Niekonsekwentne podsumowanie sezonu
W ostatniej relacji z „Małopolskich Dni Osób Niepełnosprawnych" uzasadniałem (na podstawie niezbitych faktów) zjawisko zmierzchu „sezonu ogórkowego".
Z drugiej jednak strony w wielu instytucjach kulturalnych, jak choćby teatry czy filharmonie funkcjonuje „sezon artystyczny” obejmujący na ogół okres od września do czerwca roku następnego – analogicznie do roku szkolnego.
Krakowska Fundacja Sztuki Osób Niepełnosprawnych działa swoim rytmem w cyklu całorocznym. Tak się jednak złożyło, że kilka ostatnich wydarzeń mogło świadczyć o pewnej kulminacji na styku wiosny i lata. O roli Fundacji w „Małopolskich Dniach” (plener malarski „Pod niebem Krakowa”) wspominałem poprzednio, zatem teraz opowiem krótko o innych wartych wzmianki „końcowych akordach sezonu”:
***
Od dłuższego czasu (dwa lata) Teatr „Stańczyk” nie dawał dużej premiery i jedynie część zespołu „wyżywała się” w małych formach dramatycznych bądź recytatorskich. Ale już wczesną wiosną stało się wiadome, że „coś się kroi”. Sława Bednarczyk – dyrektor, inscenizator, reżyser i menadżer Teatru w jednym (w właściwie w jednej postaci), mając w głowie gotowy konkretny zamysł spektaklu, zaczęła energicznie mobilizować swoją rozproszoną trupę. Nie było to zadanie łatwe, próby bywały głośne, wręcz burzliwe, niektóre nie dochodziły do skutku, artyści (jak to artyści – niepokorni) pokazywali czasem różki, czasem wręcz gwiazdorskie fochy. Wreszcie, gdy wydawało się, że wszyscy opanowali i weszli w swoje role, po uzgodnieniu szczegółów technicznych i organizacyjnych, ukazał się plakat. Anonsował on, że 12 czerwca o 17.30 w sali Teatru Zależnego przy ul. Kanoniczej odbędzie się premiera przedstawienia pt. „Na dworcu”.
Spektakl nie jest przeniesieniem na scenę gotowej sztuki. Tak się złożyło, że chyba niemal połowa obsady aktorskiej para się twórczością literacką. Sława Bednarczyk wybrała z ich dorobku odpowiednie teksty, dołożyła własne, przyprawiła poezją Ewy Zalewskiej, odpowiednio je poukładała i powiązała w całość. Rzecz dzieje się na jakimś dworcu, na którym pasażerowie czekają na pociąg. Starsi kinomani pamiętają taką scenerię z nakręconego przed 25 laty przez Filipa Bajona „Balu na dworcu w Koluszkach”. Beznadziejne oczekiwanie potencjalni pasażerowie skracają sobie wiodąc „długie Polaków rozmowy”. Nie będę zdradzał finału ani pointy, licząc na to, że przedstawienia tej sztuki będą kontynuowane po wakacjach, w następnym sezonie. Mogę jedynie szepnąć, że kluczową funkcję w tej sztuce odgrywa Młotkowy, podobną do roli Edka w mrożkowym „Tangu”.
Spektakl został bardzo dobrze przyjęty przez publiczność. Cały zespół spisał się znakomicie, a o światło, dźwięk oraz sprawną organizację zadbał „dobry Duch”, ale bardzo konkretny i niezawodny w działaniu, w osobie dyrektor Teatru – Danuty Zajdy.
***
Kolejnym wydarzeniem stał się wernisaż dużej retrospektywnej wystawy „Ogrody … kwiaty …” w galerii „Stańczyk” 1 lipca. Mogłoby się wydawać, że urządzanie takiej wystawy w czasie pełnego rozkwitu arcydzieł przyrody ożywionej, gdy dzień jest najdłuższy a słonko najwyżej, nie ma większego sensu. Przychylam się jednak do opinii licznych gości wernisażu uważających taką konfrontację za interesującą ba, atrakcyjną. Wszak rzecz nie polega na dokładnym odwzorowaniu czy ubarwieniu kwiatów, bądź architektury ogrodowej. Z powodzeniem załatwiają to rysownicy ilustracji w zielnikach, bądź dobra fotografia. Natomiast chodzi o coś więcej – o to, by w pracach oddać choćby charakter kwiatów (tak, tak, kwiaty mają swoje charaktery, a nawet „osobowość”), czy też nastrój panujący w ogrodzie, lesie czy parku. Warto też uzewnętrznić, dosłownie odmalować swoje „tamte i wtedy” przeżycia, swoje uczucia do przyrody, uchwycić aurę. Tak czynili starzy mistrzowie.
Znaczną część przybyłych stanowili plastycy, w tym autorzy prac prezentowanych na wystawie. Dlatego „fachowym” rozmowom – także na migi, nie było końca. Wreszcie padła spontaniczna propozycja, aby każdy z nich narysował coś „na żywo”, na poczekaniu. Rozdano arkusze papieru, artyści chwycili za przybory i już po kilkunastu minutach zebrani mogli oglądać i oceniać pierwsze efekty tej niespodziewanej rywalizacji. Poszczególne „produkcje” oceniano oklaskami, a twórcy w nagrodę byli uwieczniani na zdjęciach pozując w „służbowym” stroju Stańczyka.
***
Ale wystawa ta nie była ostatnią w mijającym sezonie. W samo południe 15 lipca otwarto kolejną, będącą plonem ostatniego pleneru „Pod niebem Krakowa” sprzed kilku tygodni. O jego powodzeniu najlepiej świadczy to, że na ścianach Galerii i oknie wystawowym niemal nie brakło miejsca, by pomieścić 79 prac autorstwa 58 uczestników. A była ich prawie setka (96)! Niewielkie wnętrze Galerii nie było w stanie pomieścić wszystkich przybyłych na wernisaż gości. Konieczna była ich rotacja, by mogli w miarę swobodnie obejrzeć ekspozycję. Na zewnątrz wciąż pozostawał całkiem spory, ale wesoły i rozgadany tłumek. A było na co popatrzeć, poziom tegorocznego pleneru był niezwykle wysoki. Po raz kolejny okazało się, że Kraków posiada niewyczerpane zasoby inspiracji twórczej oraz wciąż nieodkryte zakątki godne uwiecznienia.
Gdy trochę się przerzedziło i ja raz jeszcze rzuciłem okiem na wystawę, ze szczególnym zadowoleniem na te prace, na które już poprzednio zwróciłem uwagę. Pogawędziłem z młodymi miłośnikami malowania i z dojrzałymi już artystami. I wtedy naszła mnie niespodzianie taka refleksja: Kraków – jak koń – jaki jest każdy widzi, i na wystawie też zobaczył. Woda w tutejszych kranach od niedawna jest czysta i smaczna. Piękniej byłoby, gdyby miasto bardziej utonęło w zieleni i kwiatach, a ludzie mniej śmiecili. A gdyby został tutaj jedynie smoK pod Wawelem, a smoG wraz pyłami zawieszonymi przepadł na zawsze, to byłoby już całkiem cudownie!
Zobacz galerię…
Janusz Kopczyński
Zdjęcia udostępnione przez FSON
Data publikacji: 17.07.2014 r.