POLECAMY LEKTURĘ: Hanna Pasterny „Jak z białą laską zdobywałam Belgię”

Dla ludzi żyjących z pisania, nie ma chyba nic łatwiejszego a też przyjemniejszego, niż napisanie recenzji z cudzej książki. Jeśli się podoba - bezinteresownie pochwalić, choć z lekką zazdrością, jeśli nie urzekła a przeciwnie, zdenerwowała głupotą - zrugać z radością, nie szczędząc złośliwości. Gorzej, gdy trzeba ulec politycznej poprawności, której się nie cierpi. Beznadziejnie, gdy treści recenzowanej książki okazują się być również niezbyt poprawne politycznie...W takim absurdalnym klinczu myślowym można się znaleźć pisząc o głośnym już debiucie Hanny Pasterny, niewidomej 29-latki z Jastrzębia.

Autorka nie jest osobą znikąd. Już kilka lat temu pojawiały się pierwsze o niej artykuły prasowe, bo z zadziwiającą częstotliwością zaczęła wygrywać przeróżne konkursy. A to nie miała sobie równych pośród 500 uczestników dyktanda, a to wygrała konkurs na najlepiej napisaną interpelację poselską, by wspomnieć tylko te dwa wydarzenia. Jak mówiła jej mama „wszędzie jej pełno”, aż wreszcie ta aktywność znalazła nagrodę i ujście w wolontariacie unijnym.

Cztery miesiące pobytu i pracy w belgijskim Liège. I o tym jest książka.

Autorka zastosowała formę najprostszą z możliwych. W swoim codziennym życiu posługuje się komputerem i Internetem tak naturalnie jak inni wzrokiem. Pisze codziennie dziesiątki maili, a w Belgii zaczęła ponadto prowadzić bardzo skrupulatny dziennik. Tak więc dzień po dniu towarzyszymy autorce w jej ciekawych, czasem trudnych zajęciach, ale także w prozaicznych czynnościach, pozornie nie wartych wzmianki. Byłam, poszłam, rozmawiałam, spotkałam się, napisałam, odebrałam, naprawiłam, zjadłam, pojechałam. Banał i nuda? Tak, jeśli zapomnieć, że pisze to osoba niewidząca. Nie, jeśli wyłowi się dziesiątki przenikliwych spostrzeżeń. Trafnie ten stan rzeczy ujęła autorka znakomitej okładki do książki, Aleksandra Kotala: „Hania nie widziała Belgii, ale ją czuła”.

Przez każdą ze stron czujemy więc dzień po dniu, cztery niewidome miesiące. Niełatwe. Zapis z pierwszego dnia pobytu (1 marca 2007 r.) kończy się słowami „121 dni do wyjścia!” – jakby autorka odliczała wyrok jaki pozostał do odsiedzenia na Szerokiej w jej rodzinnym Jastrzębiu. O wolontariackim mieszkaniu nie napisze nigdy inaczej niż „slums”, codziennie boryka się z zepsutymi lub nie działającymi z innych powodów urządzeniami, część osób z którymi się styka nie budzi najmniejszej sympatii. Najbliższa droga do pracy wiedzie przez skrzyżowanie siedmiopasmowych jezdni, okrężna i bezpieczniejsza jest za to upstrzona psimi odchodami. Niewidząca wolontariuszka z Polski ma uczyć w Belgii Turczynki po francusku. Tyle, że „uczennice” nie mają na to najmniejszej ochoty – plotkują, wychodzą, palą papierosy i mimo długiego czasem pobytu w Belgii, nie znają ani słowa po francusku. Hanna, po licznych a mało efektywnych próbach, na zajęciach po prostu śpi. Dzięki tym „lekcjom” Turczynki dostają jednak regularnie zasiłek. Chaos i bałagan w unijnej administracji, niekompetencja, a czasem nawet brak dobrej woli urzędników, małostkowość w jednym, niezrozumiała rozrzutność w innym.

Oczywiście to jedna, ciemna strona uczestnictwa w unijnym programie. Jest i ta druga, pełna pozytywnych wrażeń, przeżyć, kontaktów; inspirująca i kształcąca. Tej drugiej może nawet więcej.

Poprzez treść dziennika poznajemy też nieco samą autorkę. Już na 10 stronie zdążyła chyba minąć się z prawdą pisząc o sobie: „Nawiązywanie kontaktów nie jest dla mnie łatwe. Z natury jestem nieśmiałą introwertyczką”. Matko! Jeśli tak zachowuje się nieśmiała introwertyczka, to nie wyobrażam sobie, czego może dokonać bezczelna ekstrawertyczka. Z każdej stroniczki bije dynamizm i przebojowość panny Hanny, potrafi być nieustępliwa jak bullterier, ciekawska, głodna wiedzy i wrażeń. Choć czasem popłakuje w kąciku.

Dla wydania książki „nieśmiała” autorka potrafiła sobie zjednać nie byle kogo – przedsięwzięcie objęli patronatem m.in.: eurodeputowany, prof. Jerzy Buzek, rektor PWSZ w Raciborzu, dr hab. Michał Szepelawy, poseł na Sejm RP Marek Plura i założyciel Stowarzyszenia Szkoła Liderów – prof. Oxfordu Zbigniew Pełczyński.

Wszyscy piszący dotąd o książce Hanny Pasterny zadziwiająco zgodnie posłużyli się obszernym cytatem ze wstępu. I na tym na ogół poprzestali. Aby być w zgodzie z tym wygodnym trendem posłużymy się słowami motto, jakimi autorka otwarła i zamknęła swoją pracę: „Życie usłane jest cudami, których zawsze mogą się spodziewać ci, co kochają” (Marcel Proust) oraz „Powiedzcie małodusznym: Odwagi. Nie bójcie się” (Iz,35,4) pamiętając, że „ Ten, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1J, 4,18).

 

 

Marek Ciszak

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również