Pamięci Edwarda Niemczyka
Edward musiał być niezwykłym człowiekiem. Całym swoim życiem dowodził, że nic nie może człowieka załamać, że nigdy nie wolno się poddawać. Ileż razy patrząc na niego wstydziliśmy się narzekania na własny los. Na pytania: skąd tyle siły? Skąd tyle optymizmu? Odpowiadał: „Życie jest piękne!” Każdy, kto mówi o Panu Edwardzie od razu się uśmiecha. Samo myślenie o nim budzi wewnętrzną radość i pogodę.
A przecież należał do tych najbardziej poszkodowanych osób wśród niepełnosprawnych – sprzężone inwalidztwo, znaczny stopień niepełnosprawności – niezbędna pomoc osoby drugiej. Mówił o sobie: „Ja jestem z natury pogodny i tolerancyjny, ale nie spokojny. Tu dużo zależy od charakteru. Nie można się przestawić bez predyspozycji, ale gdy się je ma, to trzeba jeszcze tylko trochę nad sobą popracować. Bo część ludzi w trudnych sytuacjach potrzebuje jednak pomocy z zewnątrz. Niektórym wystarczy piosenka, taka na przykład: jestem rad, jestem zawsze rad i z piosenką zawsze gonię w świat – to śpiewaliśmy na turnusach rehabilitacyjnych. Ja zawsze podkreślam: musimy, jako niepełnosprawni, być pogodni, zadbani, otwarci na świat. To zjednuje otoczenie, łatwiej wtedy funkcjonować. Nie można pozwalać sobie na ucieczkę w chorobę”.
Opisywał swoje niezmiernie bogate i kolorowe życie w wydanych drukiem wspomnieniach, opowiadał o niesamowitych przygodach w czasie turnusowych wieczorów. W tych opowieściach nigdy nie żalił się na swój los. Twierdził, że jego kalectwo sprowokowało wiele zabawnych sytuacji. Kiedyś (zanim jeszcze nie utracił drugiego oka) na przystanku przyglądał się psu, który stał wśród osób czekających na autobus. Podszedł bliżej, zaczął nawet cmokać. Pies jednak nie reagował. Nadjechał autobus, a mężczyzna stojący w pobliżu „psa” zabrał walizkę i wsiadł do autobusu. Zdziwienie potrzebami Edwarda wyraziła też pani sprzątającą w ministerstwie. – „Byłem elegancko ubrany i miałem koszulę z mankietami, czego nie znoszę, bo nie mogę ich odpiąć i w razie potrzeby zdjąć protezy. Musiałem iść siusiu i poprosiłem panią przy elektroluksie o odpięcie mankietów. Pani bardzo się zdziwiła i powiedziała, że jak żyje 55 lat, tak nie wiedziała, że mężczyzna w toalecie musi mieć odpięte właśnie te guziki”. Humor nie opuszczał go nawet w czasie sytuacji wydawałoby się poważnych. Na poznańskim AWF-ie w czasie odsłaniania tablicy upamiętniającej postać zmarłego profesora Jana Dziedzica – jednego w twórców polskiego sportu niepełnosprawnych – przemawiano, jak to zwykło się o zmarłych wspominać z należytym patosem do chwili kiedy na mównicę nie wszedł Edward. Zwrócił się do bezpośrednio do ducha Profesora: „ – Jasiu może naukowcem to byłeś wielkim, ale śpiewać to nie umiałeś za grosz…”. Cała uniwersytecka aula, w tym rodzina Profesora zaśmiewali się do łez. I za to był przez ludzi uwielbiany…
Jednak na autentyczny szacunek i autorytet zasłużył sobie społecznikowską pasją, obywatelskim zaangażowaniem i głębokim humanizmem. Miał zaszczepioną wielkopolską ideę pracy organicznej. Działał w KRON, PZN, TWK, założył Wielkopolski Związek Inwalidów Narządu Ruchu, przez prawie 50 lat pracował w poznańskim „Starcie” a od 1991 roku był jego prezesem. Zwykł mawiać, że aby udało się zrealizować jeden pomysł należy mieć ich sto.
Kochał sport i sam go uprawiał. W czerwcu 1963 roku był zawodnikiem pierwszej w historii polskiego sportu niepełnosprawnych reprezentacji kraju na Europejskich Igrzyskach Inwalidów w Linzu. W tym samym roku, współorganizuje pierwszy w Polsce letni turnus rehabilitacyjny dla osób z dysfunkcją narządu ruchu. Wreszcie w tymże roku uczestniczy w pracach Komitetu Organizacyjnego I Ogólnopolskiego Festynu Spółdzielczości Inwalidów i ZSSP „Start” w Sierakowie Wielkopolskim. To od tego festynu liczyć się będzie historia polskiego sportu niepełnosprawnych. Urodzony nad Wartą Edward miał we krwi wodniactwo. Organizuje udział poznańskich „startowców” w ogólnopolskich i międzynarodowych spływach kajakowych: na spływie Dunajcem byli cztery razy, budząc sensację i ogromne uznanie pełnosprawnych wodniaków. Jak przystało na szefa prezesa organizacji „startowskiej”, która zawsze miała doskonałych pływaków – mistrzów Polski, Europy, świata – Edward przez kilka sezonów lat 60. był reprezentantem Poznania na Mistrzostwach Polski w Pływaniu. W 1994 roku realizuje swój największy życiowy projekt – przepłynięcie sztafety pływaków poznańskiego Startu przez kanał La Manche. Pomysł rzucił rok wcześniej, nikt poza samym pomysłodawcą nie wierzył w jego powodzenie, a jednak udało się. Pielęgnował miłość do pływania dosłownie do końca swoich dni. W wieku emerytalnym pływał na zawodach Masters, w tym w słynnym maratonie „Wpław przez Kiekrz”. Na kilka dni przed śmiercią omawiał pomysły w jaki sposób z pomocą przewodnika mógłby jeszcze raz w takim maratonie popłynąć. Był gorącym zwolennikiem współzawodnictwa sportowego niepełnosprawnych z osobami pełnosprawnymi, upatrując w tym najskuteczniejszy czynnik zmiany negatywnego stereotypu niepełnosprawności.
Drugą pasją prezesa Edwarda Niemczyka były turnusy rehabilitacyjne. Zorganizował ich setki. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych turnusy były powszechnym uniwersytetem. Ludzie zyskiwali nie tylko zdrowie. Nabywali umiejętności samodzielnego życia, wymieniali między sobą doświadczenia, wiedzę o prawach. Edward rehabilitował na turnusach ciała i dusze. Stwarzał rodzinną atmosferę, skutecznie łączącą zabiegi lecznicze i zajęcia sportowo-rekreacyjne. Nie mogło zabraknąć tańców – dla wielu pierwszych w życiu – ze wspólnymi śpiewami, a także kabaretowego humoru. Miał w tym zresztą doświadczenie. Przed laty byt inicjatorem, reżyserem i kierownikiem kabaretu „Preemerytana”, w którym, jak wskazuje nazwa, występowali panowie z nieco pożółkłymi już metrykami urodzenia. Żałował zawsze, że nie udało się zarejestrować ile małżeństw powstało na turnusach przez te 40 lat – po prostu były tam sprzyjające warunki do nawiązywania kontaktów międzyludzkich.
Edward przez całe swoje życie sadził róże, nie dla siebie lecz dla innych. Zaskarbił sobie wdzięczność setek niepełnosprawnych osób, którym pomagał rozwiązywać poważne problemy, niekiedy unikać życiowych tragedii. Potrafił pojechać na kraniec Polski aby zmusić miejscowe władze od udzielenia pomocy komuś kto jej bardzo potrzebował, walczył o miejsca w szpitalach, starał się o wózki inwalidzkie. W swojej skromności nigdy się tymi działaniami nie chwalił.
Pożegnaliśmy się z nim, ale przecież zgodnie z Jego planami i słowami, po śmierci odpoczywać nie ma zamiaru, bo tam w niebie czekają już zastępy przyjaciół. Pewne jest, że wspólnie śpiewają piosenkę, tę najbardziej ulubioną, która była Jego życiowym mottem oraz hymnem wszystkich turnusów:
Dalej wesoło niech popłynie gromki śpiew,
niech stutysięcznym echem zabrzmi pośród drzew.
Niech spędzi z czoła wszelki smutek, wszelki cień,
wszak słoneczny mamy dzień.
Chcemy słońca, chcemy żyć!
Romuald Schmidt
Sportowe Stowarzyszenie Inwalidów START w Poznaniu
www.start.org.pl