W Mazańcowicach i… Kanadzie

W Mazańcowicach i... Kanadzie

Po raz drugi w historii Beskidzkie Zrzeszenie Sportowo-Rehabilitacyjne Start z Bielska-Białej zorganizowało Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Szosowym Niepełnosprawnych EDF Tour. 4 i 5 września 2010 r. na 8.kilometrowej pętli w Mazańcowicach ścigało się 63 kolarzy.

plakat_edf

– W porównaniu z rokiem ubiegłym impreza jest dwa razy większa – mówił także Łukasz Szeliga, organizator, prezes BZSR. – Pojawiło się mnóstwo nowych, nieznanych twarzy. Te osoby dotąd, gdzieś tam, jeździły sobie same po Polsce, trenowały i dzięki temu jest kilka niespodzianek. Na przykład Rafał Szarow z Radomia w grupie C4-C5 wygrał z doświadczonym Grześkiem Guzym z Polkowic. Trzeba dodać, że nie dojechali też wszyscy, którzy zgłaszali się do imprezy.

Już pierwszy wyścig zorganizowany przed laty pod szyldem EDF, z Wisły do Gdańska pokazał, że kolarstwo to dyscyplina, którą może uprawiać praktycznie większość niepełnosprawnych, a MP są przykładem integracji możliwej dzięki ponownemu startowi grupy EDF Polska.

– Wielu tu jeżdżących mówi, że jeżdżąc na handbike’ach można się spokojnie umawiać na wspólne imprezy z jeżdżącymi na normalnych rowerach i w ten sposób spędzać czas, zamiast bezsensownego siedzenia przed telewizorem – komentuje Łukasz Szeliga. – Ostatnio pojawiła się wręcz moda na rowery „leżące”, które zrewolucjonizowały świat w wyścigach. Od tego roku są bowiem 4 grupy rowerów ręcznych, podział został bardziej dopracowany, a przez to rywalizacja jest bardziej sprawiedliwa. Te rowery mkną bardzo szybko, czasem trudno zdrowemu kolarzowi je dogonić, osiągając na prostej ponad 40, na zjazdach ponad 80 km/godz.

Dodajmy, że w polskim kolarstwie szosowym wydarzyło się w tym roku coś wyjątkowego. Polacy wywalczyli 4 medale Mistrzostw Świata: Arkadiusz Skrzypiński złoto w wyścigu ze startu wspólnego na dystansie 45,6 km (handbike), Anna Harkowska – srebrne medale w wyścigu na czas na dystansie 22,8 km oraz w wyścigu ze startu wspólnego na dystansie 57 km. Tandem Krzysztof Kosikowski/Artur Korc – brąz w wyścigu ze startu wspólnego na dystansie 102,6 km.

Jedyną okolicznością niesprzyjającą tegorocznym Mistrzostwom Polski była deszczowa pogoda. Przypomnijmy, że w ubiegłym roku było podobnie. Niezależnie od stopnia zmęczenia na mecie, zawodnicy chętnie dzielili się z nami wrażeniami z wyścigu. Poniżej kilka opinii.

Zbigniew Wandachowicz, mistrz Polski
Trasa dosyć trudna, dużo podjazdów. Padał deszcz, mokro i ślisko, trzeba było uważać, ale generalnie nie narzekam. Udało mi się powalczyć i zdobyłem tytuł. Sezon był bardzo udany dla mnie: byłem trzeci na Pucharze Europy, piąty na Mistrzostwach Europy i ósmy na Mistrzostwach Świata, wygrałem Cracovia Maraton. Mam 53 lata i w tym roku osiągnąłem największe sukcesy na międzynarodowej arenie. Paradoksalnie, jesienią zeszłego roku miałem kontuzję barku i to mnie zmusiło do wypoczynku. Ale od stycznia trenowałem już dwa razy dziennie i może to przyczyniło się do mojej formy. Obecnie na światowej liście rankingowej liczącej 46 zawodników Arek Skrzypiński, który nam od lat sprząta sprzed nosa wszystkie tytuły, zajmuje 3. miejsce, ja 7. a wejść na tę listę jest bardzo trudno.

Arkadiusz Skrzypiński, mistrz świata
Mistrzostwa Świata były bardzo dla nas udane. Zbyszek Wandachowicz był ósmy i dziewiąty, dzięki czemu wskoczył do pierwszej dziesiątki. Ja w jeździe indywidualnej na czas byłem czwarty, a ze startu wspólnego pierwszy. Pasowało mi idealnie, bo bardzo lubię jeździć w grupie, mogę kontrolować sytuację, obserwować rywali. Potrafię „czytać” jazdę i rozegrałem to tak, jak sobie wymyśliłem – zdobyłem tytuł mistrza świata i bardzo się z tego cieszę.
Mistrzostwa odbyły się w Baie-Comeau, kanadyjskiej miejscowości na północ od Montrealu, nad zatoką św. Wawrzyńca. Okolica bardzo górzysta, cztery pętle – w sumie 46 km. Płaskiej, prostej trasy było ostatnie 500 m, a tak cały czas zjazd i podjazd, czyli coś co bardzo lubię. Interwały bardzo mi pasują, jestem zawodnikiem lekkim. Od pierwszego zjazdu wiedziałem, że jest dobrze, że będzie medal, tylko nie byłem pewien – jaki. Obecnie mam wszystko, co potrzebuję do szczęścia – wsparcie ze strony miasta i klubu, trener kadry polskiej jest również ze Szczecina, więc widzę się z nim praktycznie codziennie. Poza tym reprezentuję najlepszy team na świecie – niemiecki SOPUR, dzięki czemu dysponuję najlepszym sprzętem i zawsze jestem o krok do przodu. Te wszystkie czynniki złożyły się na zwycięstwo. Także to, że bardzo dużo trenuję z Niemcami – oni mnie dużo nauczyli, bo to jest tak, jak w piłce nożnej: piłka jedna, bramki dwie, a wygrywają zawsze Niemcy. Nauczyli mnie nie ułańskiej fantazji, ale zimnej kalkulacji. Trzeba analizować na bieżąco sytuację i dobrze wykonać robotę. Pracuję na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym, maksymalnie wykorzystuję urlop, a jak się kończy, to jestem na bezpłatnym. Stwierdziłem, że nie ma mowy o bazowaniu wyłącznie na sporcie, bo to się wszystko może pewnego dnia skoczyć – złamię rękę i koniec kariery. W tej chwili korzystam z tego, co mi los daje.
Dzisiejszy wyścig również wygraliśmy drużynowo, wiedzieliśmy że miejscowi, a więc Zbyszek Baran, jest trochę słabszy na finiszu. Rozegrałem wyścig wspólnie z kolegą klubowym Zbyszkiem Wandachowiczem, podzieliliśmy się medalami. Wczoraj ja wygrałem czasówkę, a dzisiaj on start wspólny. Dzięki temu – co bardzo mnie cieszy – mamy w Szczecinie wszystko, co było do wygrania. Nie byłoby w porządku, gdybym usiłował zgarnąć wszystko co się da. A tak – ja wystartuję w tęczowej koszulce mistrza świata, a Zbyszek w pięknej biało-czerwonej koszulce mistrza Polski z orłem na piersi.

Monika Pudlis z IKS Smok Lotos Apodex PZU Orneta jeździ w pozycji klęczącej, jej rower jest dostosowany indywidualnie. – Biorę wiatr na siebie, ale za to jak jest z górki to mogę się kolanami zaprzeć – żartuje zawsze wesoła Monika. MP były jej 130. startem od lipca 2005 roku, kiedy zaczynała karierę. Ma na koncie 125 zwycięstw.
– Trasa była mokra, ale przynajmniej się nie kurzyło za nami – śmieje się Monika Pudlis. – Chlapie z kół na oczy i czasami się nie widzi, przynajmniej na zjazdach. Jak wjeżdżałam na metę wczoraj, to widziałam tylko zarys baneru, okulary mi zaparowały. Tutaj były raczej pagórki, w Kanadzie, na mistrzostwach świata, to dopiero były górki. Tam łańcuchy pękały. Miałyśmy mało czasu na aklimatyzację, przyjechałyśmy dwa dni przed startem. Dla mnie czasówka to była agonia, organizm jeszcze się nie dostosował. Lepiej było na stracie wspólnym, choć zajęłam najgorsze miejsce jakie może być – czwarte. To znaczy, że mam jeszcze nad czym pracować. Zawsze wspominam maraton w Padwie – zrobiłam go w 1 godz. 26 min. Włosi mnie spychali do rowu, jechałam sama, a na Włoszkę pracowała cała grupa. Jednak siedem kilometrów przed metą uciekłam im wszystkim i wygrałam. Pamiętam to do dziś, bo końcówka była po bruku; nie dość, że jest ciężko, to jeszcze potrafi spaść łańcuch. Tam była „rzeźnia”. Ciężko też było na maratonie w Nowym Jorku, gdzie zajęłam drugie miejsce po zaledwie trzech miesiącach treningu, byłam też w Emiratach Arabskich, Bejrucie i wygrywałam. Sporo zjeździłam. Jeszcze chciałabym pojechać wyścig na Alasce, 177 km po górach. Dla mnie ten dystans nie straszny, bo jechałam już z Olsztyna do Warszawy, 190 km. Po 50 km już się nic nie czuje. Dopiero po kilku dniach ręce się robią jak z waty. Żyję prawie jak Cygan, podróżowanie i startowanie w zawodach weszło mi w krew, to jest sposób na życie, choć przecież pracuję w Michelin Polska w Olsztynie. Wszystko da się pogodzić. Wstaję o 4 rano, kończę dzień o 20.

Leszek Mazurek, niezrzeszony, pod koniec lat 80. był wicemistrzem Polski na torze, ścigał się w Broni Radom. Po przyjeździe na Śląsk został górnikiem i miał w kopalni wypadek, w którym stracił rękę. Skończyła się kariera kolarska. Po jakimś czasie naszła go myśl aby kupić rower i spróbować zacząć jeździć. I tak powoli zaczął, najpierw po parę kilometrów, z roku na rok więcej. Z czasem jazda po 200, 300 km nie sprawiała mu trudności. W roku przejeżdżał nawet 10 tys. km, miał rok nawet z 20 tysiącami. Uczestniczył w rajdzie do Watykanu, kilka razy do Lichenia (z Rudy Śląskiej, gdzie mieszka, ponad 300 km). Jeździ dużo maratonów, dłuższych rajdów rowerowych. Raczej nie lubi wyścigów. W tym roku po raz pierwszy wystartował w Mistrzostwach Polski, o których zresztą dowiedział się w ostatniej chwili.
– Nie lubię jeździć jak jest mokro. Wczoraj zabrakło mi 7 sekund do czwartego miejsca – złościł się Leszek. – Jest dużo młodszych ode mnie, trzeci na mecie miał 23 lata. Sezon miałem niezbyt udany, plany były większe, choć jestem zadowolony z uczestnictwa w rajdzie dookoła Polski, rajdów górskich na Słowacji. Na dzisiejszym wyścigu reprezentowałem Start Bielsko. Dotąd nie zainteresował się mną żaden klub, jeżdżę samotnie, ale jestem po rozmowach ze Startem i może coś z tego będzie.

Wyniki jazdy na czas:
C1, C2, C3 – 1. Andrzej Kąkol – Skorpion Polkowice, 2. Dariusz Beszczyński – Start Szczecin, 3. Łukasz Szeliga – Start Bielsko
C4, C5 – 1. Rafał Szarow – Start Radom, 2. Grzegorz Guz – Masters Polkowice, 3. Ludwik Odrzywołek – Start Bielsko
H2 – 1. Robert Nowicki – Smok Lotos Orneta, 2. Rafał Szumiec – Start Poznań, 3. Kamil Banok – Smok Lotos Orneta
H3 – 1. Arkadiusz Skrzypiński – Start Szczecin, 2. Zbigniew Wandachowicz – Start Szczecin, 3. Zbigniew Baran – Start Bielsko
Grupa integracyjna: 1. Roman Węgierski – Zew Kongeneracja, 2. Artur Leśniak – EC Kraków, 3. Tadeusz Liecau – EC Wybrzeże
Kobiety: 1. Monika Pudlis, 2. Monika Seligowska, 3. Marzena Kołodziejczyk – wszystkie IKS Smok Lotos Orneta.

Wyniki ze startu wspólnego:
C1, C2, C3 – 1. Andrzej Kąkol – Skorpion Polkowice, 2. Dariusz Beszczyński – Start Szczecin, 3. Stefan Pacak – Czechy
C5 – 1. Grzegorz Guz – Masters Polkowice, 2. Ludwik Odrzywołek – Start Bielsko, 3. Ryszard Grygonis – Kwisa Lubań
H2 – 1. Robert Nowicki – IKS Smok Lotos Orneta, 2. Rafał Szumiec – Start Poznań, 3. Kamil Banok – Smok Lotos Orneta
H3 – 1. Zbigniew Wandachowicz – Start Szczecin, 2. Arkadiusz Skrzypiński – Start Szczecin, 3. Zbigniew Baran – Start Bielsko.
Grupa integracyjna: 1. Roman Węgierski – Zew Kogeneracja, 2. Józef Ladach – EC Wybrzeże, 3. Roman Sieroń – Zew Kogeneracja
Kobiety (H3): 1. Monika Pudlis, 2. Monika Seligowska, 3. Sandra Hamulczuk – wszystkie z IKS Smok Lotos Orneta.

Marek Ciszak
fot.: Ryszard Rzebko

Zobacz galerię…

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również