Nie bacząc na niepewne prognozy pogody prawie wszyscy zapowiedziani zjawili się w Wieliczce. Jedni - weterani - z nawyku wyrobionego w ciągu już wielu lat, inni - debiutanci (a było ich sporo) - wiedzeni ciekawością i sławą magicznego miejsca. Zaroiło się w sali recepcyjnej, którą zwykle jest Sala Gotycka Zamku Żupnego., a przybyłych z różnych stron kraju i z Ukrainy siedemdziesięciu uczestników przywitali prof. Antoni Jodłowski - dyrektor Muzeum wespół z Heleną Maślaną - prezes Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych i Barbarą Tworzydło - przedstawicielką ekipy organizacyjnej.
Na ogół dotychczasowym plenerom towarzyszyło jakieś hasła przewodnie, bądź idea, a ich następstwem były programy określające czas i miejsca zajęć. Tak było choćby w roku ubiegłym, w którym uczestnicy wędrowali śladami Jana Pawła II w Małopolsce. Tym razem hasłem imprezy stały się „Uroki wielickiego Muzeum”, co na pierwszy rzut oka wydaje się mało odkrywcze, jednak biorąc okoliczności – uzasadnione. Otóż w roku bieżącym ta zasłużona placówka obchodzi jubileusz 60-lecia powstania. Został on dostrzeżony i doceniony przez ministra kultury, który odznaczył prof. Jodłowskiego – pełniącego funkcję dyrektora od z górą 20 lat, medalem „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”. Niejako w cieniu tej daty życzliwie odnotowano również skromniejszą rocznicę 20-lecia działalności Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych – współorganizatora pleneru.
Po otwarciu uczestnicy zostali zwiezieni windą na 135 metrów w głąb, na III poziom Kopalni Soli tam, gdzie znajduje podziemna ekspozycja Muzeum. Dla debiutantów, a stanowili oni jedną trzecią przybyłych, było to niezapomniane przeżycie. Bogactwo eksponatów geologicznych, archeologicznych i historycznych zgromadzonych w połączonym chodnikami ciągu kilkunastu komór o rozmaitych rozmiarach i formach, na powierzchni 7,5 tys. metrów kwadratowych istotnie mogło ich oszołomić.
Ograniczony czas narzucił konieczność trudnego i szybkiego wyboru obiektów godnych uchwycenia choćby w szkicowniku. Dlatego -już potem – nieomal jednym głosem deklarowali powrót w to magiczne miejsce dzięki spodziewanym następnym plenerom. Zobaczyli też, jak serdecznie witali się ze sobą „starzy bywalcy” pleneru. Krystyna Szpiech z Krakowa nie kryjąc wzruszenia powiedziała reporterce Dziennika Polskiego: – Plenery w Wieliczce to cudowna sprawa, atmosfera jest tu zawsze znakomita. To nic, że tym razem pada deszcz! Podczas tych spotkań ważne jest nie tylko tworzenie, ale także spotkania z ludźmi. Przyjeżdżam zawsze, czuję się tu szczęśliwa, dzięki tym spotkaniom nawiązałam wiele przyjaźni. Podobnie czują weterani ze Śląska i Zagłębia, jak Barbara Marzec z Sosnowca i Zbigniew Wołkowicz z Bytomia.
Zbyszek zasługuje na osobny akapit. Wypatrywałem go szczególnie wśród przybywających nie tylko dlatego, że brał udział we wszystkich dotychczasowych plenerach, ale po prostu dlatego, że Zbyszek …to Zbyszek: Kilkanaście lat zjawił się wśród nas – ludzi związanych z Fundacją i od razu zyskał dużą sympatię dzięki fajnemu usposobieniu i barwnemu ślunskiemu beraniu. Jest pogodny i życzliwy tą pogodą i empatią, jakie cechują ludzi, których życie nie rozpieszczało, przeciwnie – wystawiało na ciężkie próby. Jako dwudziestolatek, absolwent technikum mechanicznego w specjalności obróbka skrawaniem, został górnikiem w 1976 roku. Wtedy, kiedy Polska na węglu stała. Dramat – ciężki wypadek, wydarzył się – jak na ironię – w okresie ustrojowej transformacji – w 1989 roku. Długoletnie leczenie i mozolna rehabilitacja nie pozwoliły na pełny powrót do zdrowia, trzeba było pozostać rencistą. Wtedy ujawniły się zamiłowania plastyczne, udział w warsztatach i plenerach podbudowane wykształceniem zdobywanym na renomowanych uczelniach: politechnikach śląskiej i krakowskiej. Na jednej zdobył dyplom instruktora plastyki, a na drugiej ukończył Studium Wiedzy o Sztuce. Kłopoty w poruszaniu się i tym razem nie stanęły na przeszkodzie w przybyciu do Wieliczki, w czym pomógł młody sąsiad z bytomskiej kamienicy na Cichej i przyjaciele z Krakowa z Krystyną Abramską na czele.
Gdy sesja podziemna dobiegła końca, wszyscy powrócili na powierzchnię i pojechali w inne magiczne miejsce – do Lanckorony. Po posilnej i smacznej obiadokolacji starczyło czasu (bo przecież na przełomie czerwca i lipca dzień długi), żeby pospacerować urokliwymi uliczkami, miasteczka, zajrzeć w zaułki, a nawet wspiąć się na szczyt zamkowej góry, by ogarnąć roztaczającą się stamtąd panoramę wzgórz i dolin z widocznym sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, a także ocenić postępy prac archeologicznych odsłaniających kolejne relikty kazimierzowskiego zamku.
Po nocy spędzonej w wygodnym i gościnnym ośrodku wypoczynkowo-szkoleniowym „Korona”, uczestnicy powrócili do Wieliczki, by wziąć udział w „sesji naziemnej” pleneru – na Zamku Żupnym. Niestety, tym razem aura była niełaskawa, cały czas padało. Dlatego tylko nieliczni zdecydowali się na to, by przycupnąwszy pod jakimś szerokim okapem próbować coś narysować. Niestety panujący ziąb powodował, że palce trzymające ołówek czy kawałek węgla szybko grabiały i trzeba było się ewakuować do zamkowych sal. Okazało się, że i tam można było wypatrzyć i uwiecznić coś ciekawego. Jednych urzekła bogata kolekcja urodziwych solniczek, innych gotyckie sklepienia.
Przyszła pora pożegnania i wyjazdu z nadzieją, że do następnego spotkania może dojść już wkrótce – 15 września. Wtedy to właśnie odbędzie się podziemny wernisaż wystawy prac powstałych na plenerze. Potrwa ona do końca roku. A następna okazja przyjacielskich spotkań i odkrywania ciągle nowych „uroków wielickiego muzeum” będzie znów za rok.
Janusz Kopczyński
fot.: Autor, MŻK