Teraz albo nigdy! Witold Skupień o paraigrzyskach w Pekinie

Witold Skupień – paranarciarz biegowy, aktualny wicemistrz świata w biegu techniką klasyczną na 12,5 km. W styczniu w Lillehammer powtórzył wyczyn z 2017 roku, gdy także stanął na drugim stopniu podium. Staruje w grupie zawodników stojących. Z powodu braku przedramion straconych w wyniku wypadku, biega bez użycia kijów. Przed nim trzecie igrzyska paraolimpijskie w karierze. I jak sam przyznaje: Teraz, albo nigdy!

Paulina Malinowska Kowalczyk i Michał Pol: Mija 10 lat od kiedy zacząłeś zawodowo uprawiać sport. To już Twoje trzecie igrzyska paraolimpijskie. Jak się czujesz?
Witold Skupień: – Musze przyznać, że mocno odczuwam te 10 lat w mięśniach i kościach. Mnóstwo pracy za mną, to był naprawdę ciężki wysiłek i poświęcenie. Stąd myślę sobie, że to ostatnie moje igrzyska. Dlatego przyjechałem z nastawieniem: teraz albo nigdy!

Dlaczego ostanie?
– Nie ma co ukrywać, że nie jestem już młody. Mam 33 lata, na następnych igrzyskach w Mediolanie będę cztery lata starszy. Codziennie rano budzę się i coś mnie boli. Po igrzyskach w Pjongczang nastawiłem się, że zrobię wszystko, żeby w Pekinie trafić z życiową formą, odpalić i spełnić swój życiowy cel. I czy się uda czy nie uda skończyć karierę. Mam przynajmniej poczucie, że zrobiłem co mogłem, żeby się udało.

Na styczniowych mistrzostwach świata w Lillehammer zdobyłeś srebrny medal w biegu na 12,5 km. Czy to dobry prognostyk przed igrzyskami. Na ile tamten wynik przełoży się na starty w Pekine?
– Tamten sukces na pewno dodał mi pewności psychicznej, zwłaszcza w starciu z silnymi rywalami z Rosji, których zawsze bardzo ciężko pokonać w mojej grupie. Kiedyś już z nimi wygrywałem. Ale ważne, że odpaliłem właśnie na mistrzostwach świata. To nie był przypadek, choć sam bieg nie był tak dobry, jak smarowanie nart. Jak zawsze jestem gotowy na walkę, zawsze tak się buduję i w Pekinie jest nie inaczej.

Ale Rosjanie i Białorusini zostali wykluczeni z igrzysk w Pekinie. Czy uważasz że to słuszna decyzja i jak wpłynie na rywalizację?
– Byłem oburzony pierwszą decyzją, że będą mogli startować pod neutralną flagą. Jestem przeciwny wojnie, uważam, że rosyjska armia powinna jak najszybciej wyjść z Ukrainy. Start reprezentantów kraju, który jest agresorem byłby nieporozumieniem. A przecież wciąż ciągnie się za nimi oskarżenia o doping, za które już pokutowali startując pod neutralną flagą. Między zawodnikami mówimy sobie czasem o nich „cheaters, cheaters” (oszuści).
Ja tych chłopaków znam, ścigam się z nimi od dawna. Jeden z nich, Pronkow, tak jak ja startuje bez kijów. Często się wspieramy, ja dobrze czuję się w klasyku, on w łyżwie, więc udzielamy sobie rad, a czasem łączymy się w bólu z powodu trudów rywalizacji. Wiem, że to dla niego tragedia, też jest ofiarą własnej władzy.

Ale mimo wszystko uważam, że Rosjanie nie powinni tu startować.
Gdyby wystartowali, a Ukraina się wycofała, skompromitowałoby to cały ruch paraolimpijski, który przecież ostatnio zyskuje coraz większe uznanie.

Natomiast ze sportowego punktu widzenia nie ma dla mnie znaczenia, że ich tu zabraknie. Z nimi czy bez nich, ja równie dobrze mogę zająć pierwsze miejsce jak i 15. Jeżeli będę w formie i dostanę świetne narty, mogę wygrać z każdym. Lub równie dobrze przegrać z pięcioma Chińczykami. Na igrzyskach konkurencja jest naprawdę duża.

A czy odpowiadają Ci trasy i warunki w Pekinie?
– Trasy są bardzo proste, może nawet zbyt proste, bo płaskie. Profilowo nie mają zbyt wielu przewyższeń tak jak ja lubię najbardziej. Ale to ta prostota jest złudna, bo jak przywieje silny wiatr, to każdy metr jest trudny do pokonania. Ten tutejszy wiatr może pomóc, ale może i przytrzymać zawodnika. Ciężko będzie się biegało.
Liczę na dobre smarowanie jak w Lillenhammer. Na razie słabo to wygląda, na szczęście trenerzy z serwismenami już dochodzą do jakichś wniosków. Ale to nie musi mieć wpływu, bo widzę że każda kadra się męczy. Mam kilka dni do startu i liczę, że do tego czasu znajdziemy potrzebne odpowiedzi.

A jakie trasy najbardziej Ci odpowiadają, zważywszy że biegasz bez kijów?
– Uwielbiam trasy, w których jest bardzo stromo pod górę i bardzo szybko na dół, co wymaga dobrej techniki, bo tu mogę bazować na moim 10-letnim doświadczeniu. Każdy kawałeczek płaskiego albo lekko w dół to dla mnie mordęga, bo rywalom z jednym kijem odepchnięcie daje wtedy bardzo dużo, a ja np. w stylu klasycznym musze czekać aż zjadę, najprościej tłumacząc. Kij pozwala się napędzać na płaskich odcinkach. Tu takich odcinków jest niestety dosyć dużo.

Jak więc jesteś w stanie wygrywać z rywalami z jednym kijem?
– Jest handikap, który w stylu klasycznym wynosi 80 procent, a w stylu łyżwowym 90 procent. Czyli o połowę mniej niż 20 lat temu. Chłopaki z jednym kijem mają odpowiednio 91 i 95 procent.

Czy masz jeszcze w głowie niepowodzenie sprzed czterecha lat na igrzyskach w Pjongczang?
– Tylko jako odrobioną lekcję. Tam miałem w sobie zbyt mało pokory. Byłem zbyt pewny siebie, za bardzo wierzyłem w medal, na który zresztą było mnie wtedy stać. Nie do końca winię siebie, bo zabrakło mi też szczęścia. W Pekinie podchodzę do startu inaczej. Z pokorą, mając za sobą ciężką pracę. Tak ciężką, że stąd myślę o końcu kariery.

Czy masz już plany co będziesz robił? Chcesz zostać w sporcie, np. w roli trenera?
– Na pewno będę chciał założyć rodzinę i znaleźć dla niej czas. Chciałbym zostać w sporcie, bo jest on dla mnie wszystkim, nie potrafię bez niego żyć. Jestem instruktorem narciarskim i podoba mi się szkolenie młodzieży. Przekazywanie wiedzy dzieciakom. Ale czy w to pójdę, jeszcze nie wiem. Od lat obserwuję pracę trenerów i wiem, że to trudny i niewdzięczny kawałek chleba. Jeszcze mam czas na podjęcie decyzji.

Rozmawiali w Zhangjiakou: Paulina Malinowska Kowalczyk i Michał Pol, fot. Bartłomiej Zborowski / PKPar

Data publikacji: 04.03.2022 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również