„Wstań i jedź” – w Katowicach

"Wstań i jedź" - w Katowicach

Pod katowicki Spodek, 13 czerwca br. krótko po godzinie 17.00 dotarł konwój rowerowy towarzyszący drużynie Łukasza Krasonia – realizującego wyczyn bez precedensu w skali Polski i Europy.

Niepełnosprawny Łukasz podróżuje na specjalnie skonstruowanym GoWerze – połączeniu rowera i gondoli – przemierzając Polskę w towarzystwie żony Małgorzaty i stałej czteroosobowej ekipy: rehabilitanta, reportera, koordynatora i pomocnika obsługi odpowiadającego także za menu drużyny. 7 km przed Spodkiem (w Bytkowie), dołączyli do nich młodzi rowerzyści tworząc barwny konwój. Pod Spodkiem zostali przywitani przez przedstawicieli prezydenta Piotra Uszoka i władz miasta i oraz pełną empatii publiczność. Mamy nadzieję, że w miarę rozwoju podróży witających go będzie jednak coraz więcej.

Ogólnopolski Konwój Rowerowy „Wstań i jedź” jest realizowany pod egidą Fundacji Łukasza Krasonia „Wstań i jedź”. Inauguracja projektu nastąpiła 8 czerwca we Wrocławiu i tam też się zakończy 21 lipca br. Po drodze rowerzyści zawitają do 14 miast, chcą przejechać ponad 2000 km. W każdym z miast przewidziano happeningi i spotkania pod ogólnym hasłem: Opowieści inspirującej treści. Ich pozytywny przekaz jest bardzo oczywisty – Wstań i jedź, to wezwanie do realizacji swoich celów i marzeń pomimo własnych ograniczeń. – Najtrudniej pokonać samego siebie – skomentował wyczyn Łukasza i jego przyjaciół poruszający się także na wózku poseł Marek Plura. – Kiedy to się uda można świat zmienić na lepszy, nie tylko swój świat, ale i innych ludzi.

Zmęczony ale uśmiechnięty i szczęśliwy Łukasz powiedział: – Udało mi się odnaleźć swoją drogę w życiu i jest nią pomoc innym ludziom w pokonywaniu słabości. Najlepiej w formie dobrej zabawy.

W Katowicach powitał Łukasza osobiście rowerzysta czynnie użytkujący swój autentycznie zabytkowy jednoślad jeszcze z 1925 roku! Rower i jego jeździec wyglądali naprawdę imponująco!

Wydarzenie objęli swymi patronatami prezydenci 14 miast docelowych oraz rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz.

Zobacz galerię…

IKa

fot. Ryszard Rzebko, Ilona Raczyńska

 

 

Opowieści inspirującej treści…

Normalnie napisalibyśmy: Łukasz zaczął snuć swoją opowieść. Ale to nie była zwykła opowieść, a spotkanie motywujące. Można powiedzieć: interaktywne, bo Łukasz co chwila angażował widownię, w której dominowali uczniowie katowickich szkół średnich, czasem zapraszając wybrane osoby na scenę. Aby przybliżyć czytelnikom, jak to wyglądało zapisałam duży fragment tego spotkania. Spotkanie, które miało przekonać, że „niemożliwe jest osiągalne”, Łukasz zaczął tak:

To niesamowite, gdzie zaprowadzić nas mogą marzenia, jeśli mocno im wierzymy i jeszcze poprzemy tę wiarę działaniem. Nazywam się Łukasz Krasoń i w czerwcu zacząłem realizować swoje największe marzenie, czyli projekt Wstań i jedź. Statystyki mówią, że tylko 20 procent ludzi jest w stanie coś z siebie dać, coś poświęcić. To, że tu jesteście, znaczy, że do tych ludzi należycie. Musieliście poświęcić swój czas, zostawić swój dom, swoje sprawy, ktoś z was mógł iść na kolację, ktoś mógł pisać klasówkę. Jesteście i za to wam dziękuję. Podajcie ręce swoim sąsiadom i podziękujcie im że jesteście tutaj.

I tu po raz pierwszy publiczność zareagowała na słowa Łukasza. Podawaliśmy sobie ręce, dziękowali, niektórzy się nawet przytulali, ktoś kogoś cmoknął.

Łukasz kontynuował:

Zauważyliście, że siedzę na wózku, zauważyliście, że nie klaszczę? Kto zauważył? Brawo. Wiecie, ile barier przede mną stoi? O tym będziemy dzisiaj mówić. O rzeczach niemożliwych, ale nie będziemy się na nich skupiać. Będziemy mówić o tym, jak niemożliwe przemieniać w osiągalne. O barierach i jak je pokonywać. Gotowi?

Łukasz stale o coś pytał, wszyscy odpowiadali, klaskali. Powiedział, że to dodaje mu energii. Jeśli będzie mu jej brakowało, da sygnał dźwiękowy ustami, wtedy my klaszczemy.

Opowiada o sobie: jego rodzice założyli rodzinę niemal podręcznikową, Łukasz – pierwsze dziecko, wielka radość, w dodatku syn, radość podwójna, ojciec pęka z dumy. Rodzina rozwija się jak w podręcznikach: drugie dziecko, też syn.

Kiedy miałem cztery lata – kontynuuje – coś się zaczęło zmieniać, mój brat młodszy ode mnie, szybciej się rozwija, a ja jestem słabszy, przewracam się. Mimo, że po urodzeniu w skali Apgar miałem 10 punktów, to już nie wszystko było tak idealnie. Zanik mięśni – brzmiała diagnoza lekarska. Do dwóch lat usiądę na wózku. Gdy miałem siedem lat – pamiętam ten dzień – siedziałem sobie na podłodze, grałem w grę telewizyjną (wtedy jeszcze komputery nie były tak popularne) i – pamiętam ten ból. Olbrzymi ból w pachwinach i mój krzyk. Mama przyleciała, uspokoiła mnie, poszedłem spać. Następnego dnia, kiedy wstawałem z łóżka, wylądowałem na podłodze. Już nigdy nie chodziłem. Wszyscy się dziwili: taki piękny chłopak, taki piękny blondyn i nie chodzi. Ale ja byłem spokojny.

W szkole lubiłem się uczyć, ale najbardziej lubiłem rysować. Myślę, że w ten sposób się realizowałem. Najbardziej lubiłem malować ludzi. Malowanie, rysowanie dodawało mi siły.

Mijały lata, musiałem coraz wyżej i wyżej podnosić głowę, żeby spojrzeć rówieśnikom w oczy. Oni rośli, a ja siedziałem na wózku,. Byłem słabszy i słabszy, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Jak coś się dzieje dzień po dniu, to nawet nie dostrzegamy tej różnicy. Gdy miałem 13 lat, malowałem obraz i spojrzałem na obrazy, które malowałem jak miałem 8 lat, porównałem je ze sobą  i zobaczyłem różnicę.  Przedmioty są coraz mniejsze, skoncentrowane na środku, moja linia już nie jest taka prosta. Wtedy poczułem strach, że to co najbardziej kocham, za chwilę może przepaść bezpowrotnie.

Chcę wam na dwie rzeczy zwrócić uwagę: dokumentujcie to, co robicie. Jeśli nie macie czasu, to spisujcie od czasu do czasu najważniejsze rzeczy. Żebyście byli w stanie zobaczyć różnicę. Druga – jeśli czegoś wam brakuje, jeśli czujecie, że coś robicie gorzej jeśli w czymś jesteście słabsi, to pamiętajcie, że w świecie jest równowaga. Szukajcie innych talentów, bo nie każdy musi być dobry we wszystkim. Jesteś idealnym malarzem, jesteś  dobry w matematyce, ale w czymś innym jesteś słaby. Poszukaj czegoś  w czym jesteś dobry, ty potrafisz to znaleźć.

Wiecie co ja zrobiłem? Ja zacząłem się realizować jako grafik komputerowy. Myszka od tamtej pory, kiedy miałem 13 lat, stała się moją kredką i pędzlem a komputer moimi mięśniami. Szukajcie swoich umiejętności, wiem, że to potraficie, wiem, że tego dokonacie.

Napiłbym się wody. Kto mi poda wodę? Zaschło mi w gardle. O, znowu Mikołaj podnosi rękę

Okazało się, że to brat bliźniak najaktywniejszego chłopca na widowni, Igor. Przyszedł na scenę podał Łukaszowi wody do ust. Dostał brawa. Ale za moment okazało się, że to też był swego rodzaju test dla widowni, który Łukasz podsumował tak:

Zauważyliście, że im dziecko jest młodsze, tym mniej okazuje strach? Jak wielu z was zachowało się: pójdę, nie pójdę, na pewno rozleję, na pewno mu coś zrobię, na pewno się potknę, nie, nie idę, ktoś inny pójdzie. A jak ktoś jest młody, tak jak Igor, nie czuje strachu przed opinią innych. Przychodzi i podaje wodę.

Chciałem wam powiedzieć, że życie jest jak jazda na rowerze. Kto z was jeździ na rowerze? O, widzę, wielu z was. Od niedawna ja też. Czasami jedziemy po równej, czasami pod górkę, z górki. Czasami się wywracamy. Kto z was się wywrócił? (prawie wszystkie ręce w górze). Co należy zrobić gdy się wywrócimy? Wstać. Wstać i pojechać dalej. Ale czasami jest bardzo trudno, bardzo trudno. Dzieje się coś takiego, co zmienia twoje życie. Ty myślisz, że już gorzej być nie może. Ja miałem takie zdarzenie, gdy miałem 14 lat. Przyszła informacja, że gdzieś na świecie jest terapia, która może mnie postawić na nogi. A  ja byłem pogodzony ze swoim losem, że już nigdy nie stanę na nogi, nigdy nie będzie lepiej. Ale gdy pojechałem na tę terapię komórkami macierzystymi i wróciłem, minęły trzy dni, kiedy poczułem, że jestem silniejszy. Kiedy poszedłem na rehabilitację a  mój rehabilitant, który znal mnie od tylu lat, wiedział dokładnie ile może zgiąć mi rękę, jak mu powiedziałem: mocniej, więcej razy – to wtedy uwierzyłem. Pojawiła się nadzieja. Każdego dnia było lepiej. Coraz mocniej ćwiczyłem, coraz więcej powtórzeń. Kiedy przychodziłem, to rehabilitant przeklinał chyba ten dzień. Wychodził spocony. A ja wieczorami, kiedy kładłem się spać, kiedy widziałem, jakie są postępy, obliczałem sobie, kiedy stanę na nogi. W trzy lata – mówiłem sobie – na pewno, a jak się uwinę to w dwa. Po sześciu miesiącach się skończyło. Zacząłem być słabszy i kiedy poszedłem na badania, lekarze powiedzieli że mój własny organizm zlikwidował to, co miało mnie uzdrowić. Zlikwidował komórki, które miały mi dać zdrowie. Kiedy przychodzi taki moment, że tracisz nadzieję w najmniej spodziewanym momencie, to się załamujesz. I chociaż czasami próbujesz udawać, zakładasz maskę, i cały świat nawet nie wie, co czujesz w środku, to gdy przychodzi noc, kładziesz się spać i już nie ma koło ciebie osób przed którymi musisz udawać, zostajesz sam ze swoimi myślami i cierpisz. Pamiętam wieczór, kiedy mój brat wybierał się na dyskotekę ja zostawałem sam. Miałem 15 lat.

Nie wiem, czy jesteście szczęśliwi, czy sprawni, ale wiem jedno. Jeśli przychodzi taki moment, że myślisz że już gorzej być nie może, kiedy myślisz o samobójstwie ( bo ja  myślałem o samobójstwie, ale uświadomiłem sobie, że nie pójdę do sklepu kupić pistoletu, sam sobie sznurka nie zawiążę, nie skoczę z mostu), jeśli będziesz kiedykolwiek myślał, że już gorzej być nie może, to wiedz jedno – że jesteś w stanie sobie z tym poradzić. Ja sobie z tym poradziłem. Wiecie jak? Wiecie kiedy? Jak zleciałem z wózka elektrycznego. Jechałem, nie miałem zapiętego pasa, przez chwilę nieuwagi uderzyłem z pełną prędkością w krawężnik, wyleciałem z wózka. Podrapany, żwir w zębach, zerwane ścięgna w obu udach jednocześnie. Ból nie do opisania. Dwa tygodnie w łóżku, każdy oddech to był ból, każdy oddech to było cierpienie. I sobie przypomniałem  te chwile wcześniej, kiedy jeździłem  na wózku, kiedy robiłem tyle rzeczy, kiedy grałem na komputerze, kiedy chodziłem do szkoły, a wtedy przecież mówiłem: gorzej być nie może! Za chwilę mogę umrzeć, koniec, nie ma dla mnie ratunku. Gorzej być nie może? A teraz nie mogę oddychać? Wtedy sobie pomyślałam, że  niemożliwe jest osiągalne.

I wtedy sobie powiedziałem, że koniec z tym. Wszystko jest możliwe. Wszystko jest osiągalne. I tylko ja decyduję o tym, co jest możliwe, a co nie. A niemożliwe nie istnieje. I ty również wiedz: jeśli dzisiaj czujesz się źle, nie wiesz, co robić, to pamiętaj, że niemożliwe jest osiągalne. Niemożliwe dzisiaj, niemożliwe wczoraj, jest osiągalne jutro. I cytat z książki, którą napisałem wspólnie z moją żoną: „za każdym zakrętem droga jest prosta”. Pamiętaj o tym. Mnie to bardzo pomogło i pomaga. Jesteś na tyle silny, aby podnieść się z każdego upadku. Aby wstać i pojechać. W kierunku swoich marzeń. Wierzę w was i pamiętajcie o tym.

Kto z was nie słyszał, że życie to jest przypadek? Komuś się w życiu przytrafiło?  Ktoś wygrał na loterii albo kupił tanio ziemię i sprzedał drogo? Ilu z was to słyszało – że życie to łut szczęścia? Ja bym chciał wam powiedzieć, że tak nie jest. Życie, to nie jest łut szczęścia.

Kto z was grał w karty? Zaraz poproszę kilku z was na scenę i zrobimy mały przykład. Mówi się, że poker to jest właśnie przypadek, bo ktoś miał szczęśliwe karty. Wiecie, że są mistrzostwa świata w pokerze i był mistrz świata w pokera? Jak myślicie – ile razy ktoś mógł być mistrzem świata w pokera? Dwa, trzy? Nie – 13 razy został mistrzem świata! Pokonał wszystkich innych konkurentów. Uważacie, że to jest przypadek? Tyle razy? To tylko i wyłącznie jego zdolności, precyzja, jego gra. Poproszę tu na scenę gracza. Jest Mateusz. Zagramy partyjkę, nie na pieniądze, bo ja nie mam pieniędzy.

Na początku każdy dostaje dwie karty i potem na stole pojawia się pięć. Te dwie karty symbolizują czy jesteś w pełni sprawny czy jesteś niesprawny. Nie mamy wpływu na te decyzje. To bardziej rodzice, bardziej środowisko, geny, nasze życie, nie my sami. Mateusz bierze dwie karty i co dostaje? Dwa asy! Ja dostałem dwie dwójki  – najniższa para. W moim przypadku te dwie karty symbolizują moje zdrowie, to, że jestem na wózku. Ale jak w życiu, tak i w tej grze pojawiają się kolejne karty, trzy karty się pojawiają na stole. Mateusz ma dwójkę, asa i trójkę – to są twoje decyzje, jaką szkołę wybrałeś, czy realizujesz swoje pasje, swoich przyjaciół, czy się rozwijasz. Co robisz, Mateusz?

– Chodzę do szkoły.

Jaka jest twoja pasja?

– Muzyka klasyczna.

Rozwijasz się w tym kierunku?

– Tak.

Czyli podejmujesz dobre decyzje. Patrz, Mateusz dostałeś trojkę asów, ja karetę dwójek.

Kto wygrał? Ja wygrałem. Kochani,  dopóki gra się toczy, dopóki ty możesz podejmować decyzje, możesz pokierować swoim życiem, stać się szczęśliwym człowiekiem. Nieważne, jakie masz karty teraz w dłoni, nieważne jakie decyzje poza tobą. Od dzisiaj, dzisiaj właśnie jest pierwszy dzień reszty twojego życia. Szczególnie kieruję to do młodzieży. Macie przed sobą jeszcze wiele decyzji, mało kart dopiero wystawiliście na stoliku. Wiedzcie, że to wasze decyzje kierują waszym życiem, nie decyzje waszych nauczycieli, rodziców, to wy ostatecznie podejmujecie decyzje. Dziękuję Mateuszu za grę, brawa dla Mateusza.

Zadajcie sobie pytanie czy chcecie grać w karty, by grać, czy chcecie grać w życie by żyć, czy chcecie gra

w karty i wygrać. Czy chcecie grać w życie i być szczęśliwym. Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami już w środku, sami sobie.

Ja wam powiem o mojej do tej pory najważniejszej decyzji, która jest za mną. O karcie, którą wyciągnąłem pewnego dnia. A to była odpowiedz na sms-a. Pewna dziewczyna napisała mi: Łukasz, co ty na to żebyśmy pojechali do Barcelony? Jedźmy tam, zamieszkajmy tam razem, zostawmy wszystko za nami. Do dzisiaj nie wiem, jak to zrobiłem, jak tego dokonałem. Odpisałem: tak. Możecie to przeczytać w naszej książce. Pojechaliśmy do Barcelony. Mieszkaliśmy tam rok. I wróciliśmy do Polski, a w sierpniu wzięliśmy ślub. Dobra decyzja?

Publiczność odpowiada, że dobra i klaszcze, bo Łukasz daje sygnał językiem.I tak Łukasz opowiada historię swoją i Małgosi, ich poznania przez Internet. Cały czas jest w kontakcie z widownią, głównie z młodzieżą obecną na spotkaniu. Któryś z chłopców mówi w pewnym momencie, że nie chciał przyjść na to spotkanie. Ale teraz bardzo się cieszy, że ojciec go tu przyprowadził.

Łukasz idzie dalej – powiedział, że jest zmęczony i chciałby się położyć, zapytał czy to może zrobić. Na scenę wprowadzono łóżko, drobniutka żona Łukasza przeniosła go z wózka na łóżko. Przy okazji była opowieść o tym, że na początku Gosia nie była w stanie Łukasza podnieść, trenowała na siłowni aby wzmocnić mięśnie. Łukasz leżąc kontynuował opowieść, znowu dopytując jakie wrażenie wywiera na nas i znowu motywując. Później króciutko o swojej historii opowiedziała Gosia. Na koniec wszyscy zostali poproszeni na scenę aby odśpiewać piosenkę Wstań i jedź, pozować do wspólnego zdjęcia. Spotkanie trwało niespełna dwie godziny.

Łukasz do wszystkich: Naszym celem jest motywowanie ludzi do działania, pokazanie, że niemożliwe jest osiągalne, ale mamy jeszcze jeden cel, taki przyziemny cel – akcja charytatywna. Specjalnie dla mnie powstał rower, który nazwaliśmy gover. Zbieramy pieniądze, żeby zakupić je dla osób, które – tak jak ja – nie mogą korzystać z roweru, takie govery. Będzie stała puszka, do której możecie wrzucić pieniądze na zakup goverów.

Aby te osoby się cieszyły życiem tak jak ja się cieszę. Niesamowite to jest i bardzo chcę aby więcej osób tego doświadczyło. A dla tych którzy chcą wiedzieć więcej – jest książka, ostatnie egzemplarze, można ją kupić. Pieniądze z tej książki idą na cele statutowe fundacji. Aby za rok jeszcze więcej osób wstało i pojechało.

Ostatnie egzemplarze książki „Wstań i jedź” zostały wykupione, wszyscy ustawili się w kolejce po dedykacje. Korzystając z tych chwil zapytałam Łukasza, z czego utrzymywali się w Barcelonie?

– Ja byłem grafikiem komputerowym, tam gdzie był komputer, gdzie był Internet, tam mogłem pracować. W ten sposób zarabiałem, plus oszczędności jakie mieliśmy. No i mieliśmy tyle fartu, że udało nam się wynająć całe, trzypokojowe mieszkanie. Jeden pokój zajmowaliśmy, a dwa podnajmowaliśmy. Płaciliśmy praktycznie jedną trzecią tego, co teraz płacimy we Wrocławiu – miesięcznie 150 euro za cały jeden wielki pokój, 600 zł. Gosia miała kilka zleceń przez znajomego, który potrzebował pomocy. Potem zdecydowaliśmy, że wracamy do Polski, że chcemy motywować ludzi, Gosia też chce się rozwijać, wracamy do Polski, tu będzie nam łatwiej. Wróciliśmy i jesteśmy.

Jak to jest z gotowaniem na obecnej eskapadzie?

Tym się zajmuje mistrz kuchni, Adam Zarzycki, ma patenty kucharskie, potrafi cuda robić, tylko się pyta co chcemy zjeść, jakie składniki i on tam czaruje. Oczywiście – jeśli wracamy z trasy, to nie ma czasu idziemy do restauracji coś zjeść. Adam dodaje: Nie mam w samochodzie żadnego zaplecza kuchennego. Mam garnki Zeptera, mam termomix, co bardzo ułatwia mi życie.

Ilona Raczyńska

Data publikacji: 17.06.2013 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również