Maraton niejedno ma imię!

Maraton niejedno ma imię!

Maratony mogą być różne. Ja przebyłem swój na wózku inwalidzkim. Obejmował 10 dni pielgrzymowania na Jasną Górę, 6 dni pielgrzymowania do Łagiewnik, a także tydzień Światowych Dni Młodzieży. Jak wytrwałem w drodze i rozjazdach przez 27 dni? Sam się zastanawiam!

6-15 lipca to stały termin wędrówki Poznańskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę. Zaraz po niej rozpoczyna się kolejna pielgrzymka, która rusza z Częstochowy do Łagiewnik i obejmuje 16-21 lipca. Od ponad 10 lat uczestniczę w PPPnJG, a od sześciu lat również wędruję do Łagiewnik. W tym roku również w lipcu miało miejsce kolejne ważne wydarzenie, tj. Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Byłem wszędzie, ale zacznijmy od początku.

Jak co roku w lipcu zaplanowałem sobie miesiąc urlopu. Nie wiedziałem jednak sam, jak go sobie zorganizuję, ponieważ nie wiedziałem czy chcę kolejny rok pielgrzymować. Dodatkowo sprawę komplikował brak opiekunów – bez nich nie byłbym w stanie przejść nawet dnia drogi. Żeby nie przesiedzieć miesiąca w domu postanowiłem, że kwestię pielgrzymek zostawię losowi – jeśli znajdzie się opiekun, to pójdę – a na pewno w kalendarzu zapiszę uczestnictwo w Światowych Dniach Młodzieży. Zapisałem się już w połowie czerwca i czekałem na rozwój wypadków.

Jak wspominałem, sam nie wiedziałem czy chcę w tym roku pielgrzymować, więc za poszukiwanie opiekunów zabrałem się dość późno. Kilka dni przed rozpoczęciem pielgrzymki do Częstochowy otrzymałem informację od przewodnika mojej grupy, że znalazł się chłopak, który zdecydował się mną zaopiekować. Skoro znalazł się opiekun, to idę! Już na szlaku okazało się, że w grupie idzie również kolejny znajomy. Co prawda żartuje on, że za obsługę przy pchaniu wózka w drodze wystawi mi spory rachunek, ale jeszcze do teraz tego nie zrobił. Ta sprawa z rachunkami ciągnie się już od kilku lat i z każdym rokiem mam coraz większy dług do spłacenia.

Jeśli nie było się nigdy na pielgrzymce, to można mieć mylne wrażenie, że jest to tylko czas skupienia i modlitwy. Pielgrzymi żyją nie tylko modlitwą, ale także śmiechem, wzajemnymi rozmowami i pomocą. Tak było i tym razem.

Na szlaku pielgrzymkowym pojawił się chłopak, z którym zacząłem rozmawiać częściej niż z innymi i zacząłem go bliżej poznawać. Okazało się, że idzie po raz pierwszy. Szło mu się bardzo trudno, przez parę dni, myślał o powrocie do Poznania. Tak się złożyło, że drugiego dnia potrzebowaliśmy jego pomocy na noclegu w Cielczy, gdyż mój opiekun padł ze zmęczenia. Nie wiem czy to nasze poczucie humoru czy długie rozmowy spowodowały, że Paweł postanowił z nami iść aż do końca i doszedł. Kolejny mały cud pielgrzymki.

Z kolei ósmego dnia mieliśmy okazję sporo się pośmiać, ponieważ znajomy zostawił czapkę na murku przed domem naszych gospodarzy, gdyż była mokra od deszczu. W międzyczasie z przeciwka, od sąsiadów, przybiegł mały, biały pies, który jakoś wcisnął się przez płot, porwał czapkę znajomego i zaczął uciekać z powrotem. Wszystkich nas to bardzo rozbawiło, zwłaszcza znajomego, któremu czapkę porwano. Od razu wyjaśniam, że czapka wróciła do właściciela 🙂

Po 10 dniach wędrówki doszliśmy na Jasną Górę. Stojąc przed obrazem Maryi już po raz 13, czułem radość i wzruszenie. Udało się, chociaż do ostatniej chwili myślałem, że w tym roku mnie tutaj nie będzie… Trudno to opisać słowami.

To nie był koniec małych cudów. Po dotarciu do Częstochowy spotkałem opiekunów, którzy zajmowali się mną w zeszłych latach, a którzy w tym roku postanowili wyruszyć w drogę do Łagiewnik. Co ważniejsze, chcieli mnie zabrać ze sobą! Miałem wątpliwości, bo te 10 dni dało mi trochę w kość – deszcz, wilgoć, to była nasza codzienność, a oni chcieli, żebym przeżywał to jeszcze kolejne 6 dni! Zastanowiłem się, jaki mam wybór – siedzieć w domu albo przeżyć cud kolejnej drogi. Wybrałem drogę. Atmosfera na tej pielgrzymce jest wyjątkowa i jeśli chodzi o duchowe przeżycia przewyższa pielgrzymkę do Częstochowy.

Do Łagiewnik wędrowałem już szósty raz i coraz bardziej podziwiałem krajobrazy, które otaczają nas dookoła. Nawet udało mi się znaleźć mojego prywatnego fotografa (jednego z pielgrzymów), który uwieczniał te widoki. Obawiam się, że będę miał kolejny dług do spłaty 

Ostatniego dnia przed dojściem do Łagiewnik, szliśmy z pielgrzymką przez Kraków. Na przedostatnim postoju, który znajdował się przy Błoniach, zastanawiałem się, jak to wszystko będzie wyglądało już niedługo. Po zakończeniu pielgrzymki, poszliśmy z opiekunami zwiedzać miasto i znowu próbowałem sobie wyobrazić te tłumy ludzi, które już niedługo tu przyjadą. Zanim jednak rozpoczną się Światowe Dni Młodzieży, warto byłoby chwilę odpocząć!

Po 16. dniach pielgrzymowania do Częstochowy i Łagiewnik wróciłem na dwa dni do domu, żeby wyprać brudne rzeczy i odrobinę odpocząć. W tym roku pielgrzymowanie było wyjątkowo uciążliwe z powodu częstych ulew i burz. Zmęczenie dawało mi się we znaki, więc pojawiło się i zwątpienie czy ja na pewno chcę tam jechać. Tak naprawdę nie miałem już sił.

Po wielu rozmyślaniach, już w dniu wyjazdu, napisałem do organizatorki, że rezygnuję. Kiedy tylko wysłałem tego sms’a, dotarło do mnie, że nie będę miał już nigdy okazji brać udziału w takim wydarzeniu – nie w Polsce, może już nie z tym Papieżem. Do odjazdu pociągu została już tylko godzina! Na szczęście moja rodzina była przygotowana na zmianę planów, więc szybko daliśmy znać organizatorom, że za 30 minut zjawię się na dworcu. Zdążyliśmy.

Na dworcu było mnóstwo ludzi, a wśród nich nasza grupa integracyjna z D.A. „Ciupa”. Należeliśmy teraz do grupy „Jordan” z Poznania. Grupa liczyła 70 osób w tym 20. wózkowiczów. Jechaliśmy pociągiem podstawionym specjalnie na ŚDM. Żeby zachować potrzebne środki ostrożności, pracownicy kolei zostawili otwarte tylko jedne drzwi w bezprzedziałowym składzie pociągu po to, by każda z grup mogła wpuszczać swoich uczestników według listy. Trwało to długo, ale było wiadomo, że nie zabieramy ze sobą żadnego gapowicza (czyt. terrorysty).

Organizatorzy zapewnili nam nocleg w szkole podstawowej daleko od centrum Krakowa. W salach lekcyjnych spało po 15 osób. Pierwszego dnia po nocnej podróży do południa był czas na odpoczynek. Po południu całą „Ciupą” wybraliśmy się na zwiedzanie dwóch sanktuariów – Bazyliki św. siostry Faustyny i Jezusa Miłosiernego, a także Bazyliki św. Jana Pawła II w Łagiewnikach. W przeciągu pięciu dni, byłem tutaj już drugi raz!

Kolejne dni ułożone były zgodnie z harmonogramem ŚDM. Wyruszaliśmy rano do centrum miasta, a wracaliśmy wieczorami. Bywało nawet tak, że wracaliśmy ok. 1:00 w nocy, ponieważ długo nie mogliśmy wsiąść do przepełnionych tramwajów. Wprowadziliśmy zasadę, że dojeżdżamy na Błonia w kilku mniejszych grupach i dopiero na miejscu łączymy się w jedną, dużą grupę. Inaczej nie moglibyśmy nigdy ruszyć z miejsca.

Wyjątek stanowił dzień, w którym chcieliśmy dotrzeć do Brzegów na czuwanie z Papieżem. Szefowa naszej grupy ustaliła, że pojedziemy wszyscy jednym tramwajem. Ale na naszej linii nie było żadnego taboru niskopodłogowego. Wówczas czterech opiekunów, którzy zostali wybrani jako odpowiedzialni za całą grupę, udało się na pętlę tramwajową. Czekali tam, aż przyjedzie jakiś tramwaj niskopodłogowy. Okazało się, że przyjechał, ale innej linii niż ta, której potrzebowaliśmy. Dzielni opiekunowie przekonali motorniczego, żeby zmienił trasę, ponieważ inaczej nie mielibyśmy szans, żeby dostać się w kierunku Brzegów. Na końcowym przystanku zapakowaliśmy się do tramwaju, bo na początkowym nie byłoby żadnych szans, gdyż tłum ludzi już czekał na przyjazd tramwaju. Po drodze stawaliśmy na przystankach tylko po to, żeby zabierać osoby niepełnosprawne. Motorniczy otwierał tylko jedne drzwi, a nasi opiekunowie mówili, że jest to tramwaj tylko dla osób niepełnosprawnych. Takie sytuacje pokazują, że nie ma na świecie rzeczy niemożliwych – wystarczy chcieć!

Po dojechaniu na pętlę, mieliśmy do przejścia jeszcze 10 km. Po drodze były dwa postoje na krótki odpoczynek. W tym dniu było bardzo upalnie i poczułem, jakbym ponownie wyruszył na szlak pielgrzymkowy. Przed nami była również noc pod gołym niebem, a zaraz potem powrót pociągiem do Poznania.

Według programu w sobotę i w niedzielę odbywało się całonocne czuwanie w Brzegach. W rzeczywistości Papież przyleciał ok 18:00 i był z nami do 22:00, później przyleciał w niedziele rano by odprawić pośród wiernych niedzielną Mszę Św. To właśnie wtedy spędziliśmy noc na dworze. Na szczęście przez ten czas nie padało i było dość ciepło. W niedzielę w czasie Mszy Św. było już bardzo upalnie. Niestety, kiedy już wracaliśmy na dworzec, momentalnie pogoda zmieniła się na burzową i bardzo się ochłodziło. Na szczęście po 2 km drogi z Brzegów, mieliśmy zarezerwowane trzy miejskie autobusy z platformą, które zawiozły nas niedaleko dworca PKP – dalej nie przepuściła nas policja. W międzyczasie rozpętała się burza, a po niej padało już cały czas.

Po 2 km wędrówki w deszczu dotarliśmy na dworzec. Pociąg, którym mieliśmy wracać był dopiero za dwie godziny, zatem zostało nam tylko czekanie w niekoniecznie suchych ubraniach. Myślę, że niejeden z nas to później niestety odchorował. Dalsza podróż powrotna minęła spokojnie i 1 sierpnia w nocy dotarłem do domu po moim prywatnym maratonie.

Przy moim wózku mam zamontowany licznik. Jak co roku wyzerowałem go pod Katedrą, żeby policzyć ile kilometrów przebyłem aż do Łagiewnik. Niestety, po 200 km zerwał się kabel i mogłem przebyte kilometry liczyć tylko „na oko”. Wędrują kilkukrotnie z Poznania do Łagiewnik, notowałem około 500 km. Dołączając do tego wędrówki w trakcie Światowych Dni Młodzieży, mogę śmiało powiedzieć, że pokonałem wózkiem około 600 km w 27 dni!

Maraton niejedno ma imię.

Marcin Łącki

Info: www.pion.pl

Data publikacji: 09.09.2016 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również