Wyjść z cienia: Jadwiga Stańczakowa

Jadwiga Stańczakowa, fot. archiwum rodzinne

Na przełomie maja i czerwca br. Mazowiecki Instytut Kultury w Warszawie zorganizował kolejną, piątą już odsłonę festiwalu sztuki kobiet Persona. Tym razem jego bohaterką była Jadwiga Stańczakowa, niewidoma dziennikarka, poetka i pisarka. Organizatorzy tego wydarzenia, powołując na matronkę festiwalu właśnie tę postać, nadali tej edycji wiele mówiący tytuł Wyjść z cienia.

Gdy przyjrzeć się życiu Jadwigi Stańczakowej, łatwo zauważyć, że ten tytuł w odniesieniu do niej ma przynajmniej dwa znaczenia. Wychodzenie z cienia to dla Jadwigi Stańczakowej, osoby ociemniałej w dorosłym życiu, pamięć o świecie kolorów, barw, które tak kochała. Dla nas, współczesnych, to przypomnienie osoby, która mimo ograniczeń osiągnęła tak wiele i …została niemal zapomniana. Tymczasem dziś może być przykładem dla wielu młodych ludzi, którzy zmagają się z różnego rodzaju ograniczeniami, nie tylko z powodu uszkodzenia narządu wzroku. Więcej nawet, może być wzorem jak żyć mimo tych ograniczeń i niezbyt przyjaznego świata. Wtedy – pamiętajmy – jeszcze nie cyfrowego, w którym zwykły magnetofon wydawał się cudem, książki wydawane brajlem ważyły wiele kilogramów, a zamiast audiobooka na CD musiały wystarczyć kasety, na które z czasem zaczęto nagrywać książki mówione.

Trzy traumy
Wojna i piekło getta, ślepota, depresja – życiorysem Jadwigi Stańczakowej można by obdzielić kilka osób. I zapewne każdej z nich trudno byłoby unieść jedną z trzech traum, którymi los obdarował Jadwigę.

Urodziła się w Warszawie, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej Strancmanów. Kiedy wybuchła II wojna światowa miała 20 lat. Po szczęśliwym dzieciństwie i młodości jej pokoleniu pozostały tylko wspomnienia. Przeżyła śmierć ukochanego brata, potem razem z rodzicami trafia do getta. Cudem ocalona przez narzeczonego, w czasie okupacji musiała wielokrotnie zmieniać miejsce pobytu. Przyszły mąż, Zdzisław Stańczak, kolega ze studiów, uratował również jej rodziców. W czasie okupacji zaczęła mieć problemy ze wzrokiem, potem dowiedziała się, że cierpi na barwnikowe zwyrodnienie siatkówki, które, mimo leczenia i operacji, z czasem doprowadziło do całkowitej ślepoty. Jej córka Anna, która urodziła się po wojnie, miała wtedy zaledwie kilka lat. Nie poddawała się jednak, nauczyła się brajla, została redaktorką naczelną czasopisma „Pochodnia” wydawanego przez Polski Związek Niewidomych. Przez wiele lat opiekowała się Mironem Białoszewskim, poetą, prozaikiem, dramatopisarzem. Przepisywała jego utwory, pomagała, będąc niewidoma, w jego codziennym życiu, załatwiała sprawy w urzędach. Sama także zaczęła pisać prozę, z czasem również wiersze. Swoje wspomnienia z czasów okupacji, historie związane z twórczością i refleksje na temat funkcjonowania osób niewidomych i ociemniałych zawarła w zbiorze opowiadań pt. „Ślepak”.

Pod koniec życia zmagała się z depresją, chorobą wówczas jeszcze nie do końca znaną i prawidłowo leczoną. Zmarła w Warszawie w 1996 roku.

Dwie Jadwigi
Wracając do zakończonego niedawno festiwalu, wśród wielu wydarzeń, a tych w ciągu czterech dni udało się zorganizować aż 17, były dyskusje m.in. o kobietach artystkach przełamujących bariery w sztuce i życiu, warsztaty poetyckie, słuchowisko, koncerty. Najwięcej bodaj emocji wywołały dwa wydarzenia: film Parę osób, mały czas w reżyserii Andrzeja Barańskiego, z Krystyną Jandą w roli głównej i monodram Agnieszki Przepiórskiej zatytułowany Jadwiga. Dwie aktorki, dwie wyraziste osobowości i jedna równie wyrazista postać do zagrania – główna bohaterka – Jadwiga Stańczakowa. Posągowa i skupiona Krystyna Janda, momentami radosna, choć może trochę samotna wśród ludzi, ogarnięta pasją pomocy innym i opieką nad Mironem Białoszewskim, zmagająca się z własną depresją, wyczerpana życiem i traumami. Agnieszka Przepiórska (to jej kolejny, bodaj 8 czy 9 już monodram) przez blisko 90 minut sama na teatralnej scenie, dynamiczna, wręcz przekraczająca nieraz granice fizyczności, dla której nie rola a sama Jadwiga Stańczakowa wydaje się wyzwaniem.

Organizatorzy dostosowali program festiwalu do potrzeb osób z różnymi niepełnosprawnościami. Warto wspomnieć, że zabytkowy budynek, w którym mieści się MIK pozbawiony jest barier architektonicznych. Dostępna była audiodeskrypcja, pętla indukcyjna i tłumaczenie większości wydarzeń na polski język migowy. Tłumaczki tego języka, Joanna Ciesielska i Magda Schromova, migały zarówno w czasie festiwalowych dyskusji, jak i wspomnianego już monodramu, co dla widzów, także tych słyszących, było bodaj dodatkowym i niecodziennym przeżyciem. Zwłaszcza tych, którzy z tłumaczeniem na żywo spektaklu teatralnego spotkali się po raz pierwszy.

W festiwalowych wydarzeniach wzięli udział bliscy Jadwigi Stańczakowej: córka prof. dr hab. Anna Sobolewska, eseistka, krytyczka i historyczka literatury, zięć Tadeusz Sobolewski, publicysta i krytyk filmowy oraz wnuczki: Justyna i Cela.

Trzeciego dnia festiwalu poprosiłam prof. Annę Sobolewską o garść refleksji i wspomnień związanych z mamą, wspólnym życiem, włączaniem osoby z niepełnosprawnością wzroku kilkadziesiąt lat temu w nurt życia społecznego i akceptacją własnych ograniczeń. Oto co powiedziała:

O filmie Parę osób, mały czas
– Ten film wiernie przedstawia nasze życie, dlatego że został nakręcony na podstawie Dziennika we dwoje, dziennika mojej mamy, Jadwigi Stańczakowej, pisanego razem z Mironem Białoszewskim. Scenariusz powstał z tego, co ona zapisywała o sobie, a nie żałowała przy tym autoironii i samokrytyki. Miron Białoszewski zawsze podkreślał śmiesznostki jej i znajomych, a ona to wszystko notowała ze szczegółami. Reżyser filmu, Andrzej Barański korzystał z dziennika Jadwigi Stańczakowej w każdej scenie, dlatego mam wrażenie, że film jest autentyczny. Jej relacja z Mironem Białoszewskim była bardzo trudna, tak samo jak z innymi ludźmi i ze mną. Matka i córka: zawsze byłyśmy bardzo blisko – ona była partnerską matką. Miała natomiast oczekiwanie wspólnego życia matki i córki już dorosłej, co okazało się niemożliwe. W momencie kiedy ja wyszłam za mąż, zaczęły się problemy, bo jak się okazało, wspólne życie dwóch rodzin było nie do wytrzymania. Wtedy to właśnie Miron odegrał cudowną rolę mediatora, takiego przyjaciela obu stron łagodzącego konflikty.

O włączaniu.
– Muszę powiedzieć, że środowisko osób niewidomych było bardzo wyemancypowane. Już jako dziecko jeździłam z mamą do ośrodka dla niewidomych w Muszynie. Było tam pełno młodych ludzi, wesołych i bawiących się jak inni. Jedni studiowali, inni pracowali w wyuczonych zawodach, najczęściej w spółdzielniach niewidomych. Brak wzroku kompensowali słuchem, zdolnościami i inteligencją. Walczyli o swoje miejsce w życiu. Nie mieli cyfrowego świata, jak to jest dzisiaj, ale mieli magnetofony kasetowe. Dla Jadwigi ten magnetofon był niesłychanie ważnym wynalazkiem. Dużo pisała na maszynie, własne opowiadania i wiersze, prowadziła dziennik, ale także przepisywała krótsze utwory Mirona, głównie poezję. Była jego nieformalną sekretarką. Równocześnie Miron zatrudnił niewidomą zawodową maszynistkę, którą wybrał spośród innych kandydatek. A dzisiaj przecież jest wielu niewidomych informatyków.
Środowisko niewidomych było zawsze aktywne. Polski Związek Niewidomych organizował kursy poruszania się po mieście, niektóre osoby miały psa przewodnika i taką normalną drogą było włączanie się w społeczeństwo. Osoby niewidome zawsze radziły sobie lepiej niż głusi, bo słuch włącza w życie w towarzyskie. Mama miała zawsze takie swoje dwa równoległe środowiska, w których się dobrze czuła: towarzystwo Mironowe, koleżanki z przedwojennego gimnazjum i osoby niewidome, ale to środowisko widzących było znacznie szersze w naszym życiu.

O akceptacji
– Pamiętam, że kiedy miałam 2-3 lata, to mama czytała mi głośno z lupą książeczki dla dzieci. Szybko jednak traciła wzrok, kiedy miałam jakieś 5-6 lat to mama praktycznie była już niewidoma. Po naszym przyjeździe do Warszawy natychmiast została wciągnięta w działalność Polskiego Związku Niewidomych. Opisała gdzieś nawet, że strasznie ją zabolało, kiedy pierwszy raz usłyszała, jak powiedziano o niej: nasza niewidoma koleżanka. Musiała to jakoś przeżyć i zaakceptować, choć o osobach, które straciły wzrok mówiło się ociemniały. A ona była przecież ociemniała.

Zobacz galerię…

Tekst i fot. dr Halina Guzowska

Data publikacji: 06.06.2025 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również