Weterani wojenni na Spitsbergenie
Raz jeszcze niepełnosprawni udowodnili, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Pomiędzy 5 a 12 grudnia odbywała się Spitsbergen Arctic Expedition 2014 czyli polska wyprawa w okolice koła podbiegunowego. Jej organizatorami byli Leszek Bohl, podróżnik poruszający się na wózku oraz weterani wojenni ze Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju.
W składzie dwunastoosobowej ekipy znaleźli się czterej żołnierze-weterani: Przemysław Wójtowicz, Jacek Żebryk, Tomasz Rożniatowski i Jarosław Kurowski oraz maratończyk , wykładowca Wyższej Szkoły Policyjnej w Szczytnie -Maciej Wojciechowski, podróżnicy i motocykliści – Maciej Salm, Konrad Skawiński, Izabela Kostrzewska, alpinista, zdobywca Korony Ziemi – Mariusz Szczuraszek, funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu – Katarzyna Żurek, dziennikarz Mad Magazine i fotografik – Karol Nowicki.
Kim są weterani? Wszystko zaczęło się od kontaktu mającego już polarne doświadczenia Leszka Bohla z por. Jackiem Żebrykiem, uczestnikiem misji wojskowych w Bośni i Afganistanie, który w 2005 roku w Iraku został ranny wskutek wybuchu miny pułapki i w konsekwencji nabawił się poważnych schorzeń układu oddechowego. Nad planowaną wyprawą patronat objął wicepremier, minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak, ale pomocy resortu wyprawa się nie doczekała. Prywatnych sponsorów zorganizował mł. chor. Przemysław Wojtowicz. W 2010 roku dowodził sekcją strzelców wyborowych w Afganistanie. Tuż przed powrotem do kraju, na jednym z górskich posterunków zmuszony był przez 12 dni odpierać ataki terrorystów. Odniósł pięć ran postrzałowych nogi, częściowo stracił słuch. Starszy szeregowy Jarosław Kurowski to komandos z 16. batalionu powietrzno-desantowego; jako 21-letni uczestnik misji IFOR w Bośni w 1996 roku, podczas rutynowego patrolu stracił nogę w wyniku wybuchu miny przeciwpiechotnej. Z kolei Kapitan Tomasz Rożniatowski brał udział w misji w Afganistanie. W 2011 roku jego wóz bojowy wyleciał w powietrze na minie a spadając zmiażdżył mu rękę. Konieczna była amputacja.
Podróżnicy, po perypetiach z lotem, dotarli do Svalbardu, archipelagu, którego największą wyspą jest Spitsbergen, Stolicą prowincji jest Longyearbyen, zamieszkały przez górników i naukowców, także z polskiej stacji polarnej. Czas przebywania wyprawy wypadł w okresie nocy polarnej, ale kraina białych niedźwiedzi i reniferów okazała się łaskawa dla Polaków. Chociaż spodziewali temperatur w okolicach minus 30 st. Celsjusza, to mróz był o połowę mniejszy a wiatr wiał z prędkością „zaledwie” 60 km/godz. Weterani wojenni uznali, że to idealne warunki na kąpiel i ku zdumieniu mieszkańców osady popływali we wzburzonych wodach morza Arktycznego… Nie był to ich jedyny wyczyn. Wyprawę dedykowali swemu koledze, sierżantowi Andrzejowi Filipkowi. Ten uczestnik sześciu misji wojskowych, zginął z rąk terrorystów w 2007 roku podczas patrolu w irackiej prowincji Diwanija. Na jego cześć weterani zorganizowali na Spitsbergenie I Bieg Arktyczny Weteranów Poszkodowanych w Misjach im. sierż. Andrzeja Filipka. Wzięło w nim udział 16 osób.
Dopiero na Svalbardzie, uczestnicy wyprawy dowiedzieli się, że ze względu na złe warunki pogodowe obowiązuje tam zakaz poruszania się skuterami śnieżnymi (mieli je na wyposażeniu) i wychodzenia z namiotami na lodowce.
Zmienili więc plan pobytu, w poruszaniu się pomocny był ratrak przystosowany do warunków Arktyki. Podzieleni na grupy, z obowiązkową tam bronią (niedźwiedzie!), mogli podziwiać atrakcje Spitsbergenu z niesamowitą zorzą polarną na czele.
Leszek Bohl, pilot wyprawy, po śniegu i lodzie jeździł swoim wózkiem inwalidzkim z przypiętymi do niego specjalnymi nartami, co było dla niego nowym i cennym doświadczeniem. W jednym z wywiadów mówił:
– Mieliśmy małe problemy organizacyjne i logistyczne, ale udało się je rozwiązać. W Gdańsku dowiedzieliśmy się, że nasz lot został odwołany i wróciliśmy do Warszawy. O czwartej w nocy zostaliśmy przebudzeni z informacją, że musimy szybko się pakować i udać na lotnisko. Zamiast do Oslo, gdzie mieliśmy opłacone hotele i sprzęt, trafiliśmy do Kopenhagi… Trzykrotnie podchodziliśmy też do lądowania już w Tromso.
Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze a sama niezwykła, bo z czerwonymi przebarwieniami, zorza polarna mogła wynagrodzić każdy wysiłek:
– Wzruszający moment, marzenia się spełniły – dodaje podróżnik. – Na dodatek, zorzę zobaczyliśmy jeszcze następnego dnia. To teoretycznie niemożliwe, więc mieliśmy wielkie szczęście. Uwielbiam jeździć na lodowce, bo tam wszystko dzieję się inaczej…
Wędrówka po arktycznych lodowcach pokazała raz jeszcze, że niepełnosprawność nie jest przeszkodą w podejmowaniu nawet ekstremalnych wyzwań fizycznych, a rehabilitacja poprzez wyczyn sportowy może być drogą do zdrowia psychicznego i fizycznego również dla rannych żołnierzy.
– To nie była tylko chęć sprawdzenia siebie, to szczytny cel integrujący nasze środowisko – rannych i poszkodowanych weteranów oraz osoby sprawne – skomentował weteran Jarosław Kurowski.
Oprac. Marek Ciszak
fot. www.ibohl.pl
Data publikacji: 22.01.2015 r.