz oraz Paweł Ząbek. Obaj mają na koncie wiele wypraw wysokogórskich. Pierwszy z nich jest ratownikiem Beskidzkiej Grupy GOPR, drugi prezesem Klubu Wysokogórskiego w Bielsku-Białej. Wsparcie w charakterze sponsora głównego zapewnia ERGO.

Latem ubiegłego roku Piotr Pogon rozpoczął przygotowania do wyprawy. Wówczas sporo jeździł na rowerze, pokonał m.in. trasę o długości 210 km wokół Tatr. W ostatnich tygodniach nacisk położony jest na bieganie, pływanie, wędrówki górskie i jazdę na nartach. W ramach treningu ekipa zdobyła Klimczok i Błatnią, zaliczyła też wyjście i zjazd skitourowy z Pilska w ciężkich warunkach atmosferycznych.

Wkrótce Piotr Pogon weźmie udział w maratonie na Kilimandżaro w Tanzanii. Choć bieganie jest jedną z jego pasji, to nie wie, czy wystartuje na pełnym dystansie. W różnych zawodach przebiegł już ok. 3,5 tys. km, zbierając przy tym środki na potrzebujących. W 2012 r. jako pierwszy na świecie człowiek bez płuca ukończył zawody triathlonowe serii Ironman (pływanie – 3,86 km, jazda na rowerze – 180,2 km oraz maraton – 42,195 km), startując w Kalmarze (Szwecja). 2 lata później powtórzył swój wyczyn w Zurychu.

– Teraz jest promowany człowiek zwycięski i fit, bez ograniczeń, a my upadanie mamy wpisane w swoje życie, o czym się nie mówi. Wielu ludzi nie wykorzystuje tego, żeby dokonać zmian. Mam tytuł Ironmana, ale nie jestem człowiekiem ze stali! Borykam się jak każdy z codziennymi problemami osobistymi i zawodowymi – opisuje.
Przed jedną z wcześniejszych wypraw górskich trenował, jeżdżąc na rowerze z Krakowa do Zawoi. W odpowiedzi na swoje narzekania usłyszał słowa drwala. Stwierdził on, że problemy są jak węzełki na powrozie naszego życia. Jeśli ktoś chce się po nim tylko ślizgać, to go strasznie tyłek zaboli. Jeżeli jest mądry, to każdy węzełek wykorzysta, żeby wyżej wejść ku Bogu.

Sens upadania

Piotr Pogon przedstawia się jako zwykły facet z niezwykłym życiorysem. W 1984 r. zdiagnozowano u niego w gardle guza o wielkości śliwki. Po jednym z badań nastąpiła śmierć kliniczna. Później studia, małżeństwo i stopniowa stabilizacja. Jednak w 1991 r. przypomniała o sobie choroba nowotworowa. Tym razem przerzut na płuco. Lekarze wycięli je i nie dawali szans na normalne życie.
Krakowianin był zrozpaczony, ale kilka dni po wyjściu ze szpitala przejechał 40 km na rowerze. Reakcja organizmu na wysiłek? W trakcie jazdy krwawienie, później wymioty oraz długi sen. Po przebudzeniu zrozumiał, że będzie w stanie normalnie żyć. Zaczął żyć każdą chwilą, włączyło się u niego „onkologiczne ADHD”.

Rozwijał firmę, która specjalizowała się w wykonywaniu nadruków na porcelanie i kubkach. Szybko się bogacił, ale wiele zmieniła śmierć starszego brata w 2000 r. Wkrótce zaczęły się problemy w biznesie i rodzinie. Do tego w 2004 r. zdiagnozowano nowotwór, tym razem na czole. W krótkim okresie stracił dom, pracę i rodzinę, został bezdomnym.

– Byłem bogatym człowiekiem i spadłem na pysk w sposób niezawiniony. Chodziłem do łaźni przy ul. Kościuszki, gdzie usłyszałem, żebym poszedł do Anny Dymnej i poprosił o pracę. Otrzymałem szansę, nieduże pieniądze i zatrudnienie jako terapeuta osób z upośledzeniami umysłowymi. Dźwignąłem się dzięki tym słabym, dysfunkcyjnym ludziom. Myślę, że to był strzał życia – wspomina. Właśnie w Fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko pojawił się pomysł wyprawy na Kilimandżaro (5895 m n.p.m.). Większość środków na nią pomógł zebrać Piotr Pogon. Wtedy uruchomił się w nim fundraisingowy „zwierzak”.

Górskie królestwo
W 2008 r. Piotr Pogon zdobył pierwszy ze szczytów Korony Ziemi. Wówczas był koordynatorem projektu „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. W jego ramach 9 osób z różnymi niepełnosprawnościami wyruszyło na najwyższy szczyt Afryki. 5 z nich tam dotarło.

– Zapłaciliśmy dużą cenę za brak doświadczenia wysokogórskiego. Pierwszy atak choroby wysokościowej można porównać przekornie do potrójnego kaca po weselu w Murzasichlu. Strasznie człowiek cierpi, to skrajny wysiłek. Jednak przetarliśmy szlaki, do 2008 r. mało kto słyszał o wspinających się osobach niepełnosprawnych, a później to eksplodowało – opowiada. Na Kilimandżaro powrócił jeszcze w 2011 r.

Wcześniej, bo w 2009 r., zdobył Elbrus (5642 m n.p.m.). W wyprawie towarzyszyli mu m.in. niewidomy Łukasz Żelechowski oraz Jan Mela, z którymi był na Kilimandżaro (https://naszesprawy.eu/sport-i-turystyka/4300-byli-na-gorze-wiata.html). Na Kaukazie przekonał się, co oznacza załamanie pogody i zmagania z naturą. Czuł się bezsilny na nartach skiturowych i z dużym plecakiem, kiedy wiatr ciskał nim o skały.

Tam też doświadczył uczucia olbrzymiego strachu. – Zjeżdżałem na nartach przez takie błękitne, wielkie „lodowe plamy”. Wiadomo, że szczelina jest pod spodem, ale nie możesz się asekurować. Jedziesz i przed każdym kolejnym takim miejscem zastanawiasz się, jak gruba jest ta warstwa, czy to nie strzeli – wspomina.

W 2011 r. wyruszył w Andy, m.in. z Łukaszem Żelechowskim. Celem wyprawy była Aconcagua (6962 m n.p.m.), najwyższy szczyt Ameryki Południowej. Przyznał, że nigdy wcześniej nie był zmęczony. Sam atak szczytowy trwał 26 godzin. Pokonywanie ostatnich trzystu metrów zajęło 6 godzin. – Tam było skrajne niedotlenienie. Widzieliśmy już ludzi na szczycie, a czuliśmy się jakby ktoś nam postawił płytę prefabrykowaną na głowie. Żyjemy dzięki rodzinie Włoszki, która ufundowała schron Elena na cześć córki. Ona zginęła w tym miejscu. Gdyby nie ten schron, to nie rozmawialibyśmy dzisiaj – mówi.

Czas na Drabinę

Wiosną ubiegłego roku została zarejestrowana Fundacja Piotra Pogona Drabina. Zacznie działać przed wyprawą na Denali. – Martyna Wojciechowska namawiała mnie, żebym w końcu zaczął coś robić pod własnym szyldem. No i jest ta fundacja, ale nie mam czasu, żeby ją odpalić. Ciągle jestem w biegu lub przy kolejnym projekcie. Szukam jeszcze osób do współpracy, chętnych zapraszam do kontaktu [dane na www.piotrpogon.pl – przyp. red.] – informuje.

Działalność statutowa zakłada promocję wartości osób z niepełnosprawnościami i ich dokonań. Jednak Drabina zamierza wspierać szerszą grupę. Ma dawać szczeble ludziom, którzy chcą osiągnąć coś więcej oraz mają ponadprzeciętne pasje i marzenia. Środki pozyskane przez fundację będą przeznaczane na działania na rzecz danej osoby, np. zakup instrumentu muzycznego. W przyszłości nie jest wykluczone utworzenie funduszu stypendialnego. Plany zakładają też organizowanie konferencji związanych ze społeczną odpowiedzialnością biznesu.

– Ja nigdy nie proszę o pomoc: „Pan da”. Często wchodzę np. w wolontariat pracowniczy, żeby zawsze była wartość dodana, bo to ubogaca wszystkich. W latach 80. zdobyłem pięć ton cementu za przysłowiową „flaszkę”, ale to były początki tego, co później nazwano fundraisingiem – opowiada. Od 2004 r. pozyskał w różnych akcjach ok. 28 mln zł dla potrzebujących. Ma za sobą donację testamentową darczyńczy, ale i dar w postaci kóz od rolnika spełniającego wolę swojej zmarłej małżonki.

Jeśli zdobędzie Denali, to od życzliwych osób usłyszy: „Pozostała jedna poważna góra do Korony Ziemi”. Na razie nie myśli o Mount Everest. Po powrocie z Alaski chce zaangażować się w prace fundacji. Wie, ile radości przynosi pomaganie. Zwłaszcza że od lat ma amnezję na zaimek osobowy „ja”.

Tekst i fot. Marcin Gazda
Data publikacji: 12.02.2018 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również