Grzegorz Dowgiałło: Postrzegam muzykę jako zabawę konwencjami

Grzegorz Dowgiałło – niewidomy muzyk, multiinstrumentalista i wokalista, kompozytor i aranżer, aktor. Artysta wieloformatowy. Przed spektaklem „Stańczyk. Musical” na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie rozmawia z nim Ryszard Rzebko

– Po raz kolejny podjął Pan niełatwe zadanie aktorskie – rolę Stańczyka w spektaklu „Stańczyk. Musical”. Jak to się stało, że znalazł się Pan na scenie, bo z wykształcenia jest Pan muzykiem?
-Owszem. Jeszcze będąc na studiach spotkałem kolegę, który był kontrabasistą, komponował muzykę teatralną i przy okazji brał udział w spektaklach Eweliny Marciniak. Natomiast współpraca wzięła się stąd, że kiedyś przyszła ona na próbę Recycling Bandu*1, który przygotowywał się wówczas do nagrywania teledysku, to był 2013 albo 2014 rok.

– Pan był członkiem tej grupy?
– Już występowałem z nimi, ale nie jako oficjalny wokalista tylko gość specjalny. Miałem wtedy niespełnione ambicje aktorskie i to spowodowało, że kolega zarekomendował mnie jako aktora. Spotkaliśmy się i moja przygoda ze sceną zaczęła się od Teatru Współczesnego we Wrocławiu, od spektaklu „Gałgan”. Grałem tam postać On, ponadto w tym spektaklu wykonywałem muzykę na żywo. Potem znalazłem się w Teatrze Polskim w Poznaniu przy produkcji „Odysa”, grając tam Telemacha. W Teatrze Rozrywki znalazłem się awaryjnie, to nie było planowane. Ledwo wybrzmiała premiera „Odysa” dostałem informację, że nie ma aktorów, którzy mogliby zagrać rolę Stańczyka.

– Ładna awaria, która skończyła się przyznaniem prestiżowej Złotej Maski…
– Tak, to chyba najszczęśliwsza rola w moim życiu.

– To jest musical, więc rozumiem, że Pan ma także partie wokalne?
– Mam partie wokalne, jak i instrumentalne. Gram na fortepianie, na djembe (duży bęben w kształcie kielicha, pochodzący z Afryki – przyp. red.), na monokurancie (instrument służący do wydobywania czystego i długo rezonującego, ściśle określonego dźwięku – przyp. red.), i oczywiście śpiewam.

– Jak Pan ocenia postać, którą Pan gra, myślę o Stańczyku. Nam kojarzy się z obrazem Matejki, gdzie z jednej strony mamy do czynienia z osobą w błazeńskim stroju, a z drugiej – z ogromną powagą. Przekazy literackie wskazują, że był to mądry człowiek, któremu los kraju bardzo leżał na sercu.
– To właśnie widać bardzo w tej postaci. Widzimy go jako błazna, ale błazen i nawet współcześni komicy, to są jedni z najsmutniejszych ludzi. Stańczyk jest przykładem postaci, która jest w jakimś sensie tragiczna, tzn. próbuje otworzyć oczy wszystkim na Wawelu, że ten Złoty Wiek wcale nie jest taki złoty, a ta cienka pozłotka jest już mocno starta… Przychodzi Stańczyk, którego nikt poważnie nie traktuje, przepowiadając tragedię, a co on może wiedzieć więcej od nas? A tymczasem wszystko dookoła zaczyna się walić.

– Bardzo jesteśmy ciekawi tego spektaklu. Zebrał Pan za tę rolę bardzo pochlebne recenzje i otrzymał najwyższe wyróżnienie aktorskie na Śląsku. A Złotej Maski nie dostaje się za darmo…
– Nigdy nie uważałem się za szczęśliwca a okazało się, że spośród trzech nominowanych osób mnie przypadło w udziale, jest to wielkie pozytywne zaskoczenie.

– Muszę Panu powiedzieć, że jest Pan spełnieniem marzeń pewnej bardzo wspaniałej osoby. Tutaj na Śląsku żyła i tworzyła Zofia Książek-Bregułowa niewidoma aktorka i poetka, która w Powstaniu Warszawskim straciła wzrok. W trakcie II wojny światowej ukończyła studia w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej (PIST) i na tajnych kompletach, zdobyła dyplom. Z różnym skutkiem całe życie walczyła o to, żeby móc grać.
– Ja mogę powiedzieć, że miałem szczęście, bo trafiłem na Panią Ewelinę Marciniak. Ona potrafiła wydobyć takie jakości, których być może nie zauważyliby inni reżyserzy, którzy obawialiby się czy ja sobie poradzę na scenie orientacyjnie, w przestrzeni. Kreatywność reżyserki pozwala z ułomności uczynić atut, sztukę, która może się podobać.

– Czy występując w różnych rolach aktorskich odkrył Pan coś w sobie, czego Pan się nie spodziewał?
– Podczas pracy przy tych spektaklach, zwłaszcza przy „Gałganie” nauczyłem się, że granie nie polega na naśladowaniu czegoś, na teatralizowaniu. Granie polega na tym, aby odnaleźć w sobie ten stan, który w danym momencie jest do roli potrzebny i w niego wejść. Bardziej to mnie przekonywało niż odtwarzanie. Chociaż lubiłem imitować, wchodzić w inne role, inne głosy, inny timbre – to było interesujące, ale bardziej byli mnie w stanie porwać aktorzy, którzy wyprowadzali to „coś”, z siebie a nie siląc się na coś.

– Co Pan robi na co dzień, czym Pan się zajmuje?
Najogólniej można powiedzieć, że zajmuję się sztuką. Jestem aktorem, piszę i komponuję piosenki. Czasem też piszę jakieś teksty literackie, bardziej dla autoterapii, żeby czytać je wręcz jak nie swoje, żeby zobaczyć, czy by się to nadawało do czegokolwiek, mnie to po prostu bawi. Nie zajmuję się malarstwem, choć w przeszłości zdarzyło mi się narysować coś, o co się nie podejrzewałem.

– A co z muzyką, w końcu jest Pan wykształconym pianistą?
– Wykształconym pianistą tak, ale do fortepianu tak bym się nie przywiązywał. Ja bym powiedział, że jestem muzykiem grającym przy okazji na fortepianie. Każdy muzyk powinien fortepianu „trochę liznąć,” bo to pomaga w myśleniu o innych instrumentach.

– Przed laty rozmawiałem z Panem w Dąbrowie Górniczej i przyznał się Pan, że marzy, żeby być perkusistą.
– Tak i to marzenie się spełniło. Raz, że wielokrotnie grałem, a dwa – na studiach magisterskich „wyszarpałem” fakultet z perkusji jazzowej. Mogłem oficjalnie przystąpić do egzaminu tak jak wszyscy i ocenę z perkusji miałem o pół noty wyższą niż z fortepianu.

– Czy muzycznie gdzieś Pan gra na stałe?
– Na stałe to przede wszystkim Recycling Band, tam się dużo dzieje. To jest zespół z Krakowa ale dużo jeździ po Polsce.

– Jaki rodzaj muzyki uprawia ten zespół?
– To jest muzyka taneczna, energetyczna, do której można sobie poskakać, tylko że gramy na niecodziennych instrumentach.

– Dla wielu muzyków bardzo ważne jest nagranie własnej płyty? Co Pan o tym myśli?
– Dotychczas „podpiąłem się” pod różne płyty, różne stylistycznie, ale nigdy nie nagrałem własnej. Ale też nie za bardzo mam do tego motywację. Nie wiem co by to mogło być. Z jednej strony chciałbym, żeby mnie ktoś zmotywował, ale z drugiej, żeby to była moja twórczość, gdzie nikt się nie wtrąca. Nagrywam dla siebie w domu piosenki, czasami prezentuję je na scenach parakomicznych, bo lubię taką twórczość, która jest trochę ironiczna wobec rzeczywistości. Twórczość, która prezentuje zabawę konwencjami muzycznymi.

– Jaka stylistyka muzyczna jest Panu najbliższa? Ma Pan w repertuarze niemal wszystko, łączy Pan i kompiluje różne style i konwencje.
– Wygląda na to, że chyba brak stylu jest moim stylem. Jak już powiedziałem postrzegam muzykę jako zabawę konwencjami. Wyszukuję konwencję w jakiej chcę dany utwór umieścić, ale o dziwo nie jest to jazz. Można by coś harmonizować po jazzowemu, ale nie czuję, że się przez to wyrażam. Owszem umiem, uczyłem się tego, ale kończąc studia trochę z tego jazzu „zszedłem”. Bardzo mi to pomogło w harmonizowaniu. Dzisiaj jak się uczę utworu postrzegam go też jako sekwencję harmoniczną. Nie uczę się akordu pojedynczo, jestem w stanie przewidzieć, że w większości tego typu utworów sekwencja akordów będzie przebiegała w podobny sposób. To mi bardzo pomogło w uczeniu się harmonii, ale granie jazzu nie leży w mojej naturze. Chociaż, gdyby była potrzeba skomponowania czegoś jazzowego, to być może w to bym się zabawił, tym bardziej, że coraz częściej zdarza mi się aranżować.
I pewnie będę tak szukał przez całe życie. Bo jak się już znajdzie, to się trochę spoczywa na laurach. Proces poszukiwania jest dobry, jest twórczy.

– Czy ma Pan jakiś swoich ulubionych wykonawców?
– Raczej nikogo bym tutaj nie faworyzował. Ja słucham muzyki bardziej inspirując się konwencją, słucham tego, co mi się podoba, nie zważając na nazwę, czy nazwiska.

– Czyli nie wymieni Pan żadnego Stinga, Milesa Daviesa, Claptona albo kogoś takiego?
– Ja ich wszystkich cenię, ale nie powiem, że któryś z nich jest moim ulubionym wykonawcą, bo oni wszyscy zasługują na pokłon.

– Jakie plany na przyszłość?
– Plan jest taki, żeby nagrać płytę z Piotrem Wyleżołem*2, chcielibyśmy taki projekt w duecie zrealizować. I w najbliższym czasie aranżować utwory dla zespołu MezaliansArt, w którym śpiewam, czasem gram, z grupą przyjaciół.

Zobacz galerię…

Rozmawiał: Ryszard Rzebko
fot. Natalia Kabanow / arch. Teatru Rozrywki, Anna Wojnar / UJ, arch. „Nasze Sprawy”

*1 Recycling Band (w skrócie RB) – krakowski zespół muzyczny grający na własnoręcznie wykonanych instrumentach z odpadów (znanych również pod nazwą recycling Instruments), finaliści V edycji programu Mam Talent. Członkowie RB do budowy instrumentów używają m.in. butelek, puszek, wiader, starych części rowerowych, mebli, podzespołów komputerowych, a nawet takich przedmiotów, jak grzebienie do włosów, wieszaki do ubrań czy gąbki z materaca.
*2 Pianista, kompozytor, improwizator. doktor sztuki w Akademii Muzycznej w Krakowie. Pierwszy polski artysta, którego album (Children’s Episode) ukazał się w prestiżowej serii New Talent wydawnictwa Fresh Sound.

Data publikacji: 02.12.2019 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również