Ma 104 lata. Wybuchy, które słychać było w Odessie w pierwszy dzień inwazji rosyjskiej, jej nie obudziły. Spać nie mogła za to jej rodzina. Myśleli tylko o jednym: jak przewieźć babcię Zosię do Polski.
W listopadzie ubiegłego roku Zofia Curkan (z domu Przetakowska) dostała paszport, odebrała nowy dokument i wybierała się z nim do rodziny, do Polski. Rodzina złożyła też wniosek o przyznanie pani Zofii polskiego obywatelstwa i liczyła, że ze względu na jej wiek sprawa zostanie rozpatrzona szybko. 24 lutego, gdy doszło do inwazji Rosji na Ukrainę, nie było już sensu zwlekać. Nie tak miał wyglądać jej przyjazd.
5 marca kilka minut po szóstej rano w Odessie, właśnie zakończyła się godzina policyjna. Do mieszkania Zofii Curkan na trzecim piętrze wchodzi dwóch mężczyzn. Pani Zofia zostaje usadowiona na krześle sanitarnym. Mężczyźni chwytają je i znoszą ją na dół.
Pani Zofia, która przez dziesięć ostatnich lat nie opuszczała swego mieszkania – trzecie piętro, bez windy – zostaje więc przeniesiona tak, jak potrafią, a następnie wsadzona do samochodu i odwieziona na dworzec kolejowy. Tam już czeka mały autobus, który punktualnie o siódmej ma odjechać w kierunku granicy z Mołdawią.
Do końca akcji ratunkowej pani Zofii jeszcze daleko. Pokonanie niecałych dwustu kilometrów z Odessy do Kiszyniowa, które w normalnych warunkach trwa trzy godziny, teraz zajmuje godzin dziesięć. Przed przejściem granicznym zresztą wszyscy muszą wyjść, przekroczyć granicę pieszo i czekać na podstawienie innego busa, już po mołdawskiej stronie. Dla pani Zofii nie ma wyjątku.
Trzy dni później pani Zofia została przewieziona, już autem polskiej ambasady, do Rumunii. Z niej z lotniska w Jassy wraz z córką i wnukiem odlatuje do Warszawy.
W domu jej wnuczki w Radości są wszyscy, którzy chcą przekazać dalej jej historię: dwie córki i troje wnucząt, przewijają się mężowie wnuczek i prawnuki. Opowiadają, co przeszła w swoim długim życiu, co zapamiętali z jej opowieści, co znaleźli w aktach, które wertowali, chcąc dowiedzieć się więcej o swoich przodkach.
Zofia przyszła na świat w Odessie w 1917 roku. Rodzice byli Polakami, ojciec pochodził ze Staszowa, matka z rosyjskiej guberni podolskiej. Ojciec, wcielony w 1909 r. do armii carskiej, po służbie do domu już nie wrócił – osiadł właśnie w Odessie, ważnym ośrodku gospodarczym. W tym czasie w półmilionowym mieście mieszkało około 25 tys. Polaków, można było żyć po polsku, były polskie szkoły, polskie kościoły.
Z tym polskim to była prawda. Zofia, wychowywana i w domu, i w szkole na Polkę, ma problem, by dostać się do technikum medycznego. Chce być położną i dopina swego.
W szkole Zofia słynie jako sportsmenka. Biega na czterysta metrów, skacze w dal. Jeszcze niedawno wspomina swój wynik: 3,75 m.
Wyróżniająca się szkolna zawodniczka wpada w oko Jurijowi, który w 1937 roku uczy się w odeskiej wojskowej szkole pilotów.
Jurij Curkan jest z pochodzenia Mołdawianinem. Ma zostać wojskowym. Zofia ostrzega go, że ich związek może być niebezpieczny dla jego kariery, ponieważ jej ojciec – uznany w Rosji Radzieckiej za wroga ludu – jest w łagrze. Jurij się nie przejmuje, ale na wszelki wypadek idą do prokuratury. Słyszą, że dzieci nie są odpowiedzialne za winy rodziców. W 1938 r. biorą ślub, a rok później rodzi im się pierwsza córka Luiza.
Rodzina uważa, że Jurij rzeczywiście nie był promowany w wojsku właśnie ze względu na „nieprawomyślnego” teścia. Sławę i uznanie zdobywa na polu walki. 23 czerwca 1941 roku, dzień po rozpoczęciu wojny niemiecko-radzieckiej – strąca niemiecki bombowiec Ju-88. Zostaje bohaterem, o jego wyczynie piszą sowieckie gazety.
Ale we wrześniu 1941 r. sam zostaje zestrzelony, ale ocalał i dostał się do niewoli. Zofia długo nie ma pojęcia, co się z nim dzieje.
Odessa przez pewien czas jest pod okupacją sojuszniczej wówczas wobec Hitlera Rumunii. Ktoś zapewne zobaczył artykuł o jej mężu-pilocie i skojarzył. Zofia zostaje aresztowana. Musi przekonywać Rumunów, że nie ma nic wspólnego z partyzantką. Udaje się i wraca do córeczki Luizy.
Rodzina Przetakowskich i Curkanów nie załapuje się na pierwszą falę repatriacji do Polski w 1946 r. Zresztą wyjazd bez Ludwika, który wciąż jeszcze był w łagrze, nie wchodzi w grę. W 1949 r. Curkanom rodzi się druga córeczka.
Po raz pierwszy Zofia Curkan przyjeżdża więc do Polski dopiero w latach 60. XX w.
Do podwarszawskiej Radości, gdzie w 1975 r. po małżeństwie z Polakiem przeprowadziła się jej córka Luiza, Zofia przyjeżdża w latach 80. i 90. Zawsze aktywna, zawsze praktyczna, pomaga przy wnukach.
Potrafiła przywieźć z Odessy garnki i jechać z nimi na Stadion Dziesięciolecia, który w latach 90. stał się największym targowiskiem w Europie. Tak samo robiła w Odessie – czego nie potrzebowała, a było w dobrym stanie, sprzedawała. Z jedzeniem miała podobną politykę – nic się nie mogło zmarnować. Wnuczki śmieją się, że filozofię zero waste miała opanowaną do perfekcji, zanim Zachód ją wymyślił.
Rodzina śmieje się, że nigdy nie odżywiała się specjalnie zdrowo, a sekret jej długowieczności to podsmażana słonina z cebulą, którą najchętniej dodawałaby do wszystkiego. Kotlety uwielbia, ale generalnie ma apetyt na słodycze.
Pani Zofia przeżyła trójkę swojego rodzeństwa i męża, który umarł w 1978 r., od tego czasu jest sama. Bliscy zapewniają, że nigdy się na to nie skarżyła. Dopóki była w stanie, obywała się bez większej pomocy. Jeszcze trzy lata temu mieszkała sama, opiekunka przychodziła do niej tylko na kilka godzin. Ale potem trafił się uraz biodra i lata zaczęły lecieć jakby szybciej. Potrzebna była dodatkowa osoba do opieki. Przez ostatnie dziewięć miesięcy non stop zajmowała się nią rodzina.
Niedawno została twarzą szczepień przeciw COVID jako zapewne najstarsza w Odessie zaszczepiona osoba, była pracownica służby zdrowia. Zdjęcia momentu przyjęcia przez nią szczepionki pokazywały ukraińskie media. Jak były wybory, przynoszono jej na trzecie piętro urnę do głosowania. W ostatnich latach kibicowała aktualnemu prezydentowi Ukrainy Wołodymyrowi Zełenskiemu. Pani Zofia to twarda sztuka, nie daje za wygraną.
Oprac. Ewa Maj, fot. zrzut ekranowy z Facebooka
Data publikacji: 26.03.2022 r.