Sukcesem zakończyła się realizacja projektu „Dotknąć Kilimandżaro – niewidomi Polacy na dachu Afryki”. Na szczyt dotarła cała ekipa, w tym troje osób z niepełnosprawnością wzroku. Drogę do celu utrudniały m.in. niskie temperatury i zmniejszająca się ilość tlenu w powietrzu. Olbrzymią rolę odegrali asystenci, z którymi wypracowano rożne sposoby prowadzenia. Przygotowania do wyprawy trwały ponad rok. Wspinacze zachęcają do walki o swoje marzenia.
3 września szczyt Kilimandżaro (5895 m n.p.m.) zdobyła pierwsza polska wyprawa niewidomych. Utworzyło ją 9 osób, w tym 3 z niepełnosprawnością wzroku: Piotr Żurek, Dawid Górny i Alicja Stelmaszczyk. Tym samym został zrealizowany projekt „Dotknąć Kilimandżaro – niewidomi Polacy na dachu Afryki”, który powstał wiosną 2023 r.
– Przed szczytem szliśmy w mniejszych grupkach, w pewnych odległościach między sobą. Ale chcieliśmy wejść wspólnie, aby jako jedna ekipa dotknąć Kilimandżaro. I tak też się stało. Byłem wzruszony i bardzo zmęczony. Myślę, że każdy z nas poczuł coś, czego wcześniej nigdy nie przeżył – wspomina Piotr Żurek, pomysłodawca projektu, fizjoterapeuta prowadzący Centrum Rehabilitacji ManualMed w Tarnowskich Górach.
Pobyt na szczycie był niezwykłym doświadczeniem, o czym przekonuje Dawid Górny, prawnik i współzałożyciel spółki Accens zajmującej się dostępnością cyfrową. Krakowianin jest też prezesem Międzynarodowej Fundacji Rozwoju Profesjonalnej Komunikacji Technicznej oraz Fundacji Na Rzecz Osób Niewidomych i Słabowidzących Vega. Jak zaznacza, po raz pierwszy przebywał na tak dużej wysokości. Wcześniej dotarł na 3 718 m n.p.m., zdobywając najwyższy szczyt Teneryfy – Teide. Samo dojście na prawie 6 000 m n.p.m. miało różne aspekty – przyjemne, żmudne oraz bardzo dolegliwe.
– Nie dowierzałam, że jestem na Kilimandżaro. Dla mnie to bardzo duży wyczyn. Wielokrotnie czytałam w książkach o różnych wyprawach górskich, a w Afryce doświadczyłam tego na własnej skórze – podkreśla Alicja Stelmaszczyk, prezes WARTOO (prowadzi Niewidzialną Przestrzeń w Opolu) i wiceprezes zarządu Fundacji naKole, wyróżniona w konkursie „Człowiek Bez Barier 2021”.
Nie jest to pierwszy przypadek wejścia na ten szczyt przez osobę niewidomą z Polski. W 2008 r. uczynił to Łukasz Żelechowski. Wówczas Fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko zrealizowała projekt „Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko”. W składzie tej ekipy znalazły się osoby z różnymi niepełnosprawnościami.
– Część ludzi twierdzi, że każdy może wejść na Dach Afryki. Tylko trzeba mieć pieniądze. Jestem przeciwnikiem takich bzdur pojawiających się w internecie. Chciałem świadomie być na szczycie, a nie, że ktoś mnie tam wciągnie półżywego i oprze o plecak czy słupek. Słyszeliśmy o tym, jak wyczerpane osoby, wręcz zielono-sine, były sprowadzane przez guidów [przewodników – przyp. red.] – dodaje Piotr Żurek.
Dotknięcie Kilimandżaro
Wspinacze z Polski rozpoczęli atak szczytowy 3 września. Kiedy kilka minut po północy wychodzili z obozu Kibo (4700 m n.p.m.), temperatura była ujemna. Przez 6 godzin szli w ciemnościach. Drogę oświetlali sobie latarkami czołowymi. Około godz. 6:30 dotarli na Gilman’s Point. Tam jeden z guidów poinformował o rozpoczynającym się wschodzie słońca. A to oznaczało, że będzie już cieplej.
– Większość wypraw prowadzi przez Stella Point. My podchodziliśmy gorszą drogą, czyli przez Gilman’s Point, skąd pozostają jakieś dwie godziny do szczytu – Uhuru Peak. Ten wybór oznaczał spotkanie z tzw. ścianą płaczu. To bardzo trudny teren, przez prawie godzinę trzeba wdrapywać się po skałach osadzonych w lawie – opisuje Piotr Żurek.
Alicja Stelmaszczyk przyznaje, że nastawiła się na niskie temperatury. Jednak zaskoczeniem dla niej było przeszywające zimno od samego początku ataku szczytowego. Natomiast na samej górze grupa doświadczyła jeszcze większego chłodu. Jak podkreśla mieszkanka Opola, trudne dla organizmu były szybkie i duże przeskoki temperatury na zewnątrz. W ciągu siedmiu dni ekipa zetknęła się zarówno z ciepłem (30 stopni Celsjusza), jak i chłodem (odczuwalna co najmniej -15 stopni).
– Na szczycie wiał potężny wiatr. Wschodziło słońce, a niebo było bezchmurne. Dla osób widzących – niezapomniane widoki. Jednak wiedziałem, że nie możemy tam przebywać zbyt długo. W powietrzu brakowało tlenu, czułem się zmęczony i niedotleniony. Prosta czynność, jak schylenie się i poprawienie sznurówek w butach, stanowiła duży wysiłek – opowiada Piotr Żurek.
All inclusive i mniej tlenu
25 sierpnia ekipa wspinaczy spotkała się w Katowicach, skąd busem dotarła do Warszawy. Ze stolicy podróżowała samolotem do Amsterdamu, a stamtąd na lotnisko Kilimandżaro w Tanzanii. Opiekę na Czarnym Lądzie zapewniła im agencja Kili Altitude Safaris. Zanim grupa wyruszyła na Dach Afryki, odwiedziła wioskę Materuni.
– Od samego początku zaskoczyła mnie uprzejmość ludzi, którzy z nami szli – przewodnicy czy porterzy. Nie wiem, czy w Europie jeszcze znajdzie się ktoś tak życzliwy i szczery. Czułem się jak na wycieczce all inclusive. Przykładowo, Felix stał na trasie, a na tacy miał m.in. orzeszki. Mieliśmy ubaw, bo jego imię przypominało nam o producencie tego przysmaku – wspomina Piotr Żurek.
Grupa przeszła łącznie około 80 km. Spędziła 8 nocy w namiotach, za każdym razem w innym obozie. Jak podkreśla Dawid Górny, wyjście zostało celowo tak zaplanowane, aby ekipa mogła się zaaklimatyzować. Krakowianin dodaje, że ostatnio czytał o osobie, która w ciągu trzech dni weszła i zeszła z Kilimandżaro. Nie był to żaden wyczynowiec. Skończyło się poważnymi krwotokami z nosa.
– Im szybciej wchodzisz, tym większe ryzyko, bo twój organizm nie nadąża z przetwarzaniem tego, co się z nim dzieje. Wraz z wysokością zmniejsza się bardzo drastycznie ilość tlenu w powietrzu. Myślałem, że będę się dusił. Oddychać oddychałem, bo powietrze tam jest. Tylko nie ma w nim takiej ilości tlenu, jaka jest potrzebna do funkcjonowania organizmu – dodaje pomysłodawca wyprawy.
Razem do celu
Jak podkreśla Alicja Stelmaszczyk, Kilimandżaro jest technicznie łatwiejsze do zdobycia niż wiele innych szczytów. Nie trzeba bowiem iść z czekanem i wspinać się w uprzęży. Ale spora wysokość i ciśnienie robią swoje. Prezes WARTOO nie spodziewała się, że na drodze będzie aż tyle dużych kamieni i głazów. Sądziła, że więcej pojawi się drobnego piargu. Wraz z ekipą była dobrze przygotowana na pokonywanie odcinków po śniegu. Bo takie pojawiły się prognozy. Ostatecznie okazały się one mylne.
– Jako osoby niewidome nigdy nie znaleźlibyśmy się na Kilimandżaro, gdyby nie nasi asystenci, w tym Michał [Guzdek – przyp. red.]. Oni zdecydowali się na taką wyprawę, wytrzymali ją, a to naprawdę kawał ciężkiej roboty. To pokazuje, że różnorodna grupa może wiele osiągnąć. Tylko trzeba się wspierać – stwierdza Dawid Górny.
Kolejne dni wyprawy wyglądały bardzo podobnie do siebie, co podkreśla Alicja Stelmaszczyk. To powodowało pewne znużenie, a trzeba było zachować pełne skupienie. Bo asystent przekazywał jej istotne komunikaty. I należało na nie stosownie reagować. Przykładowo, postawienie stopy w nieodpowiednim miejscu mogło oznaczać kontuzję i przedwczesne zakończenie wyprawy.
– Zastosowaliśmy 4 sposoby prowadzenia. Pierwszy to trzymanie się bezpośrednio plecaka. Drugi – zamontowanie kijka trekkingowego do plecaka z boku, wówczas szedłem na takim sztywnym holu. Trzeci – wykorzystanie dłuższej liny. Czwarty – krótsza lina. Każda z tych opcji była najlepsza w różnych momentach. Mieliśmy to wcześniej przeanalizowane, to nam pomogło – informuje Dawid Górny.
Wcześniejszy wysiłek
Przygotowania do wyprawy trwały ponad rok. Grupa spotykała się na wspólne wędrówki w górach. Były też treningi indywidualne i w duetach, aby osoby z niepełnosprawnością wzrokową lepiej rozumiały się ze swoimi asystentami. W tym okresie Piotr Żurek zdobył m.in. najwyższy szczyt Maroka i gór Atlas – Jebel Toubkal (4167 m n.p.m.). Jak podkreśla pomysłodawca projektu, największą porażką byłoby odwołanie wyjazdu z przyczyn finansowych. Zebranie budżetu było sporym wyzwaniem, ale cała ekipa wykonała świetną pracę w tym zakresie. Bez takiego zaangażowania wyprawa nie doszłaby do skutku.
– Podczas przygotowań lekarz uświadamiał nas, co może się dziać w Afryce. Łącznie z tym, że możemy stamtąd już nie wrócić. Im bliżej do wyjazdu, tym stres narastał. Miałam poczucie, że na treningi nie poświęciłam tyle czasu, ile chciałabym. Bałam się, jak mój organizm zareaguje na taką wysokość. Bo na morskie przygody zareagował okropnie, miałam chorobę morską – mówi Alicja Stelmaszczyk.
Wiosną ubiegłego roku po raz pierwszy dowiedziała o projekcie. W przedstawianym wówczas składzie wyprawy była jej koleżanka – Małgorzata Wiecha z Bielska-Białej. Kilka miesięcy później bielszczanka musiała zrezygnować z wyjazdu. Zadzwoniła więc do Alicji Stelmaszczyk, czy mogłaby ją zastąpić i pójść na Kilimandżaro. Mieszkance Opola wystarczyło kilka godzin, aby wszystko przeanalizować i wyrazić zgodę. Lubi góry, nie miała w planach żadnego wyzwania. Wkrótce po raz pierwszy spotkała się z pozostałymi członkami ekipy w Tatrach.
– Przygotowanie nie gwarantuje sukcesu, ale na pewno pozwala zrobić to bardziej racjonalnie. Z nami były osoby, które ciężko znosiły wyprawę. Mnie funkcjonowanie bardzo utrudniała choroba wysokościowa. Gdybym wcześniej nie poświęcił tyle czasu na przygotowania, to mógłbym zrezygnować z dalszego wspinania, bo było ciężko – opisuje Dawid Górny.
Góry dla każdego
Jak zaznacza Alicja Stelmaszczyk, ten projekt miał inspirować innych ludzi, nie tylko z niepełnosprawnościami, do aktywności. Celem było też pokazanie, że o marzenia trzeba walczyć, bo same się nie spełnią. Po powrocie z Afryki często słyszy słowa podziwu pod swoim adresem. Również od osób, które stosunkowo rzadko wybierają górskie wędrówki.
– Chciałbym, żeby w przyszłości nasz profil w mediach społecznościowych [Dotknąć Kilimandżaro – przyp. red.] łączył ludzi zainteresowanych spędzaniem czasu w górach. Myślę tu o osobach z niepełnosprawnością, które zamierzałyby wyjść na jakiś szczyt, z tymi, które mogłyby im w tym pomóc. Trzeba realizować marzenia i czasem prosić o wsparcie, ponieważ sami pewnych rzeczy nie zrobimy – mówi Piotr Żurek.
Dawidowi Górnemu zależało na tym, żeby ten projekt podkreślił udział i rolę asystentów. W jego opinii, patrząc na ostatnie tygodnie, to się udało. Osoby, które gratulują ekipie sukcesu, dostrzegają też znaczenie asysty. Doceniają, że taka współpraca wymaga odpowiedniego przygotowania i zaufania.
– Każdy, czy pełnosprawny, czy z niepełnosprawnością, ma swoje Kilimandżaro. Chciałbym, żeby ludzie to zrozumieli. Mam świadomość tego, że dla niektórych takim Kilimandżaro będzie Babia Góra, a dla innych Czantoria. A jeszcze dla kogoś innego – pojechanie w góry i zrobienie spaceru z osobą, która zechce jej w tym pomóc – podsumowuje Piotr Żurek.
Marcin Gazda, fot. From the Sky
Data publikacji: 31.10.2024 r.