Wycieczka do Toskanii pojawiła się w ofercie biura podróży dla osób z niepełnosprawnością Accessible Poland Tours z Warszawy, prowadzonym przez Małgorzatę Tokarską (mój wywiad z Nią ukazał się na portalu Magazynu„Nasze Sprawy” 25 lutego 2010 roku).
Na sześciodniową wycieczkę w październiku zdecydowałam się w marcu, wykupując bilet lotniczy do Rzymu. Zebrała się dwunastoosobowa grupa chętnych do odkrywania uroków Toskanii, w tym pięć osób na wózkach inwalidzkich. Czy sobie poradzimy? Od początku w to wierzyliśmy, a Małgosia – nasza pilotka – zarażała nas swoim entuzjazmem i optymizmem.
Z lotniska Fiumicino odebrała nas Elisabeth, której pomoc i zaradność miała nas nie raz zaskoczyć. Przystosowanym busem ruszyliśmy do Lucignano. Naszą bazą wypadową był dobrze przystosowany dom wakacyjny położony w spokojnej okolicy. Niektórzy w czasie zwiedzania skorzystali ze skuterów, które udostępniono nam nieodpłatnie. Zwiedzanie zaczęliśmy właśnie od Lucignano. Miasteczko od razu uświadomiło nam, że urocza Toskania wymaga od nas dobrej kondycji, współdziałania i cierpliwości w pokonywaniu trudności. Biegnące łukiem, brukowane uliczki odzwierciedlają owalny kształt miasta, którego centralnym punktem jest kościół Francisco Palazzo Comunale (dużo schodów!). U wejścia do bram miasta znajduje się mała restauracja. Wydała mi się znajoma… Może to tu kręcono jedną ze scen filmu „Zapiski z Toskanii” z Juliette Binoche? Akcja rozgrywa się właśnie w Lucignano, więc to bardzo prawdopodobne. Toskania to raj dla filmowców. Gotowe plenery mogą stanowić zarówno tło jak i temat wielu ciekawych historii.
Następnego dnia ruszamy do Florencji. Niespodziewanie przywitała nas ulewnym deszczem. Pierwszym punktem programu było podziwianie panoramy miasta na placu Michała Anioła, na którym znajduje się posąg Dawida – jedna z wielu kopii we Florencji (oryginał jest w Galleria dell’Accademia). Sprzedawcy płaszczy przeciwdeszczowych zjawili się jak spod ziemi. Tu też spotkaliśmy się z naszą przewodniczką i trzema wolontariuszkami, których pomoc okazała się bezcenna. Florencja zachwyca i onieśmiela ilością zabytków, muzeów i ciągle żywym renesansem.
Kopuła katedry Santa Maria del Fiore, Duomo góruje nad miastem. Jest dziełem Filippo Brunelleschiego. Konstrukcja wzniesiona została bez rusztowania, co w tamtych czasach było ewenementem. Budowla pokryta jest trójkolorowymi marmurami. Biały pochodzi z Carrary, różowy z Maremmy a zielony z Prato. Wnętrze (wejście przystosowane) też zapiera dech w piersiach pięknem fresków i zdobień. Katedra może pomieścić 30 tysięcy ludzi. Na sklepieniu znajduje się imponujący cykl mozaik wykonanych w XIII w. z dominującym przedstawieniem Chrystusa Pantokratora. Przy fasadzie zachodniej wznosi się ogromna dzwonnica, której budowę rozpoczął Giotto. Znajduje się w niej siedem dzwonów.
Mimo woli spacerujemy z głowami zadartymi do góry, bo atrakcje Florencji sięgają nieba; strzeliste wieżyczki, misterne zdobienia, ukwiecone balkony domagają się należytej uwagi i podziwu. W pobliżu katedry znajduje się baptysterium San Giovanni ze słynnymi Drzwiami Raju. Taką nazwę nadał im Michał Anioł, ale są dziełem Lorenza Ghibertiego. Wykonane są z brązu, a ich powierzchnia jest pozłacana. Płaskorzeźby przedstawiają sceny ze Starego Testamentu. I choć jest to tyko kopia (oryginał znajduje się w Museo dell’Opera del Duomo), to i tak przyciąga wielu turystów chcących sfotografować się na ich tle. Któżby nie chciał dotknąć bramy Raju!
Kościół Santa Croce (Św. Krzyża) we Florencji to jedna z najważniejszych świątyń franciszkańskich we Włoszech. Znajduje się na placu Świętego Krzyża. I to wnętrze sprawia, że ścisza się głos i zamiera w zachwycie. I tu wejście bez barier. Trójnawowa, gotycka bazylika zaprojektowana na planie krzyża egipskiego (w kształcie litery T) posiada liczne kaplice. Dzięki kolorowym, misternym witrażom do wnętrza wpada wielobarwne światło, które podkreśla artyzm rzeźb i fresków, pozwala lepiej dostrzec kształt dłoni, wyraz twarzy lub fałdy sukni. A są tu dzieła Michała Anioła, Donatella, Vasariego, Brunelleschiego. Bazylika to również miejsce spoczynku wielu niezwykłych postaci, m.in. Michała Anioła, Gioacchino Rossiniego, Niccolò Machiavellego. Eppur si muove (z wł. A jednak się kręci) – chciałoby się powtórzyć za Galileuszem, który jest tu również pochowany, bo doskonałość arcydzieł oraz ilość znakomitości spoczywających w Santa Croce może rzeczywiście przyprawiać o zawrót głowy.
Po zwiedzaniu świątyń ruszyliśmy w kierunku Piazza della Signoria. Po drodze zatrzymaliśmy się na Ponte Vecchio (Most Złotników) na rzece Arno. To najstarszy florencki most, pełen kramów, sklepików, arkad. Stoi tu pomnik Benvenuto Celliniego – słynnego złotnika. Ze stoickim spokojem – jakże odmiennym od jego barwnego życia – przygląda się wielojęzycznemu tłumowi turystów. Galeria Uffizi znajduje się w pobliżu, przy Piazza della Signoria. Monumentalne rzeźby przyciągają wzrok i zapowiadają kolejne artystyczne wzruszenia. Budowę Uffizi Kosma I z rodu Medyceuszy powierzył architektowi i malarzowi Giorgio Vasariemu. Prace rozpoczęto w 1560 r. i po 20 latach ukończono budowlę. W galerii spędziliśmy około dwóch godzin. To na pewno za mało, by zobaczyć choćby najbardziej znane arcydzieła. Coś trzeba było wybrać. Najpierw postanowiłam zobaczyć obrazy Tycjana. „Wenus z Urbino” olśniewa w swojej nagości, uwagę przyciąga zarówno postać, jak i mały piesek w rogu obrazu. Ciało kobiety wygląda zaskakująco naturalnie. Mistrz koloru. Określenie „tycjanowski” na opis rudopomarańczowej barwy weszło do codziennego słownika. Następnie szybko do Botticellego. Słynne „Narodziny Wenus” to ogromny obraz. I znowu moją uwagę przyciągnęły kolory. Tej pięknej, subtelnej zieleni nie dostrzegłam na żadnej reprodukcji. Udało mi się również zobaczyć kilka obrazów Caravaggia, Rafaela, Rembrandta, choć wędrując po długich korytarzach czasem warto zatrzymać się przy pięknych marmurowych rzeźbach lub spojrzeć w górę na pięknie zdobione sufity. Z Florencji wracałam z niedosytem i nadzieją, że może jeszcze kiedyś tu wrócę, by zajrzeć do paru kościołów pośpiesznie mijanych, do domu Dantego, po to, by znowu napić się świetnej kawy w jakiejś kawiarni z widokiem na… Na cokolwiek. Wszystko piękne.
Następnego dnia pojechaliśmy do Arezzo i najpierw udaliśmy się do pięknej bazyliki św. Franciszka. Budowlę charakteryzują proste gotyckie linie. Tutaj znajduje się jeden z najwybitniejszych włoskich dzieł renesansowych – cykl fresków Piera della Francesca „Legenda krzyża świętego”. Dołączyłam do amerykańskiej wycieczki i z uwagą wysłuchałam przewodniczki, która z dumą i zachwytem opisywała poszczególne fragmenty fresku. Zbigniew Herbert we wspomnianej przeze mnie książce „Barbarzyńca w ogrodzie” poświęcił sporo miejsca tym freskom. Stwierdził, że Piero della Francesca przedstawił „świat przeźroczysty i nasycony światłem”. Po zwiedzaniu kościoła mieliśmy trochę czasu na indywidualne poznawanie tego typowo toskańskiego miasta, w którym urodził się Francesco Petrarka Tu była też kręcona część filmu „Zycie jest piękne”. To na tym charakterystycznym rynku Roberto Benigni jeździł na rowerze i krzyczał do swej wybranki: „Buongiorno principessa!”
Tego samego dnia pojechaliśmy do Cortony. Niby też Toskania, a jednak niepodobna do tego, co widzieliśmy wcześniej. Najpierw jechaliśmy krętą drogą, mijając po drodze doliny Valdichiana, domki przyczepione do zboczy, winnice. Centralnym punktem miasta jest charakterystyczny ratusz z XIII wieku z dużą ilością schodów, na których turyści chętnie przysiadają. Miasto zostało założone przez Etrusków. Mury je otaczające na długości 3 km zawierają sporo elementów etruskich z ok. V w. p.n.e. Zwiedzaliśmy miejscowe Muzeum Etruskie. Dostępna była tylko cześć sal i zbiorów, ale warto było dotknąć przeszłości tego miasta. Najbardziej spodobała mi się biblioteka z zabytkowymi stołami, fotelami i regałami pełnymi starych książek.
Siena była kolejnym punktem naszej toskańskiej przygody. I znowu przywołam Zbigniewa Herberta, który tak pisał o tym mieście: „Siena jest miastem trudnym. Słusznie porównywano ją do tworów przyrody – meduzy albo gwiazdy. Plan ulic nie ma nic wspólnego z „nowoczesną” monotonią i tyranią kąta prostego. Plac ratuszowy (jeśli tak można postponować siedzibę rządu), zwany il Campo, ma kształt organiczny – przypomina wklęsłą stronę muszli. Jest to na pewno jeden z najpiękniejszych placów na świecie, niepodobny do żadnego innego i dlatego trudny do opisania.”. Uliczki Sieny są wąskie („jeźdźcy zawadzają ostrogami o mury”), bez chodników, a nierówności szczególnie utrudniały – nam wózkowiczom – poruszanie się. Nie obeszło się bez proszenia o pomoc, ale pośród licznego tłumu turystów można było znaleźć życzliwych i gotowych do pomocy ludzi. W Sienie trzeba koniecznie zobaczyć katedrę (Cattedrale di Santa Maria Assunta). Jej biało-czarne wnętrze jest bardzo ekspresyjne. I tu wzrok mimo woli kieruje się w górę – ku witrażom, sklepieniom, choć i posadzki wykonane przez różnych artystów zachwycają finezją i kompozycją. Podobno Wagner komponując Parsifala prosił, aby przysłano mu szkice sieneńskiej katedry. W wyobraźni kompozytora kościół ten jawił się jako idealna świątynia Graala. Dwa razy do roku w Sienie odbywa się słynne palio. To festyn na cześć Matki Boskiej sięgający swoją tradycją czasów średniowiecza. Kulminacyjnym punktem tego święta jest otwarta dla widzów, niezwykle emocjonująca (choć trwająca jedynie trzy okrążenia wokół placu) gonitwa konna.
W ostatni dzień pojechaliśmy do centrum handlowego Valdichiana, który jest drugim co do wielkości outletem w Toskanii. Eleganckie sklepy, markowe ubrania, bo i ulica włoska jest szykowna, modna. W pobliskim supermarkecie robiliśmy też ostatnie zakupy. Co warto przywieźć z Toskanii oprócz wspomnień i zdjęć? Może smaki. Region słynie z wielu produktów. Na pewno zapamiętuje się podawany do wszystkiego chleb pane toscano, specyficzny, bo bez dodatku soli, serwowany z oliwą, ziołami. Specjalnością regionu jest też ostry, twardy ser pecorino, doskonała oliwa, trufle. I oczywiście słodkości! Dla Sieny charakterystyczne jest panforte – ciasto korzenne z migdałów, orzechów laskowych, skórki pomarańczy, miodu, cukru i mąki. W ostatni dzień na kolację podano nam trzy rodzaje pizzy (ta z rukolą przepyszna!), a na deser ciasteczka cantucci, które macza się w słodkim winie przed zjedzeniem. Wina to duma i specjalność tego regionu. Najlepsze toskańskie gatunki to m.in.: Chianti Classico Riserva Rancia i Brunello di Montalcino. I znowu warto przywołać Zbigniewa Herberta, który napisał piękną, literacką „instrukcję” picia chianti: „Należy nachylić szklankę, aby zobaczyć, jak płyn spływa po szkle, czy nie zostawia śladów. Następnie podnosi się ją do oczu i, jak mówi pewien francuski smakosz, zatapia się oczy w żywych rubinach i kontempluje się jak chińskie morze pełne korali i alg. Trzeci gest – zbliżyć brzeg szklanki do dolnej wargi i wdychać zapach mammola – bukietu fiołków oznajmiających nozdrzom, że chianti jest dobre. Zaciągnąć się tym aż do dna płuc tak, żeby mieć w sobie woń dojrzałych winogron i ziemi. Wreszcie – ale unikając barbarzyńskiego pośpiechu – wziąć w usta mały łyk i językiem rozetrzeć ciemny, zamszowy smak na podniebieniu.”.
Zwiedzanie Toskanii to wycieczka nie tylko krajoznawcza. To również wyprawa kulturoznawcza, smakoznawcza, krajobrazoznawcza. I warto podjąć wszelki trud, by poczuć niepowtarzalną atmosferę tego regionu Włoch.
Lilla Latus
fot.: archiwum Autorki