To jest tylko sport, aż sport. Natalia Partyka docenia srebro

Natalia Partyka

Natalia Partyka w turnieju singlowym na igrzyskach paraolimpijskich w Paryżu zdobyła srebrny medal. Nie udało się pokonać silnej reprezentantki Australii (wcześniej Chińskiej Republiki Ludowej) Quian Yang. Tuż po odebraniu srebra rozmawiała z nią dla „NS” Paulina Malinowska-Kowalczyk.

PMK: Bacznie się przyglądasz temu medalowi.
Natalia Partyka: Ja chciałam złoty. Nie chciałam srebrnego. A tak poważnie… Dzisiaj byłam słabsza i trzeba docenić robotę Australijki. Była lepsza w każdym elemencie gry. Ja się nie mogłam dostać się do tego, co chciałam, do tego, co ja lubię grać. Szukałam sposobu, żeby te punkty w jakiś sposób ukraść, w drugim secie troszkę się zbliżyłam, było 9:9. Gdyby było 1:1 w setach, a nie 0:2 to gra też byłaby inna. W trzecim secie było już 10:10, obroniłam dwie „meczówki”, ale nie szło dzisiaj zbyt dobrze od początku i tyle. Tak czasami jest. Mam ten srebrny medal, cieszę się. Srebro też jest OK. Po prostu dzisiaj to był mój „maks”. Dałam z siebie wszystko. Może jutro mój „maks” byłby większy, ale grałyśmy finał dzisiaj i w pełni to akceptuję.

PMK: Jutro też będziesz patrzyła na ten medal inaczej, tak jak w Tokio. Był brąz i złość na niego, a na drugi dzień trochę się zaprzyjaźniliście.
NP.: Myślę, że z tym też się zaprzyjaźnię. To medal i wiele osób marzy o takim kolorze, a nigdy go nie będzie miało. Nie chcę wyjść na osobę, która się cieszy tylko ze złota. Poza tym w singla jeszcze srebra nie miałam, więc nie ma nudy. Przeżyję. Po porażce w Tokio wszyscy wiemy, że świat się na tym nie kończy. Są też inne ważniejsze lub równie ważne rzeczy. Dałam z siebie wszystko. Przygotowałam się na tyle, na ile mogłam, a nie było lekko. Były lepsze i gorsze momenty. Impreza mimo wszystko na plus.

PMK: Wspominałaś, że ostatni rok to były i wzloty i gorsze momenty niemniej wieńczysz je srebrem. Jak człowiek jest przyzwyczajony do złota i jeszcze chciałby się odgryźć za brąz w Tokio, to srebro trudno zaakceptować. Ale w końcu to drugie miejsce w igrzyskach.
NP: W sumie to świetny wynik. Ten ponad rok to nie był łatwy czas. Dużo się działo także w mojej głowie. Wygrałam pierwszy raz w 2004 roku w Atenach, minęło 20 lat. Dalej tu jestem, dalej przywożę medale. Trzeba to po prostu docenić. Niejednemu by się „odechciało” po drodze. Mi się też odechciewało, ale mimo wszystko dalej w tym wszystkim byłam i jestem.

PMK: Jesteś jak Joanna Mendak, Barbara Bieganowska-Zając…
NP: Że weteranki (śmiech)?

PMK: Osoby, które od lat się w tych igrzyskach liczą.
NP: Faktycznie szmat czasu. Nie chcę opowiadać łzawych historii, ale cieszę się. Ciężko na to pracowałam, jest medal kolejny. Wpiszę sobie w Instagramie w bio kolejny krążek. Będzie dwanaście, mam nadzieję, że się zmieszczą, bo liczba znaków jest ograniczona. Przygotowania do igrzysk to była męczarnia. Wiedziałam, że muszę ciężko trenować, żeby rywalizować o medale, bo konkurencja jest coraz wyższa.

PMK: Twój przykładowy dzień jak wyglądał?
NP.: Klasyka: wstajesz rano, jesz śniadanie, jedziesz na trening, jesz obiad, drzemka, idziesz na trening, wieczorem kolacja i nie masz siły. Jeszcze „fizjo” po drodze. Sporo trenowałam w Gdańsku, bo chciałam trochę pobyć w domu, ale też byłam w Czechach na intensywnych treningach. Z Karoliną byłyśmy w Singapurze – też nie było łatwo, ale było warto. Pomyślałam, że są igrzyska to się muszę sprężyć i przygotować najlepiej jak potrafię. Czy mi się chce czy mi się nie chce to już nie ma znaczenia. Trzeba zapomnieć o tym i tyrać na sali.

PMK: Powiedziałyście sobie coś na koniec z Australijką po zakończonej walce?
NP: Powiedziałam: dobra robota, gratulacje. Dzisiaj była lepsza. Wszyscy chcą wygrywać. Każda dziewczyna, która tutaj grała myślała o złotym medalu lub jakimkolwiek innym. Trzeba docenić innych zawodników. To jest tylko sport, aż sport.

PMK: Całe twoje życie.
NP: Tak… całe życie.

fot. Bartłomiej Zborowski / PKPar

Data publikacji: 04.09.2024 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również