Iweta Faron: Jestem świadoma, że jestem mocną zawodniczką

Iweta Faron – paranarciarka biegowa i biathlonistka, choć jak przyznaje to strzelnica skradła jej serce. Debiutowała na igrzyskach w Pjongczangu w 2018 roku, ale jak sama przyznaje ostatnie cztery lata zupełnie ją zmieniły. Stała się świadomą, w pełni profesjonalną zawodniczką. Trzykrotnie stawała na podium zawodów Pucharu Świata zdobywając raz srebrny i dwukrotnie brązowy medal. Ma 23 lata i w Pekinie chce mieć swój bieg życia. 

PMK i MP: Iweta, ostatnie lata przygotowań do tej imprezy, to lata w których odnosiłaś swoje największe sukcesy – trzykrotnie stanęłaś na podium Pucharów Świata.
IF: Tak, w tym sezonie w Canmore w Kanadzie brąz, i wcześniej w Altenbergu dzień po dniu brąz i srebroc 

W styczniu w Lillehammer nie było aż tak szczęśliwie – dopadła cię choroba.
Miałam pecha. Nie było mi dane wystartować więcej niż w jednym biegu. Na początku byłam trochę zła z tego powodu, bo nie czułam się winna z powodu tej choroby – dbałam o zdrowie jak tylko mogłam. Stało się, ale może to i lepiej – jestem teraz bardziej głodna biegania i startów. Moje rywalki nie poznały w Lillehammer moich możliwości, więc teraz jestem taką małą niespodzianką tutaj (śmiech).

Co to oznacza dla ciebie, że będziesz chorążą reprezentacji? Dodatkowa motywacja, a może stres?
IF: Ze względu na sobotni start podjęłam z trenerem decyzję, że nie pojawię się na ceremonii otwarcia, jedynie podczas ceremonii zamknięcia. Jest to dla mnie wciąż ogromne wyróżnienie – poczułam się doceniona jako sportowiec i te wszystkie postępy, które zrobiłam, zostały należycie docenione. Nie jest to dodatkowy stres, choć oczywiście słyszałam, że jest klątwa chorążych, ale ponieważ nie będę na otwarciu to niech ktoś inny się tym przejmuje (śmiech).

Powiedz, czy bardziej się czujesz biathlonistką czy biegaczką?
To w biathlonie czuję się najlepiej – strzelam bardzo dobrze i to strzelanie jest moją mocną stroną. Robię to szybko, celność coraz bardziej poprawiam, także muszę tylko uważać na ten wiatr. A oprócz tego najbardziej lubię styl łyżwowy i krótkie dystanse.

Krótkie biegi już w sobotę.
Tak, zaczynamy od sprintu biathlonowego.

Poznałaś już trasę?
Tak, znam każdy szczegół i każdy wiraż.

Jak oceniasz śnieg?
Śnieg jest ciężki. Powtarzam wszystkim, że to jak ryż, tylko nieugotowany. Tak wygląda i takie jest czucie pod nartą. Nawet jak się weźmie ten śnieg,  który jest w wiosce, to sypie się jak jakiś proszek.

Mówisz, że czujesz się biathlonistką, choć twoją idolką jest Marit Bjorgen. Bardzo znana w Polsce przez rywalizację z Justyną Kowalczyk. Czemu to ona Cię inspiruje?
Głównie dlatego, że to zawodniczka która walczyła bardzo długo i była w światowym topie. Nawet gdy jako dziecko trenowałam to ona już walczyła z Justyną. Chyba głównie ze względu na to, że tak długo utrzymywała się na piedestale. Chciałabym tak jak ona.

Jak Cię rozwinęły treningi z Janem Ziemianinem i Eweliną Marcisz, olimpijką z Pjongczangu? Jakie doświadczenia mogli Ci przekazać?
Z poprzednim trenerem bardzo udoskonaliłam swój biathlon, chociaż w światowym topie zadomowiłam się gdy trenerem został Wiesław Cempa. Odkąd przyszli razem z Eweliną Marcisz, mocno poprawiliśmy technikę. Doszło kilka aspektów takich jak dieta, fizjoterapia… Ale to co najważniejsze się zmieniło, to ja sama i moje podejście do sportu, szczególnie po ostatnich igrzyskach. To głównie zaważyło na moich zmianach.

Jak się patrzy na ciebie teraz i na tę Iwetę z Pjongczangu, to jakbyśmy porównywali dwie różne osoby. Wtedy to jakbyś była dziewczynką na początku kariery, a dziś – świadoma siebie sportsmenka.
Tak, to prawda. Przez ostatnie lata ludzie się pytali, co się zmieniło. Na pewno kolor włosów, doszły tatuaże, ale przede wszystkim zmieniło się moje podejście do sportu. Jestem świadoma, że jestem mocną zawodniczką, włożyłam w to dużo pracy. Poświęciłam wiele zdrowia dla sportu i chciałabym, żeby to było widoczne.

Wracając do Pjongczangu – wszystko zaczęło się od ogromnego pecha, czyli zaciętego karabinu. Wtedy karabin pożyczał ci Kamil Rosiek, choć one są bardzo spersonalizowane. Możesz przypomnieć tamtą historię?
Bardzo nie lubię wracać myślami do Pjongczangu, jakbym zapomniała, że tam byłam. Odebrałam tam lekcję pokory, ale teraz jest to wszystko za mną. Moje życie sportowca dopiero się wtedy zaczęło. Musiałam wtedy wystartować w tym biegu mimo przeszkód, swoją lekcję wyciągnęłam.

Popatrzmy zatem teraz w przyszłość. Jakie masz oczekiwania wobec tego, co się wydarzy w Pekinie? Z jakimi konkurencjami wiążesz największe nadzieje?
Największe nadzieje wiążę właśnie z tym sobotnim sprintem biathlonowym, oraz z biegiem indywidualnym, gdzie za każde pudło jest karna minuta, a nie runda – to ciężko jest nadrobić nawet najlepszym biegaczkom. Do tego jeszcze bieg łyżwą i sprint łyżwą – tam szukam swojej szansy, chociaż wiem, że będzie ciężko. Są zawodniczki, które specjalizują się tylko w biegach, trzeba będzie tam powalczyć mocniej.

Mówiłaś, że trener Cempa zna się dobrze na smarowaniu nart. Czy to jest ważny element, dzięki któremu można wygrać bądź przegrać medal?
Możesz być w życiowej formie, strzelić „na zero”, ale ze słabo nasmarowanymi nartami będziesz poza dziesiątką. W tym momencie sprzęt pełni tak ważną rolę, że nawet biorąc pod uwagę samych Rosjan, którzy nie wiadomo, czy wystąpią (rozmowa odbyła się jeszcze przed decyzją o wykluczeniu zawodników z Rosji i Białorusi – przyp. BT), to ich sztab i serwismeni są tu już od półtora tygodnia. Cały czas testują narty i sprawdzają smary. My jak przyjechaliśmy, to niemal staliśmy na tych nartach, trener jednak popracował nad smarami półtora dnia i już się to zdecydowanie poprawiło – w czasach można to liczyć w minutach. Dobre smarowanie to więcej niż 50 proc. sukcesu.

Powiedziałaś, że sport jest teraz dla ciebie najważniejszy w życiu. Co musiałaś mu podporządkować? Z czego zrezygnowałaś?
Na początku ciężko było się przestawić w pełni na sport, żyjąc wokół z ludźmi, którzy nie są z nim związani. Jednak musiałam się skupić na tym w stu procentach – musiałam odpuścić typowe życie nastolatki czy później studentki, skupić na diecie czy przygotowaniu psychicznym. Całe swoje życie temu trzeba podporządkować – wysypiać się nieustannie 8-9 godzin, jeść dobre śniadanie, zrobić trening, zjeść porządny obiad, zadbać o regenerację… A nie tak, jak większość moich rówieśników, prowadzących mniej regularny tryb życia czy imprezujących. Musiałam takie życie bardzo odpuścić, choć znajduję czas na życie towarzyskie, jednak trzeba się nagimnastykować, żeby to pogodzić.

Ciężko jest zrezygnować z imprez? Jesteś typem imprezowiczki?
Teraz już nie (śmiech). Kiedyś może tak, jak dopiero poznawałam ten świat. Lubię wyjść ze znajomymi, aczkolwiek teraz zdecydowanie rzadziej mi się to zdarza – wolę poprzebywać sama ze sobą (śmiech).

A co studiujesz?
Bezpieczeństwo wewnętrzne ze specjalizacją zarządzanie kryzysowe.

No to na czasie!
Zdecydowanie! Ale kończę już w lipcu, jak wszystko dobrze pójdzie. W Pjongczangu miałam igrzyska i maturę, a teraz – igrzyska i licencjat.

Trudno nie zapytać w takim razie o sytuację związaną z wojną na Ukrainie, jak i o temat pandemii.
Nie czuję się jak na igrzyskach. Mając porównanie z Pjongczangiem, tutaj czuję się jak w więzieniu. Jest mi źle i dopiero zaczynam się przyzwyczajać. Mam nadzieję, że po ceremonii otwarcia jakoś to wszystko ruszy. Dodatkowo ta decyzja (pierwotna decyzja IPC o dopuszczeniu Rosjan i Białorusinów do rywalizacji pod neutralną flagą – ostatecznie nie wystartują. Przyp. BT) jest dla mnie niewiarygodna, źle się nawet trenuje wspólnie. Czuć, że nie jest przyjemnie. Nie zgadzam się z tą decyzją, ale co będzie to będzie.

Bardzo dziękujemy!

Rozmawiali w Zhangjiakou: Paulina Malinowska-Kowalczyk i Michał Pol, fot. Bartłomiej Zborowski i Bartek Syta / PKPar

Data publikacji: 04.03.2022 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również