Wyspy Zielonego Przylądka – fascynujący archipelag u wybrzeży Afryki
- 21.03.2024
Autorka w Santa Maria
Przed laty miałam samochód z rejestracją SAL i pewien lotnik powiedział mi, że na Atlantyku znajduje się wyspa o tej nazwie i jest tam jedyne lotnisko Republiki Zielonego Przylądka, wyspiarskiego państwa położonego niedaleko zachodniego wybrzeża Afryki. Napisałam wtedy wiersz pt. ”Odlot” zaczynający się od słów „a potem była wyspa Sal…”. Nawet nie przypuszczałam, że po latach odwiedzę tę wyspę. I jak tu nie wierzyć w profetyczną moc poezji.
Cabo Verde, czyli no stress
Wyspy Zielonego Przylądka, czyli Cabo Verde… Juź sama nazwa brzmi egzotycznie. Dodajmy do tego temperatury w styczniu dochodzące do 27 stopni Celsjusza i mamy wymarzony kierunek na zimowy wypoczynek. Na wyspach turystyka rozwija się intensywnie. Również polskie biura podróży od paru lat mają w swojej ofercie zarówno propozycje typowo wypoczynkowe, jak i zawierające możliwość zwiedzania wysp. Skorzystałam z oferty jednego z większych biur, w którym zarezerwowałam 12-dniowy pobyt w hotelu dysponującymi pokojami przystosowanymi dla osób z niepełnosprawnością. Po potwierdzeniu dostępności takiego locum w wybranym terminie oraz po zgłoszeniu potrzeby i zakresu asysty na lotnisku mogłam zacząć cieszyć się perspektywą wyjazdu.
Lot z Warszawy na Sal trwał prawie 8 godzin. Pomoc asystentów ma lotniskach jest niezwykle profesjonalna, sprawna i umożliwia osobom, które mają problemy z poruszaniem się podróżowanie po świecie. Lotniska dysponują pojazdami z rampami, asystenci wiedzą doskonale, jak pomagać pasażerom z różnymi ograniczeniami, a odprawa, kontroa i wejście na pokład z ich pomocą odbywa się niezwykle sprawnie (i bez kolejki!). Lotnisko w Espargos, choć niewielkie, od razu robi dobre wrażenie; jest nie tylko funkcjonalne , ale też i bardzo ładne jeśli chodzi o architekturę, wystrój i aranżację reklam.
W drodze do hotelu w Santa Maria czułam pewną obawę, czy warunki będą spełniały moje potrzeby. W końcu afrykańskie standardy mogą znacznie odbiegać od tych, jakie mamy w Europie. Okazało się, że niewielki bungalow (jeden z wielu na rozległym terenie tuż przy pięknej plaży), jaki nam przedzielono, nie jest najlepiej przystosowany. Porozmawiałam jednak z managerką hotelu i po dwóch dniach zaproponowano nam inny domek i tu warunki były już znacznie lepsze. „Cabo Verde – no stress”- ten napis można zobaczyć na Sal w wielu miejscach. Takie przesłanie wypadało po prostu wziąć sobie do serca i zacząć cieszyć się pobytem.
W ojczyźnie Cesarii Evory
Archipelag składający się z dziesięciu wysp przez kilkaset lat był zamorską kolonią Portugalii. Kraj odzyskał niepodległość w 1974 roku po rewolucji goździków. Ślady kolonialnej przeszłości widoczne są na każdym kroku, większość mieszkańców to katolicy, a portugalski jest językiem urzędowym. W kościele w Santa Maria widziałam obraz Chrystusa Miłosiernego – wizerunek namalowany według wskazówek świętej Faustyny Kowalskiej. Każde polonicum za granicą jest dla mnie zawsze niezwykle wzruszające.
Osobą, która rozsławiła Wyspy Zielonego Przylądka na całym świecie, jest niewątpliwie Cesaria Evora, zwana często „bosonogą divą”. Artystka w przejmujący sposób wykonywała głównie morny i coladery – gatunki typowe dla archipelagu. Stała się częścią lokalnej popkultury. W wielu miejscach zobaczymy murale, obrazy i pamiątki z jej wizerunkiem, a piosenki pieśniarki można usłyszeć zarówno w czasie wieczornych koncertów w hotelu, jak i w wykonaniu ulicznych artystów.
Wyspa Sal słynie również z doskonałych warunków do uprawiania sportów wodnych. Już na lotnisku w Warszawie można było zauważyć, że wielu turystów udających się do Espargos miało ze sobą dodatkowy bagaż ze sprzętem sportowym. Ogromna, piaszczysta plaża Ponta Preta uważana jest za jeden z najbardziej legendarnych spotów wave’owych na świecie. Kolorowe latawce unoszące się nad lazurową taflą oceanu wyglądają niezwykle malowniczo. Wizyta w bazie na Sal była dla mnie ciekawym przeżyciem, choć byłam tam tylko widzem podziwiającym umiejętności i pasję surferów.
Santa Maria
To główny ośrodek turystyczny na Sal. Miejscowość ma oryginalny portugalsko-afrykański koloryt, ciekawą architekturę, ładny deptak, molo, ale kamienisto-piaszczysta nawierzchnia nie była dla mnie – wózkowiczki – łatwa do pokonania. W sklepach i kolorowych galeriach dominują wyroby lokalnego rękodzieła – maski, obrazy, biżuteria, tekstylia. Sprzedawcy zachęcają do kupowania, można się targować. Turystyka to główne źródło dochodów wyspy, ale mieszkańcy zajmują się również wydobyciem soli (stąd nazwa wyspy) oraz rybołówstwem. W mieście codziennie do południa odbywa się targ rybny. Owoce morza to lokalna specjalność, a Kabowerdeńczycy umieją je przyrządzać wyśmienicie.
Na obrzeżach miasta znajduje się osobliwe cmentarzysko. Ocean akurat w tym miejscu wyrzuca wielkie muszle, w większości należące do ślimaka morskiego zwanego koncza bubońska, po łacinie – strombus latus, czyli dokładnie tak jak moje nazwisko! Okazało się również, że jedna z animatorek w hotelu to Lila. Moja kabowerdeńska imienniczka (przy okazji również utalentowana tancerka) w czasie wspólnej sesji zdjęciowej, do której użyczyłam Jej polskiej chusty góralskiej, prezentowała się naprawdę stylowo (vide: zdjęcia w galerii). Z każdym dniem na Sal czułam się coraz bardziej swojsko.
A potem była wyspa Sal
Wycieczkę po wyspie wykupiliśmy u przedstawiciela lokalnego biura, który całkiem nieźle mówił po polsku i zapewnił, że mogę liczyć na jego pomoc w trakcie całodziennej wyprawy. Nieoceniona okazała się również pomoc silnych i uczynnych rodaków ( Marek, Aureliusz – dzięki!). Borys Biedronka – bo tak się przedstawiał – potrafił barwnie i ciekawie opowiadać o swoim rodzinnym kraju. Sal jest jedną z dziesięciu wysp. Nie ma tu zabytków, okazałych obiektów historycznych, jest za to pustynny krajobraz i skarby natury nie skażone jeszcze skutkami rozwoju cywilizacyjnego. Stolicę wyspy – Espargos- podziwialiśmy z tarasu widokowego. Miasto nie posiada żadnych dróg asfaltowych ani transportu publicznego. Nazwa kilkunastotysięcznej miejscowości oznacza „szparagi” i wywodzi się od tej rośliny dziko rosnącej w okolicy. Stolica pełni rolę głównego ośrodka usługowego wysp i ważnego węzła komunikacyjnego dzięki międzynarodowemu portowi lotniczemu.
Następnie udaliśmy się do najbardziej piaszczystej części wyspy, Terra Boa, by zobaczyć coś… czego nie ma, a mianowicie zjawisko fatamorgany. Oglądaliśmy nieistniejące jezioro. Zjawisko optyczne, w którym gorące promienie światła odbijają odległe obiekty i niebo, tworzy niezwykłą iluzję.
Palmeira według słów naszego przewodnika, jest najbardziej romantycznym miastem Sal. To również główny port i centrum rybołówstwa. Domy są kolorowe, widoki niezwykłe.
Jedną z atrakcji, na którą wycieczkowicze szczególnie czekali, była Zatoka Rekinów. W płytkiej, krystalicznie czystej wodzie można zobaczyć pływające z gracją niewielkie rekiny cytrynowe. Trzeba obowiązkowo zabrać ze sobą obuwie pozwalające wejść do wody (może też wypożyczyć na miejscu).
Blue Eye to miejsce, które trzeba koniecznie oglądać w słoneczny dzień. Jaskinia o głębokości 24 metrów połączona jest z oceanem. Światło słoneczne docierające do środka groty oświetla piaszczyste dno jaskini, a jego odbicie przypomina niebieskie oko. Wokół roztacza się widok na wulkaniczne skały. Do jaskini prowadzi drewniany podest, a łagodne zjazdy i rampy umożliwiają dotarcie na wózku inwalidzkim. Wstęp jest płatny (3 euro), a kasa znajduje się w budynku, w którym jest kilka sklepów, kawiarnia (świetna kawa mrożona!) i taras widokowy.
Ostatnią atrakcją dnia były saliny Pedra de Lume, których wody zajmują drugie miejsce na świecie pod względem poziomu zasolenia, tuż za Morzem Martwym. Kąpiel w słonym jeziorze, w kraterze wygasłego wulkanu położonego 35 m poniżej poziomu morza, to na pewno niezapomniane przeżycie, tym bardziej że przy takim zasoleniu umiejętność pływania nie jest konieczna.
Sal ma też swoje mroczne oblicze – slumsy. To biedny kraj i przebywanie tylko w wygodnym hotelu nie daje wiarygodnego wyobrażenia o wyspach. Bieda ma często twarz żebrzących dzieci. Turystom odradza się dawanie im pieniędzy, ale czasem trudno oprzeć się tym prośbom, choć lepszą formą wsparcia są datki dla organizacji charytatywnych, szkól lub po prostu kupowanie lokalnych pamiątek.
Pobyt na Sal był dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Poznałam trochę kraj, którego los nie oszczędzał. Jeszcze w XX wieku można było spotkać przykłady niewolnictwa i silne wpływy portugalskiego kolonializmu. „No stress” to życiowe motto mieszkańców Cabo Verde, którzy nie są narodem narzekającym na cały świat – to ludzie pełni pogody ducha, wyluzowani, cieszący się dniem codziennym. Ich zdystansowanie do wielu spraw pozytywnie udziela się turystom.
Lilla Latus, fot. z archiwum autorki
Data publikacji: 21.03.2024 r.