Pomagają za uśmiech

Tradycje Zakonu Kawalerów Maltańskich sięgają wypraw krzyżowych. Zakon powstał w XI wieku, zaś jego wcześniejsza nazwa – Rycerze Szpitala Jerozolimskiego św. Jana Chrzciciela (potoczna nazwa: joannici) – w pełni oddaje jego pierwotny charakter. Była to bowiem organizacja o charakterze charytatywnym, kiedy to grupa włoskich kupców założyła w Jerozolimie bractwo opiekujące się szpitalem dla pielgrzymów.

Jak wszystkie dawne zakony rycerskie, także Kawalerowie Maltańscy zajmują się dzisiaj przede wszystkim działalnością charytatywną. Prowadzą szpitale, przychodnie, domy opieki, organizują misje humanitarne do państw objętych działaniami wojennymi. Wznowienie działalności Związku Polskich Kawalerów Maltańskich w Polsce nastąpiło podczas Konwentu na Zamku Królewskim w Warszawie 14 października 1992 roku.

Na początku Związek realizował pomoc za pośrednictwem Fundacji św. Jana Jerozolimskiego „Pomoc Maltańska”. Organizowane są m. in. obozy dla osób niepełnosprawnych w Szczyrzycu w Małopolsce oraz pielgrzymki do Lourdes. Opiekę podczas wyjazdów zapewniają wolontariusze.

Rozmowa z Cyprianem Wdowczykiem, wolontariuszem Fundacji Polskich Kawalerów Maltańskich w Krakowie
„Nasze Sprawy” – Jak przeprowadza się nabór wolontariuszy, którzy pomagają osobom z niepełnosprawnością podczas wyjazdów?
Cyprian Wdowczyk: – Wyjazdy na obóz do Szczyrzyc są organizowane od 17 lat i już są znane w naszym środowisku, więc mamy taką stała liczbę wolontariuszy, którzy wiedzą, że pojadą na obóz i przygotowują się do tego już od stycznia. Jeżeli zdarzy się tak, że brakuje kogoś to rozsyłamy informację między naszymi znajomymi i zawsze znajdzie się ktoś chętny. Prowadzimy także z akcję informacyjną adresowaną do szkół i na uczelnie.

NS: – Nie jest łatwo non stop, przez 24 godziny, opiekować się podopiecznym przez cały czas trwania turnusu, czyli przez tydzień. Są różne sytuacje…
C.W. – Grupa osób, która wyjeżdża opiekować się tymi osobami niepełnosprawnymi jest dość specyficzna. Są one odpowiednio przygotowane, bo opieka nad osobą na wózku, często dosyć otyłą, jest ciężką pracą, ale ci którzy są bardziej doświadczeni, pomagają tym, którzy dopiero zaczynają i tak organizują pracę, że wszyscy są zadowoleni. Jeżeli jakiś wolontariusz nie radzi sobie z różnych względów, bo jest słabszy czy niezbyt się dogaduje z podopiecznym, to następuje wymiana, aby te osoby pasowały do siebie. Każdego traktujemy indywidualnie i dbamy o dobry nastrój. Często jest tak, że kiedy wolontariusz opiekuje się daną osobą, to naprawdę się zaprzyjaźniają i utrzymują potem kontakt ze sobą przez nawet lata.

NS: – Co otrzymujecie w zamian za swoją pracę?
C.W. – Uśmiech i zadowolenie naszych uczestników, to jest coś co można zobaczyć i co daje nam ogromną satysfakcje. Zupełnie inaczej wygląda ich życie na co dzień i taki wyjazd na obóz, to jest coś zupełnie nowego, atrakcyjnego. To jest dobry układ: jeden podopieczny – jeden wolontariusz, bowiem cały czas poświęcamy temu człowiekowi, z którym dużo rozmawiamy, są nareszcie czują się ważni, docenieni, czego im brakuje w domu.

NS: – Skąd wiecie jak się zachować, jak postępować z osobami z niepełnosprawnościami?
C.W. – Bardziej doświadczeni wolontariusze przekazują taką już wypracowaną wiedzę tym nowym. Często naradzamy się wieczorami co poszło nie tak, a co się udało i jeden drugiemu mówi np. że nie powinien tak się odnosić do swojego podopiecznego, niech spróbuje inaczej i wtedy będzie na pewno lepiej. Nikogo nie pozostawiamy samemu sobie, ale działamy w grupie i staramy się wszystko robić jak najlepiej dla naszych podopiecznych.

NS: – Są też na pewno trudniejsze momenty kiedy musicie się zmobilizować, aby nie urazić godności osób z niepełnosprawnościami.
C.W. – Tak, taki trudny moment dla nowych jest np. gdy pierwszy raz musi umyć osobę z niepełnosprawnością ruchową. Jeśli ktoś nie ma takich osób w domu to nie wie jak to robić i tutaj musimy to pokazać, z pełnym szacunkiem dla danej osoby, żeby ona nie poczuła się niekomfortowo.

NS: – A skąd bierzecie tych niepełnosprawnych chętnych na wyjazd?
C.W. Mamy kontakt dla z ośrodkami dla osób z niepełnosprawnością, skąd osoby często przyjeżdżają na nasze obozy, np. z ośrodka w Borowej Wsi. Kiedy po raz kolejny spotykamy się na wyjeździe witamy się jak dobrzy znajomi, jak jedna wielka rodzina. Nikt inny nie zabiera ich na takie wyjazdy i dla nich to jest jedyna okazja oderwania się od codzienności i takiego innego spędzenia czasu.

NS: – Czy osoby z różnymi niepełnosprawnościami mogą uczestniczyć w Waszych obozach?
C.W. – Tak, my nie rozróżniamy jaką kto ma niepełnosprawność, ale przede wszystkim są to osoby z niepełnosprawnością ruchową, bo takim osobom najtrudniej jest zorganizować wypoczynek w pojedynkę, a my jesteśmy specjalnie przygotowani i umiemy to wszystko odpowiednio urządzić. Wszyscy wolontariusze są przeszkoleni z pierwszej pomocy, większość to także ratownicy medyczni i pielęgniarki, a do najbliższego szpitala mamy około 300 m, więc pomoc szybko przybędzie jeśli coś stałoby się uczestnikom obozu.

NS: – Ośrodek musi być specjalnie przystosowany do potrzeb osób z niepełnosprawnościami ruchowymi?
C.W. – W byłym Domu Pielgrzyma w Szczyrzycu wszystko jest na parterze, są podjazdy i dwie łazienki przystosowane do specjalnych potrzeb. Jest więc zapewniony pełen komfort pobytu.

NS: – Ile osób uczestniczy w jednym turnusie?
C.W. – Przeważnie to jest dwanaście osób, są trzy turnusy trwające przez tydzień. Organizujemy też wyjazdy zimą i swego czasu byłem też koordynatorem takich wyjazdów do Zakrzowa koło Kalwarii Zebrzydowskiej. Są to wyjazdy dla dzieci ze szkół specjalnych, z którymi jesteśmy zaprzyjaźnieni, np. Szkoła im. Polskich Kawalerów Maltańskich z Katowic-Ligoty.

NS: – A jak Ty trafiłeś na te obozy i jak dawno już na nie jeździsz?
C.W. – W tej akcji uczestniczę od około dziewięciu lat, a trafiłem do Fundacji przez przypadek. Pojechałem z małą grupą przyjaciół na wycieczkę do Krakowa i w tej grupie była organizatorka wyjazdów do Szczyrzyca. Zaproponowała mi wyjazd na obóz z niepełnosprawnymi za granicę. Pomyślałem, że nie pochodzę z bogatej rodziny, za granicę to tylko do Sosnowca, więc się zgodziłem. Jak doszło do wyjazdu to okazało się, że jest poza granicę województwa, i to była jedyna granica, którą przekroczyłem. Ale połknąłem bakcyla pomagania i już jeździłem prawie co roku.

Zobacz galerię…

Rozmawiała: Ewa Maj, fot. Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich

Data publikacji: 08.12.2022 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również