Leżakiem nad morze. Od wysiłku do euforii
- 07.07.2021
Trzech handbikerów z powiatu otwockiego zrealizowało projekt „Leżakiem nad morze”. 12-20 czerwca przejechali na rowerach ręcznych prawie 800 km. Podczas wyprawy z Zakopanego do Gdańska zbierali środki dla podopiecznych Fundacji Błażeja Cymermana #DrużynaBłażeja. W drodze nad Bałtyk nie zabrakło trudnych sytuacji. Już pojawiają się wstępne plany dotyczące kolejnego przedsięwzięcia.
20 czerwca na gdańskie molo dotarli Błażej Cymerman, Grzegorz Kołodziejczyk i Piotr Małek (https://www.facebook.com/druzynablazeja/videos/515849899734398/). Handbikerzy, którzy w wypadkach komunikacyjnych stracili nogi. Rowerowa podróż nad Bałtyk zajęła im 9 dni. Wyjechali z Zakopanego, żeby pokonać prawie 800 km. Odwiedzili m.in. Kraków, Łódź, Toruń i Grudziądz. Natomiast finiszowali w miejscu, w którym znajdowała się też meta zawodów triathlonowych Lotto Challenge Gdańsk 2021.
– Wyszło o wiele fajniej niż sami mogliśmy to zaplanować. Zostaliśmy ugoszczeni, spiker nas zapowiedział, co dodało nam radości i mocy. Nie spodziewaliśmy się, że na ostatnich metrach zobaczy nas tyle osób. Bardzo chcieliśmy, żeby ludzie dowiedzieli się o tej inicjatywie. Moim mottem są słowa „Marzeniami dosięgam gwiazd” i tak też mogę powiedzieć o tym projekcie – mówi Piotr Małek, wielokrotny mistrz i wicemistrz Polski w kolarstwie szosowym osób niepełnosprawnych w kategorii H5.
Błażej Cymerman czuł na mecie euforię i szczęście, że to już koniec. Bo jak przyznaje, było ciężko w trakcie wyprawy. Głównie ze względu na dystans. On najmniej jeździ na rowerze spośród ekipy. Grzegorz Kołodziejczyk zaznacza, że łzy poleciały mu z oczu, kiedy dotarł do celu. Każdego dnia rano bolały go ręce. Mijało to, gdy kładł się na rowerze i zaczynał jechać. Podejrzewa, że adrenalina pchała go do przodu. W ogóle nie myślał o rezygnacji z dalszej jazdy.
Szczytna idea
21 683 zł to kwota, którą od stycznia br. zebrano podczas realizacji projektu „Leżakiem nad morze”. Środki te zostaną podzielone na wszystkich podopiecznych Fundacji Błażeja Cymermana #DrużynaBłażeja. Każdy z nich ma zapewnione po przeszło 480 zł, a zbiórka potrwa do końca sierpnia.
– Mieliśmy dwa cele związane z naszym przedsięwzięciem. Przede wszystkim chcieliśmy pokazać, że osoby z niepełnosprawnością to zwykli ludzie, a czasem nawet silniejsi od tych, którzy w życiu codziennym przejmują się błahymi rzeczami. Jednocześnie zależało nam na zebraniu środków finansowych dla podopiecznych naszej fundacji. Może kwota nie jest duża, ale nasze zamierzenia zostały zrealizowane – mówi Tomasz Cymerman, prezes zarządu Fundacji Błażeja Cymermana #DrużynaBłażeja, który towarzyszył handbikerom w wyprawie.
Jak podkreśla Piotr Małek, idea projektu była szczytna. Osoby z niepełnosprawnościami mogą nie tylko oczekiwać wsparcia, ale też pomagać innym. Taka postawa zachęca do aktywności, również ludzi zdrowych. A w dotarciu do szerokiego grona odbiorców pomógł m.in. reportaż ze startu, który został pokazany przez Polsat w głównym wydaniu „Wydarzeń”.
– Byłem w szoku, kiedy jechaliśmy przez jedną z miejscowości i pani grabiąca siano krzyknęła: „Hej chłopaki, ja was widziałam w telewizji. Powodzenia”. Albo innym razem, nauczyciel przechodził z grupą uczniów. Prawie szpaler dla nas na drodze zrobili, stali na poboczu i bili brawo – wspomina Grzegorz Kołodziejczyk.
Kierunek spawalnia
Uczestnicy projektu prognozowali, że najtrudniejsze będą początkowe 3 dni. 2 pierwsze etapy były wyznaczone z Zakopanego przez Rabkę do Krakowa. W sumie około 130 km, ale na górzystym terenie. Natomiast po wyjeździe ze stolicy Małopolski przewidziany był najdłuższy etap. Trasa do Radomska liczyła 150 km. Jednak zdecydowanie najcięższy moment nastąpił podczas piątego etapu. Rano handbikerzy wyruszyli z Łodzi w kierunku Włocławka. Tego dnia mieli do pokonania prawie 120 km. Po ok. 20 km nastąpiła nieoczekiwana przerwa.
– Zszedłem z roweru, żeby zobaczyć, co się stało z stabilizatorem kierownicy. Byłem przekonany, że się poluzował lub pękł, więc potrzebna będzie tylko wymiana, co nie zajmie dużo czasu. Jednak zobaczyłem złamany widelec. W pierwszej chwili pomyślałem, że koniec wyprawy – wspomina Piotr Małek.
Pojechali do Aleksandrowa Łódzkiego. Najpierw do spawalni, gdzie rozwiązano problem. Ale konieczna była jeszcze wizyta w serwisie rowerowym, żeby złożyć handbike’a. W sumie przygotowanie sprzętu do dalszej jazdy zajęło ponad 4 godziny. Powrót na trasę nastąpił przed godziną 15. Do mety etapu było jeszcze około 100 km. Rozpoczęła się walka z czasem. Bo każdego dnia należało dotrzeć do wcześniej ustalonego miejsca zakwaterowania. Finiszowali we Włocławku ok. godziny 20.
– Było jeszcze jasno, ale mieliśmy lampy do jazdy po zmroku. Po awarii musieliśmy podkręcić tempo, wyznaczyliśmy sobie jedną przerwę. Tego dnia było już mniej takiej jazdy z podziwianiem widoków. Ale daliśmy radę – opowiada Piotr Małek.
Pogodowa zagadka
Trudny psychologicznie moment nastąpił też przed rozpoczęciem drugiego etapu. Ekipa nocowała w Mszanie Dolnej (woj. małopolskie). W trakcie śniadania rozpętała się straszna wichura i zaczął padać deszcz. Na zewnątrz temperatura powietrza wynosiła wtedy 14 stopni Celsjusza.
– W takich warunkach można jechać pół godziny-godzinę, a później człowiek zaczyna marznąć. Ale zjedliśmy posiłek i w ciągu 30 minut się osuszyło. Na trasie nie zmokliśmy ani razu, choć pojawiały się ciemne chmury. Przed wyjazdem do Zakopanego wszystkie aplikacje wskazywały, że przynajmniej połowa dni będzie z deszczem, często z temperaturami 18-20 stopni Celsjusza – opisuje Piotr Małek.
W trakcie wyprawy było momentami upalnie, co podkreśla Grzegorz Kołodziejczyk. Ale jemu, podobnie jak jego utytułowanemu koledze, to nie przeszkadzało. Wolą taką aurę niż jazdę w deszczu. Z kolei Błażej Cymerman przyznaje, że jemu wysoka temperatura powietrza nie sprzyjała.
– Nie jechałem autem obok chłopaków, tylko umawialiśmy się w różnych miejscach. Niekiedy skręcali w inną drogę, bo tak ich nawigacja prowadziła. A ja czekając np. na parkingu w lesie widziałem natężenie ruchu. Bałem się o nich, bo przecież poruszali się na tych swoich leżakach, a ciężarówki robiły olbrzymie podmuchy – opisuje Tomasz Cymerman.
Kolejne wyzwanie
Przygotowania do realizacji projektu „Leżakiem nad morze” ruszyły w styczniu br. Wcześniej Grzegorz Kołodziejczyk zasugerował Piotrowi Małkowi, że powinni zorganizować kilkudniową wyprawę. Zainspirował go bowiem Rowerowy Maraton Wisła 1200. To 1200 km wzdłuż Wisły, od źródeł na Baraniej Górze do ujścia w Gdańsku. Wspólnie uznali, że trasa musi być inna i krótsza.
– Ledwo zakończyliśmy projekt i już się śmiejemy, że zrobimy coś nowego. Nie wiem, czy wymyślimy równie spektakularne przedsięwzięcie, bo to był spory dystans. Może teraz, po tym wszystkim, będzie nam łatwiej organizować spotkania w szkołach. Chcemy uświadamiać ludzi, że osoba z niepełnosprawnością nie jest skazana na siedzenie w domu – mówi Grzegorz Kołodziejczyk.
Piotr Małek przyznaje, że już pojawiają się pomysły dotyczące kolejnego przedsięwzięcia. Na razie skreślona jest opcja wyprawy zagranicznej. Jeśli pojadą, to prawdopodobnie zrobią dzienne przerwy pomiędzy kolejnymi etapami. Wówczas mogliby organizować spotkania, dyskusje oraz ewentualną zbiórkę środków na dany cel. Bo choć jazda sprawia im przyjemność, to przede wszystkim chcą pomagać innym. I zmieniać postrzeganie osób z niepełnosprawnościami.
Marcin Gazda, fot. Bartłomiej Zborowski, autor, archiwum Fundacji Błażeja Cymermana #DrużynaBłażeja
Data publikacji: 07.07.2021 r.