Polska sprzyja uchodźcom z niepełnosprawnościami

Julia z dziećmi

Polska od kilku lat jest już krajem z większą liczbą imigrantów niż emigrantów. Tego, że Polska w miarę bogacenia się stanie się krajem imigracji, można się było spodziewać. W praktyce Polska od lat prowadzi wyjątkowo liberalną politykę migracji pracowniczych z wybranych krajów.

Liberalne polskie przepisy sprawiły, że ukraińscy migranci wybierali Polskę, a nie np. lepiej płacące, lecz stawiające o wiele trudniejsze do spełnienia wymagania, Niemcy. Kwestia dostępu do usług publicznych stała się paląca, gdy nagle zwiększyła się liczba osób korzystających z edukacji, wynajmu mieszkań, opieki zdrowotnej i socjalnej.

Polska nie jest sygnatariuszem umowy z Ukrainą pozwalającej na wzajemne uznawanie dokumentów potwierdzających stopień niepełnosprawności. Aktualnie zespoły orzekające o niepełnosprawności nie mając szczególnych rozwiązań prawnych wydają orzeczenia o niepełnosprawności oraz o stopniu niepełnosprawności w stosunku do obywateli Ukrainy w oparciu o tożsame przepisy co osobom posiadającym obywatelstwo polskie.

W Ukrainie część osób z niepełnosprawnościami w ogóle nie starała się uzyskać orzeczenia. Formalności trwają tam kilka lat, a orzeczenia często są czasowe. Wsparcie, które wiąże się ze statusem osoby niepełnosprawnej, jest skromne.

Przyjeżdżający do Polski liczą na poprawę swojego bytu ze względu na różne aspekty, nie tylko ekonomiczne. Tak jest na przykład z rodziną Julii, która przyjechała do nas ze Lwowa przed ponad rokiem.

– Przyjechaliśmy z Ukrainy żeby pomóc naszemu synowi, Artemowi. Urodził się zdrowy, ale jak miał 1,5 roku zachorował na Covid 19 i stracił słuch. W Ukrainie na implanty musielibyśmy bardzo długo czekać i dużo kosztują, a nas na to nie stać. U Was, w Polsce, zajęto się Artemem od razu. Miał już operację na prawą stronę, a teraz czekamy na drugą operację, która odbędzie się za kilka tygodni i to za darmo!

– Macie dwójkę dzieci, córkę Anhelinę w wieku ośmiu lat i Artema – trzylatka. Pani jeździ na wózku. To na pewno bardzo trudne wychowywać dzieci będąc osobą niepełnosprawną na wózku i to jeszcze dziecko niesłyszące. Mąż musi pomagać w domu, a przecież pracuje w budownictwie i jest zmęczony po powrocie – dopytujemy.

– Zdecydowaliśmy się szybko na dziecko żeby mieć jeszcze siłę je wychować. Mąż bardzo dużo pomaga mi w domu. Na stwardnienie rozsiane, które jest przyczyną mojej niepełnosprawności, nie ma póki co skutecznego leku, istnieją natomiast terapie, które łagodzą objawy i hamują postęp choroby, znacząco poprawiając stan chorego i przedłużając jego sprawność na długie lata. W Polsce mam dostęp do bezpłatnej rehabilitacji i to w domu, bo przecież nie dałabym rady dojechać na ćwiczenia.

– Kiedy Pani zachorowała?

– Zachorowałam 13 lat temu, jeszcze w szkole. Miałam kłopoty z chodzeniem, a potem choroba postępowała. W SM na początku chory wymaga podparcia podczas chodzenia, używa w tym celu laski lub chodzika, a następnie porusza się za pomocą wózka inwalidzkiego. Rozwój niedowładów ogranicza się głównie do kończyn dolnych i teraz już od czterech lat jeżdżę na wózku.

– Czyli Anhelina urodziła się jak jeszcze Pani chodziła?

– Tak, ale o kulach.

– Rehabilitacja powinna być prowadzona w sposób ciągły, jak najczęściej, najlepiej codziennie, a przecież ma Pani dwoje dzieci, a drugie jeszcze wymaga sporo opieki.

– Bardzo chcieliśmy mieć drugie dziecko i doszliśmy do wniosku, że starsza siostra będzie nam, a szczególnie mnie, pomagać w opiece nad Artemem.

– Czy Anhelina jest dobrą starszą siostrą?

– Raczej tak, ale ona nie do końca rozumie, że Artem nie dosłyszy. Denerwuje się często i krzyczy na brata, ale dużo jej tłumaczę i z czasem będzie coraz lepiej, bo syn będzie miał drugą operację i będzie lepiej słyszał, a Anhelina będzie coraz starsza i mądrzejsza.

– Praca męża wystarcza na Wasze utrzymanie?

– We wrześniu Anhelina pójdzie do szkoły, a Artem do przedszkola, więc będę mogła rozpocząć pracę jako HR-owiec i będzie nam łatwiej. Na Ukrainie mamy własny dom, ogród, ale brak było pracy, a nas nie stać było na leczenie syna i moją rehabilitację.

– Macie zamiar wrócić po wojnie do siebie?

– Raczej nie. Nie możemy teraz sprzedać domu, bo tam jest wojna i nikt go nie kupi, zatem wiążemy naszą przyszłość z Polską. Anhelina jest tu szczęśliwa, podoba jej się w szkole i lubi swoje koleżanki. Mąż ma dobrą pracę, a ja i syn dobrą opiekę medyczną w naszych problemach. Chciałabym tu jeszcze serdecznie podziękować Polsce i Polakom za to jak przyjęli naszych rodaków kiedy u nas wybuchła wojna. To jest piękne i jesteście wspaniali!

Ewa Maj, fot. archiwum rodziny Julii

Data publikacji: 08.09.2022 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również