„Nie widzę przeszkód” pozycją obowiązkową. Książkowe spojrzenie na niewidomych

Marcin Ryszka i Jakub Białek

Od października br. dostępna jest książka „Nie widzę przeszkód”. Marcin Ryszka i Jakub Białek przedstawiają w niej życie osób niewidomych. Opisują różne sytuacje związane m.in. z postrzeganiem niepełnosprawności, podróżami, sportem, pracą czy nowymi technologiami. W ten sposób chcą zapewnić czytelnikom dawkę ogromnej życiowej motywacji.

Marcin Ryszka utracił wzrok jako pięciolatek. Na swoim koncie ma medale Mistrzostw Świata i Europy w pływaniu. Wziął udział w Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Pekinie (2008 r.) i Londynie (2012 r.). Z czasem postawił na blind futbol, występuje w Wiśle Kraków BF oraz reprezentacji Polski. Jest dziennikarzem Weszło FM oraz pracownikiem Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. „Nie widzę przeszkód” napisał wspólnie z Jakubem Białkiem z serwisu Weszło.

31-latek przekonuje, że każdy może z tej książki wyciągnąć coś dla siebie. Gdyby przeczytał taką pozycję w szkole średniej, to w pewnych kwestiach byłoby mu łatwiej, choćby ze studiowaniem. Nie miał w planach pisania, ale uznał, że propozycja Wydawnictwa SQN to może być szansą dla innych. Dziś nie wyklucza, że w przyszłości pojawi się kontynuacja. Natomiast od listopada dostępny jest audiobook.

W książce nie brakuje wątków związanych z utratą wzroku. Powracanie do tego nie było problemem dla autora. Natomiast po wahaniach zdecydował się poruszyć temat choroby syna. Ponadto zwraca uwagę na roszczeniowość osób z niepełnosprawnościami. To dotknęło niektórych ludzi i zdarza się hejt. Jednak zdecydowanie przeważają pozytywne opinie. Docierają komentarze, że jest to obowiązkowa pozycja dla każdego, kto zaczyna pracę z niewidomymi. Ale również lektura dla rodziców walczących o wzrok swojego dziecka.

Nasze Sprawy: Jaka byłaby Twoja reakcja, gdybyś kilka temu usłyszał, że napiszesz książkę?
Marcin Ryszka: Dałbym trochę lodu na głowę, ale to jest normalne. Mam dopiero 31 lat. Gdyby ktoś powiedział 2 lata temu, że skomentuję mecze Polska – Anglia oraz Polska – Węgry, to też nie uwierzyłbym. Cały czas jestem nienasycony. Bardzo doceniam to, co mam, ale chcę iść cały czas po tej drabinie życia do góry. Oczywiście to nie jest pogoń za pieniądzem, tylko chęć rozwoju, poznawania nowych ludzi i osiągania coraz więcej. Przede wszystkim nie chcę czuć, że idę do pracy. Mam takie szczęście, że moja frajda pozwala mi się utrzymywać.

NS: Kto powinien sięgnąć po „Nie widzę przeszkód”?
MR: Kiedyś byłem zapytany o to, jaka jest grupa docelowa tej książki. I tak naprawdę nie ma tutaj ograniczenia. Może po nią sięgnąć każdy, choć pewnie dzieci nie powinny czytać wybranych scen. Zależało nam na tym, żeby czytało się to lekko, przyjemnie i stosunkowo szybko. Nie chcieliśmy się zamykać na żadną grupę, czy to ze względu na wiek, czy płeć. Są pewne fragmenty może bardziej dla mężczyzn. Są momenty bardziej dla kobiet, gdzie można uronić łzę. Wydaje mi się, że książka jest naprawdę uniwersalna i każdy może z niej wyciągnąć coś dla siebie. Zarówno młodzież, jak i osoby w średnim wieku oraz seniorzy.

NS: Co zyskałby Marcin Ryszka czytając taką książkę w szkole średniej?
MR: Zacznę od tego, że lubię się na kimś wzorować. Ale to nie znaczy, że ktoś jest moim idolem i chcę go na każdym kroku naśladować. To są takie osoby, które mnie inspirują do działania, do przełamywania jakichś barier. Bardzo lubię czytać książki górskie, np. o Jerzym Kukuczce, Wandzie Rutkiewicz, Krzysztofie Wielickim czy Adamie Bieleckim. Jednocześnie chodzenie po górach w ogóle mnie nie cieszy. W szkole średniej czytałem głównie biografie sportowców, najczęściej piłkarzy. Wtedy w głowie tłumaczyłem sobie, że mogę w życiu osiągnąć coś większego, mimo że nie widzę. Gdybym wtedy przeczytał taką książkę osoby z niepełnosprawnością, byłoby mi łatwiej. Zwłaszcza z tematami, z którymi miałem jakieś tam problemy. Inaczej poradziłbym sobie choćby ze studiowaniem. Ogólnie miałbym poczucie, że niepełnosprawność spotyka też inne osoby.

NS: Co zadecydowało o studiowaniu?
MR: Akurat pierwsze studia na AGH wzięły się stąd, że miałem rozpocząć treningi pływackie na tej uczelni. W pewnym sensie warunkiem do tego był status studenta. Mój trener Kazimierz Woźnicki mówił wtedy, żeby studiować. Ja 2 lata wcześniej pływałem, chodząc do trzeciej i czwartej klasy technikum. Rozmawiałem z moimi znajomymi, którzy opowiadali o studiach. Stwierdziłem – OK, chciałbym iść. I od 1 października 2010 r. rozpocząłem studia. Wybrałem zarządzanie, bo wiedziałem, że lubię marketing i ekonomię, Ale nie było to tak, że wiązałem z tym nie wiadomo jaką swoją drogę. Kiedy byłem już na drugim, trzecim roku, to w głowie zaczęły pojawiać się pomysły, co mógłbym robić dalej, żeby to się fajnie spięło.

NS: To była własna analiza czy ktoś podpowiedział pewne rozwiązania?
MR: To był mój plan na życie. Cały czas myślałem co będzie, kiedy skończę wyczynowo uprawiać sport. Miałem dookoła siebie ludzi, którzy nie byli w stanie się odnaleźć w nowej sytuacji. Kończyli karierę i nie wiedzieli, co robić. Bardzo dużo wolnego czasu to jest też bardzo duże zagrożenie. Nie masz nad sobą takiego bicza, trenera, który cię gdzieś kieruje. Nagle jesteś sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Czasem u niektórych mogą pojawiać się problemy. Ja bardzo płynnie to przeszedłem. Można powiedzieć, że pracowałem od drugiego roku studiów. Wiedza, którą uzyskiwałem na studiach, od razu mi się też przydawała w praktyce.

NS: Ale w planie na życie nie było napisania książki. Co przesądziło o przyjęciu propozycji wydawnictwa?
MR: Nigdy nie spodziewałem się takiej oferty. Bo sobie myślałem: kim ja jestem? Bohaterami książek mogą być Stevie Wonder, Andrea Bocelli czy inni znani niewidomi. Nie jestem sztucznie skromny, bo zdaję sobie sprawę z tego, co dokonałem w życiu, co robię, a nie są to banalne rzeczy. Ale wychodziłem z założenia, że to nie są aktywności, które powinny być w książce. Bo to i tak nikogo nie zainteresuje. Wydawnictwo napisało do mnie maila, odpisałem, usiedliśmy i porozmawialiśmy. Potem pogadałem z Magdą [żona – przy. red.], która też powiedziała, że może to jest szansa dla innych. Bo to nie jest biografia Marcina Ryszki. Oczywiście są sytuacje z mojego życia, żeby uatrakcyjnić odbiór, ale pojawiają się różne przykłady ze społeczeństwa. Mam nadzieję, że ta książka ułatwi bardzo życie niektórym osobom.

NS: Bohaterowie niektórych sytuacji pozostają anonimowi. Dlaczego?
MR: Kiedy np. opisałem, jak mój niewidomy kumpel trafił na izbę wytrzeźwień, to nie chciałem go przedstawiać. Podobnie było z osobą, której zaproponowałem pracę, a ona zapytała mnie, czy musi do niej przychodzić. Ale przy śmiesznych sytuacjach przede wszystkim pytałem chłopaków, czy mogę o nich opowiedzieć. I nie było z ich strony żadnego problemu, żadnych pretensji. Podpisałem się pod tym produktem końcowym. Jestem bardzo szczęśliwy, że to się udało dopiąć do końca.

NS: Będzie kolejna książka?
MR: Często śmiejemy się z Kubą [Białkiem – przyp. red.], że wychodzą kolejne sytuacje, które można byłoby jeszcze przedstawić. W umowie znajduje się taki punkt, że Wydawnictwo SQN ma pierwszeństwo, gdybyśmy chcieli napisać kontynuację. Pewnie kilka lat zajęłoby zebranie materiału do tej książki.

NS: Od listopada dostępny jest też audiobook.
MR: Dla mnie to też jest takie niesamowite uczucie. Ta książka jest napisana w pierwszej osobie. Na początku Wydawnictwo SQN rozmawiało ze mną, czy nie chciałbym nagrać audiobooka. Odpowiedziałem, że to fizycznie niemożliwe. Później była rozmowa, że może zrobię chociaż samo posłowie. Próbowałem, ale nie wyszło. Nie czułem tego. Ostatecznie wybraliśmy z Magdą lektora. I to jest takie dziwne uczucie, bo nie znam tej osoby, a ona czyta jako ja. Dla mnie to wzruszający i bardzo emocjonalny moment. Podobnie się poczułem, kiedy usiadłem przy klawiaturze i napisałem posłowie.

NS: Książka rozpoczyna się od rozdziału „Jak zgasło światło?”. Powracanie do tego tematu było problemem?
MR: Absolutnie nie. Miałem tylko takie momenty rozczulenia. Któregoś wieczoru włączyłem sobie „Króla Lwa” [jedyny film obejrzany w kinie przed utratą wzroku – przyp. red.]. Byłem sam, zrobiłem sobie fajnego drinka, dobrą whisky, usiadłem w fotelu i rzeczywiście poleciały łzy. Przypomniałem sobie, jak to wszystko wyglądało. Tylko to nie było ze smutku, tylko wzruszenie, że człowiek to po prostu pamięta. To był taki moment, ale nie mam problemu, żeby wracać do tego myślami.

NS: Co było największą trudnością w trakcie pisania książki?
MR: Pisaliśmy ponad rok, najtrudniejsze było przypominanie sobie pewnych sytuacji. Wątki dotyczące np. blind futbolu to jest samograj. Ale są takie rzeczy, na których musiałem się bardziej skupić – np. na snach niewidomych, zwiedzaniu czy podróżowaniu. Spędziliśmy z Kubą wiele godzin na rozmowach, żeby coś sobie przypomnieć. Były dni, że nie szło nam, więc bardzo różnie to wyglądało.

NS: Wahałeś się, czy w książce poruszać temat choroby dziedzicznej syna, który ma niespełna półtora roku. Ostatecznie można o tym przeczytać. Co skłoniło Cię do tej decyzji?
MR: Teraz jest zainteresowanie medialne. Staramy się z Magdą pilnować, żeby gdzieś tam przy tym wszystkim nie skrzywdzić Michasia. Ale to też jest takie świadectwo z naszej strony. Pokazujemy z czym się mierzymy, z jakim problemem. Wiemy też, że takich przypadków w Polsce jest naprawdę sporo. My nie do końca wiedzieliśmy, jak możemy uzyskać pomoc. Też kontaktują się z nami osoby, które chciałyby po prostu pogadać, uzyskać jakieś wsparcie. Dlatego opisujemy to bez wchodzenia w szczegóły. Mówimy takie niezbędne minimum. Zdaję sobie sprawę z tego, że teraz mogą się zgłaszać rodzice dzieci, które walczą o swój wzrok. Jestem na to gotowy. Na pewno nie zostawilibyśmy takich osób bez pomocy i podpowiedzenia co można zrobić. Po to też ta książka jest.

NS: W jednym z rozdziałów wyjaśniasz, dlaczego niepełnosprawni mają problem. Zwracasz uwagę m.in. na roszczeniowość. Jakie sygnały dotyczące książki docierają z tego środowiska?
MR: W książce napisałem swoje zdanie. Nie mam zamiaru kogoś urazić, ani też uważać, że wszystko wiem najlepiej, bo tak nie jest. Wiem, że inni mogą uważać inaczej. Wielu moich znajomych raczej zgadza się z tym. Dostaję również wiadomości od osób, z którymi naprawdę nie miałem długo kontaktu, czy to ze szkoły, czy z innych miejsc. Piszą ogólnie, że to bardzo potrzebna pozycja. W niektórych kwestiach się nie zgadzają, ale ogólnie są bardzo wdzięczni. Wiem, że niektóre osoby dotknęła książka. Zwłaszcza fragmenty o ludziach roszczeniowych. Zdarza się, że dostaję wiadomość, w której jestem wyzywany od najgorszych.

NS: Jak sobie z tym radzisz?
MR: Nie mogę powiedzieć, że to mnie w ogóle nie rusza. Ale zanim usiadłem i postanowiłem, że napiszę książkę, to musiałem w głowie po prostu poukładać sobie pewne sprawy. Kiedyś bardzo się tym przejmowałem, że ktoś mówił mi, że Ryszce palma odbiła. Ale wiem, że dla części ludzi to najlepszy argument. Bo najłatwiej tak kogoś ocenić. Kuba do mnie mówi, że może być 100 pozytywnych komentarzy, a ja będę pamiętał ten jeden negatywny. Tak to czasem wygląda.

NS: Przejdźmy więc do pozytywnych komentarzy. Które szczególnie zapamiętałeś?
MR: Dostałem bardzo fajną wiadomość od osoby, która pracuje w internacie z dziećmi i osobami niewidomymi. Stwierdziła, że to jest obowiązkowa pozycja dla każdego, kto zaczyna pracę z niewidomymi. Potem dostałem wiadomość od okulistów, którzy napisali, że są pod ogromnym wrażeniem. I postanowili kupić ileś tam książek na oddziały do swoich szpitali czy dla rodziców, których dzieci tracą wzrok. Chcą pokazać, że można żyć normalnie. Zadzwonił do mnie dyrektor firmy, który powiedział, że w ramach prezentu świątecznego kupuje swoim pracownikom „Nie widzę przeszkód”. I zamówił kilkaset sztuk. Często ludzie piszą w stylu „Haha, książka super, a ten rozdział o alkoholu to już w ogóle”. Mam nadzieję, że oprócz tego zapamiętają też inne rzeczy.

Rozmawiał: Marcin Gazda, fot. materiały prasowe
Data publikacji: 18.12.2021 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również