Fragment ekspozycji w Podchorążówce
Jej artystyczna droga nie była przesądzona. Gdyby nie okrutny wypadek komunikacyjny, prawdopodobnie zostałaby lekarką lub ilustratorką medycznych wydawnictw. Jednak w jego konsekwencji stałą się nie tylko chyba najsłynniejszą malarką w dziejach, ale też ikoną popkultury, osób niepełnosprawnych, ruchu feministycznego i osób LGBTQ.
Determinanty młodości
Najzwięźlejsza, choć nie wyczerpująca i niezobowiązująco podchodząca do dat, autobiografia znajduje się na 94. stronie jej Dziennika. Autoportretu intymnego w tłumaczeniu Jerzego Antoniego Mrożka:
„1910 -1953
W całym moim życiu miałam 22 operacje chirurgiczne –
Dr Juanito Farill.
którego uważam za prawdziwego
człowieka nauki, za bohatera,
który spędził całe życie,
pomagając chorym, będąc też
samemu chorym.
Kiedy miałam 6 lat,
zachorowałam na paraliż
dziecięcy (polio).
1926 rok — wypadek w busie z ALEXEM.”
W rzeczywistości wypadek miał miejsce rok wcześniej, 17 września 1925 roku. Po tym krwawym i obfitującym w skutki na całe życie zdarzeniu 18 letnia, urodzona faktycznie w roku 1907 roku, ambitna, energiczna, niepokorna, uczennica prestiżowego meksykańskiego liceum zaangażowana w ruchy rewolucyjne i planująca studia medyczne, zaczęła malować.
W czasie trzymiesięcznego unieruchomienia po wypadku zachęcił ją do tego ojciec – fotograf i malarz, niemiecki imigrant Guillermo Kahlo. Matka, rdzennego pochodzenia, Matilde Caderon y González zamówiła dla niej specjalną sztalugę do malowania w łóżku.
Nie była to pierwsza styczność młodej Fridy z chorobą i medycyną. W wieku sześciu lat zachorowała na polio, które spowodowało wykrzywianie się prawej stopy. Miała też wadę kręgosłupa. W dzieciństwie ojciec zachęcał ją do intensywnego uprawiania sportu choć nie była to wówczas kobieca aktywność, by mimo problemów z nogą trenowała siłę. Chociaż w szkole mierzyła się z docinkami na temat swojej odmienności, dobrze wspominała dzieciństwo.
W liceum była dziewczyną charyzmatycznego ucznia Alejandro Gomeza Ariasa, który razem z nią jechał feralnym autobusem. W zderzeniu z tramwajem autobus roztrzaskał się na kawałki. Frida była jedną z najciężej poszkodowanych osób spośród tych, które przeżyły. Miała złamany kręgosłup w trzech miejscach, złamany obojczyk i żebra, nogę połamaną w 11 miejscach, zmiażdżoną stopę, złamaną miednicę w trzech miejscach, oraz urazy organów wewnętrznych. Metalowa poręcz autobusu przebiła jej bok, uszkadzając macicę i wychodząc przez pochwę. „Straciłam wtedy dziewictwo” – powiedziała później Frida.
Kolizja zerwała z niej ubrania. Alejandro, który doznał lekkich obrażeń wspominał, że jej zakrwawione ciało było pokryte rozsypanym złotym proszkiem, które wiózł jeden z pasażerów. Po skomplikowanych operacjach, długim unieruchomieniu, Frida zaskakująco szybko wracała do zdrowia, relacjonowała jej biografka Hayden Herrra. Ale konsekwencje obrażeń, dały o sobie znać rok później i już nigdy nie uwolniła się od bólu. Nie wróciła też na studia medyczne.
Wymyślić siebie na nowo. Oracja bólu przez sztukę
Elizabeth Jones w artykule Frida Kahlo and Pendular Disability Identity twierdzi, że dziecięce choroby nie odcisnęły tak mocnego śladu na jej poczuciu niepełnosprawności, jak późniejszy wypadek. W dzieciństwie i wczesnej młodości tożsamość jest plastyczna. Wydarzenie, które dla dorosłej osoby może być drastyczną zmianą, niedojrzały jeszcze człowiek zmienia w „nową rzeczywistość.” Gdy niepełnosprawność dotyka osoby dorosłej po tym, jak wizerunek siebie samej został już skonstruowany, powzięte zostały plany i ustawione cele, wówczas zmiana może być nie do ogarnięcia umysłem, podkreśla Jones. To właśnie spotkało Magdalenę Carmen Fridę Kahlo Calderón – musiała wymyślić swoje życie na nowo, podkreśla Jones. I wymyśliła je jako malarka, rewolucjonistka, uwodzicielka, żona sławnego wówczas malarza Diego Riviery i oratorka bólu: Frida Kahlo.
„Jak żadnemu artyście znękanego XX wieku udało jej się wyrazić ból językiem sztuki” pisze Carlos Fuentes we wstępie do Dziennika. Malowała często to, co najbliższe jej otoczeniu. Ponad jedna trzecia wszystkich jej obrazów to autoportrety. Mówiła, że maluje siebie, ponieważ zwykle przebywa sama i dlatego, że jest dla siebie tematem, który zna najlepiej. Była swoim własnym studium przypadku, przypatrywała się sobie. Swojemu ciału i nieodłącznym od niego cierpieniu. „Jestem ROZPADEM i ROZKŁADEM” zanotowała Frida na stronie dziennika przy swojej podobiźnie, gdzie półleżąca na kolumnie traci części ciała, dezintegrują się one, przestają być spójną całością.
Analiza i przeobrażenie cierpienia
Wiele ze spostrzeżeń na temat cierpienia można odnosić nie tylko do fizycznego bólu, z którym mierzyła się przez większość życia, ale są one również odbiciem jej stanu psychicznego. Miotających nią emocji związanych ze skomplikowanym związkiem z Diego Rivierą:
„Lata całe.
Czekałam w niepokoju,
z ukrywanym westchnieniem,
z pękniętym kręgosłupem,
z bezgranicznym spojrzeniem.
Nie mogę swobodnie chodzić
po dróg bezkresnej dali
ledwie poruszam moje życie
w okowach z nierdzewnej stali.
Diego!” (str. 133 Dziennik)
W swoich pracach analizowała cierpienie i rozkładała na czynniki pierwsze, niekiedy dystansując się od niego. Według Elizabeth Jones przykład Fridy pokazuje zmienność podejścia do własnego bólu i niepełnosprawności. Dzienniki zawierają przeplatające się skrajne postawy i odczucia:
„Nic nie jest warte tyle, co śmiech,
wyśmiewanie. Moc śmiechu.
Śmianie się z samego siebie, okrutne i beztroskie.
Robienie tragedii jest najgłupszą rzeczą u „człowieka”.
Jestem pewna, że zwierzęta, chociaż „cierpią”,
nie obnoszą się ze swoim „bólem”.
nie robią „teatru” pod publikę,
ani za „zamkniętymi drzwiami („dla najbliższych”).
Ich ból jest prawdziwszy niż
ta maska tragedii zakładania przez ludzi,
by „pokazać”, jak bardzo potrafią
xxxx odczuwać ból i cierpienie.” (str. 68 Dziennik)
Samostanowienie. Bez dominacji bólu
Cierpienie, choć przejmujące nie jest więc jedynym tematem sztuki Fridy. To, co wyziera z każdego obrazu, z kart jej Dziennika, to gigantyczna wola życia, fascynacja nim, światem, poczucie humoru i mnóstwo namiętności. Swoje ciało odbierała jako źródło bólu, ale też źródło rozkoszy. W jej pracach pełno jest pasji, a w listach – erotyzmu. Z ogromną namiętnością odnosiła się do Diego, ale miała też liczne romanse z obiema płciami m.in. z Josephine Baker, Isamu Noguchim, malarką Jacquline Lamba czy Lwem Trockim. Mimo, iż fizyczny ból potrafi bardzo zawężać pole widzenia i skupiać na sobie w pełni uwagę, jej ciekawość życia, determinacja do samostanowienia, były silniejsze. Nie mogła uwolnić się od bólu, mogła jednak stwarzać swój świat, w którym miał on oczywiście swoje miejsce, ale nie był dominantą.
“Ból i cierpienie,
uciechy czy śmierć,
to tylko przejściowe stany
w procesie egzystencji. xxxx
rewolucyjne zmagania xxxxx
podczas tego procesu
są bramą dla żywej inteligencji.” (str. 78 Dziennik)
Meksykańska bogini…
Kreowała tożsamość równie wyrazistą, co jej sztuka. Po tymczasowym rozwodzie z Diego na znak pragnienia niezależności obcięła włosy i nosiła męskie garnitury. Była gorliwą zwolenniczką rewolucji meksykańskiej i odkrywanego wówczas na nowo wielokulturowego dziedzictwa. Nosiła tradycyjne stroje, jej ulubione długie sute suknie i spódnice z regionu Tehuantepec w Oaxace zamieszkiwanego przez Zapoteków były nie tylko wyrazem patriotyzmu, ale dawały jej swobodę i pewność siebie, zakrywając chorą nogę. Wyrażały też kobiecą niezależność, gdyż Zapotekowie określani są jako społeczeństwo matriarchalne. Wyglądała jak meksykańska bogini. Ubrania, biżuteria, ozdoby, były amuletami, ale też ochronną zbroją dla schorowanego ciała.
Nawet gipsowe ortopedyczne gorsety, które musiała nosić po kolejnych operacjach kręgosłupa, ozdabiała swoimi obrazami. Było ich 28, w tym trzy skórzane i jeden metalowy. Choć nazywała je „karą” pełniły funkcję kolejnego malarskiego płótna lub perwersyjnie interesującej bielizny. Protetyczne buty i proteza nogi wyglądały spektakularnie. Pod koniec życia malując w łóżku ubierała się starannie: robiła makijaż, do końca dbała o swój spójny świat. Po amputacji nogi napisała w Dzienniku „Stopy – po co mi one, skoro mam skrzydła by latać. 1953”.
Ekspozycja w Warszawie. Obecność ukryta w trzech obrazach
Twórczość Fridy Kahlo, jednej z najważniejszych i najciekawszych artystek XX w., przybliża wystawa eksponowana w terminie 7 lipca do 3 września w Muzeum Łazienki Królewskie. Do wyjątkowego świata meksykańskiej malarki wprowadzają nas kolory, obrazy oraz zdjęcia, a także plenerowa instalacja /…/.
Integralną częścią wystawy jest plenerowa instalacja na dziedzińcu Podchorążówki, odtwarzająca fragmenty Niebieskiego Domu Fridy Kahlo, w którym artystka się urodziła, wychowała, tworzyła i zmarła. To słynny La Casa Azul z meksykańskiej dzielnicy Coyoacán, będący dziś muzeum legendarnej malarki. Kobalt, czerwień, zieleń – już od pierwszych kroków czujemy, że trafiliśmy do wyjątkowego świata Fridy Kahlo, pełnego kolorów i natury.
Fragment informacji z: łazienki-krolewskie.pl
Wśród trzech dzieł sprowadzonych do warszawskich Łazienek nie ma jej portretów, co nie znaczy, że nie ma tam jej samej. W każdym z nich można wypatrzyć jej ukrytą obecność.
Autoportret bez osoby, obraz „Tam wisi moja sukienka” wykonała w wieku 26 lat, choć sama Frida przedstawiała się jako trzy lata młodszą, by rok jej urodzin zbiegał się z rokiem rewolucji meksykańskiej. Obraz olejny i kolaż to krytyka kapitalistycznej Ameryki, w której Frida mieszkała przez trzy lata z Diego, wówczas dużo sławniejszym malarzem niż ona. Rozpoczęła pracę nad obrazem jeszcze w Nowym Jorku, gdy Diego malował mural w Rockefeller Center, ale skończyła ją już po powrocie do Meksyku. Pokazuje jej rozdarcie między pragnieniem powrotu, a byciem z Diego, niechęć do konsumpcyjnego społeczeństwa i to, że Frida jest sercem w Meksyku, a w USA przebywa tylko jej odzieżowa reprezentacja.
Gdy jej stan zdrowia się pogarszał i nie pozwalał spędzać wielu godzin w jednej pozycji przed lustrem, malowała martwe natury. Nawet one są jednak spersonifikowane i bardzo osobiste. Na obrazie „Kokosy” widać meksykańskie owoce – arbuz i pomarańcza wyglądają jakby ich skóra i miąższ były uszkodzone, podobnie jak schorowane ciało malarki. Schowany za nimi kokos przypomina załzawioną twarz lub smutny pyszczek zwierzęcia.
Trzeci obraz, „Martwa natura z arbuzami” ma odmienny charakter. Namalowany rok przed śmiercią, już po amputacji chorej stopy, wciąż ma w sobie mnóstwo życia, lecz tak jak większość obrazów z tego okresu, dużo uproszczoną kompozycję i jest mniej szczegółowy. Leki przeciwbólowe, które musiała zażywać w dużych dawkach nie pozwalały na skupienie uwagi, a co za tym idzie precyzyjną pracę. Pozostały jednak żywe kolory, soczystość i moc nawiązań do przemijania, ale też ciała, płodności i pasja życia, która nie mija aż do końca. Inna słynna martwa natura, namalowana tydzień przed śmiercią opatrzona jest wyraźnym napisem: VIVA LA VIDA – niech żyje życie.
Obrazy w Podchorążówce można nie tylko zobaczyć, ale też dotknąć ich makiet i przeczytać opis pismem Braille’a. Posłuchać audiodeskrypcji i obejrzeć filmy z opisem w polskim języku migowym. Frida Kahlo byłaby zadowolona z tego, jak wieloma zmysłami dociera do odbiorcy jej sztuka:
„(…) Wzrok w rękach, dotyk w oczach,
Czystość i świeżość owocu.
Potężny kręgosłup,
podstawa całej ludzkiej struktury.
Zobaczymy, nauczymy się życia.
Zawsze nowe rzeczy do poznania.
Zawsze połączone z tym, co było dawniej.(…)” (str.127/256 Dziennik)
Joanna Kowtun, fot. autorka, domena publiczna, CC BY-SA 4,0
Data publikacji: 01.09.2023 r.