Trener Andrzej Ochal: Natalia Partyka to inspiracja

Andrzej Ochal

– Zawodnicy przyjeżdżający na igrzyska paralimpijskie powinni myśleć tylko o najwyższych celach. Oczywiście to jest sport, różnie może pójść. Ale podejście mentalne powinno być takie, że chce się wygrać każdy pojedynek – mówi Andrzej Ochal, trener paralimpijskiej kadry tenisa stołowego, czterokrotny Trener Roku w plebiscycie Polskiego Komitetu Paralimpijskiego #Guttmanny.

Michał Pol: Tenis stołowy to z igrzysk na igrzyska jedna z naszych najbardziej medalodajnych dyscyplin. Czy istnieje coś takiego, jak polska szkoła tenisa stołowego?
Andrzej Ochal: Ładnie to brzmi, ale nie ma co ściemniać, że taka szkoła istnieje. Mamy zbyt wielkie zróżnicowanie ze względu na klasy niepełnosprawności. Jest ich aż 11 – zawodnicy na wózkach, stojący, osoby niepełnosprawne intelektualnie…

Myślę, że te pytania o polską szkołę pojawiają się za sprawą popularności Natalii Partyki, która jest ikoną tenisa stołowego osób niepełnosprawnych. Mnóstwo osób w Polsce i na świecie ją kojarzy i wzoruję się na niej. To dzięki niej tenis stołowy przyciągał i przyciąga tylu ludzi, że w mistrzostwach Polski startuje 150-180 zawodników. To naprawdę sporo w porównaniu do innych dyscyplin i do innych krajów.

Jej sukcesy i popularność były impulsem dla nas, żeby szukać nowych młodych talentów. W ten sposób udało nam się wyłowić przed igrzyskami w Londynie Karolinę Pęk, w kolejnej fali Maksyma Chudzickiego, który w Tokio zdobył brąz, a teraz Igora Misztala, który zadebiutuje na igrzyskach w Paryżu.

Dla Natalii Partyki to siódme igrzyska paralimpijskie w karierze. Ma już na koncie 10 medali, w tym sześć złotych. Czy pali się w niej jeszcze ogień i jest głodna sukcesów?
Na pewno! Myślę, że ten ogień rozgorzał w niej na nowo po igrzyskach w Tokio, gdzie poniosła porażkę w półfinale singla. Ta przegrana walka pokazała, że jest tylko człowiekiem, że nie przyjeżdża na każde igrzyska w ciemno po złoto, bo jej się ono należy. Zeszło z niej wieloletnie ciśnienie, że zawsze musi wygrywać. I poczuła się lepiej.

Czy w paralimpijskim tenisie stołowym Azja dominuje, tak jak w olimpijskim?
Na w igrzyskach olimpijskich bardziej, ale i u nas Chiny zdecydowanie są numerem jeden, po nich Korea Południowa. Jednak Europa też się liczy – Francja, Niemcy, Turcja i oczywiście Polska.

Czy Chińczykom trudno jest pogodzić się z tymi wieloletnimi sukcesami Natalii Partyki?
Są dla nich raczej impulsem do jeszcze cięższej pracy nad sobą. Ale to prawda, że chiński debel, który przegrał na igrzyskach w Rio z Natalią i Karoliną Pęk, odszedł z kadry – zresztą do reprezentacji Australii – i został zastąpiony nowymi dziewczynami. Ale sukcesy Natalii były też impulsem dla zawodników z Europy, że z tymi Chinami da się wygrywać, że nie są poza zasięgiem.

Na ile medali na igrzyskach Paryżu Pan liczy? Kto jest Pana pewniakiem?
Jako zawodnik grałem głownie na poziomie drugiej ligi, przez chwilę pierwszej. Ale zawsze, przed każdymi zawodami nastawiałem się na to, że chcę je wygrać. I takie podejście mam jako trener. Zawodnicy przyjeżdżający na igrzyska paralimpijskie czy mistrzostwa świata powinni myśleć tylko o najwyższych celach. Oczywiście to jest sport, różnie może pójść, coś nie wyjdzie, ktoś skończy na miejscu 5-8. Trudno, to i tak świetny wynik, o ile dali z siebie wszystko. Ale podejście mentalne powinno być takie, że chce się wygrać każdy pojedynek.

Nie chcę prognozować, kto jaki medal wywiezie z Paryża. Mamy 11 szans w singlu i siedem w grach podwójnych. Czyli potencjalnie możemy zdobyć 18 medali, i z takiego wyniku byłbym szczęśliwy. W taki wynik musimy celować. Oczywiście, nie we wszystkich konkurencjach jesteśmy faworytami. W niektórych wręcz przeciwnie, nasze szanse są dużo mniejsze. Gdzieś zawsze może zdarzyć się niespodzianka, jak brąz Maksyma Chudzickiego w Tokio. Najważniejsze jednak, żeby każdy zawodnik wychodził na każdy pojedynek z nastawieniem, żeby wygrać. Są świetnie przygotowani i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Kiedy rozmawiałem z Maksem, narzekał na klasyfikację, po której trafił do grupy z silniejszymi zawodnikami.
Rzeczywiście, Maksym wcześniej grał w klasie siódmej, a rok temu został reklasyfikowany do klasy ósmej. Obserwujący go uznali, że jego możliwości funkcjonalne są dużo wyższe. To jest też tak, że intensywna, profesjonalna gra przyczynia się do rehabilitacji zawodnika i Maksym poprawił swoją sprawność. Uznano, że jest zbyt sprawny na siódmą klasę. Ale już w tej nowej klasie zdobył brąz na mistrzostwach Europy, więc nie jest tak źle.

Co Pan zrobił, że czterokrotnie wybierano Pana na Trenera Roku? W czym tkwi tajemnica Pańskiego sukcesu?
Jeśli mam być szczery, to mam duże szczęście, że trafiłem na okres, w którym mamy w tenisie stołowym tak wybitnych zawodników, jak Natalia, Karolina, Patryk Chojnowski, Rafał Czuper i inni. Trzeba też pamiętać, że trener kadry paralimpijskiej jest kimś w rodzaju selekcjonera. Nie trenuję na co dzień Natalii czy Patryka. Moim zadaniem jest stwarzać zawodnikom jak najlepsze warunki do treningu. Organizować zgrupowania, możliwość wyjazdów np. do chińskiego trenera Xu Kaia do Czech czy ostatnio do Singapuru. Na obozach reprezentacji mam oczywiście troszeczkę większy wpływ na trening, kwestie techniczne i taktyczne czy na dobrą opiekę psychologa, masażysty itd.

Mam tu wielkie wsparcie ze strony Polskiego Komitetu Paralimpijskiego i Polskiego Związku Tenisa Stołowego. Tak jak wielu olimpijczyków narzekało na swoje związki, tak ja nie mogę i nie jest to żadne słodzenie. Zawodnicy, którzy walczyli o igrzyska, mogli brać udział w tylu zawodach, w ilu potrzebowali. PZTS opłacił też pobyt trzech dodatkowych trenerów tu, na igrzyskach.

W ogóle mamy poczucie wsparcia ze strony całego środowiska tenisa stołowego w Polsce. Ilekroć zadzwonię do jakiegokolwiek trenera klubowego, zawsze jest otwartość, by nasi zawodnicy mogli brać udział w treningach z ich zawodnikami. Współpraca jest wzorowa.

Jak Pan w ogóle trafił do tenisa stołowego? Dlaczego wybrał Pan właśnie tę dyscyplinę?
Jak w przypadku chyba większości osób, które związały się z tenisem stołowym, zaczęło się od świetlicy na koloniach. Chłopaki grali tam w tzw. wariata, czyli bieganie wokół stołu, dołączyłem i dobrze mi szło. A pod koniec turnusu odbył się turniej tenisa stołowego dla dzieci, który wygrałem i połknąłem bakcyla. Jestem już w tenisie stołowym już od 35 lat i mam nadzieję, że kolejne 35 przede mną, bo lepszego sportu według mnie nie wynaleziono.

Co takiego fantastycznego jest tenisie stołowym?
Najważniejszą rzeczą jest to, że praktycznie każdy może w niego grać. Od czteroletnich dzieci po stuletnich staruszków, jak ostatnio na mistrzostwach świata weteranów. Także osoby z niepełnosprawnością, wszystko jedno jaką, co najlepiej widać tu, na igrzyskach.

Zresztą tenis stołowy to wspaniała okazja do integracji. Natalia Partyka przecież czterokrotnie startowała na igrzyskach olimpijskich, Patryk Chojnacki zdobywał mistrzostwo Polski pełnosprawnych. Tu jest największa siła tenisa stołowego – to sport dla każdego.

Rozmawiał w Paryżu Michał Pol

Info i fot. PKPar

Data publikacji: 29.08.2024 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również