Coraz więcej szpitali nie ma immunoglobulin – leków niezbędnych do ratowania życia m.in. pacjentów z wrodzonymi niedoborami odporności. Producenci wolą je sprzedawać na Zachodzie po wyższych niż w Polsce cenach, ale to niejedyny powód – podaje w wydaniu z 19 lutego „Gazeta Wyborcza”.
Gazeta zapytała NFZ, czy obserwuje problem z dostępem do immunoglobulin. Rzeczniczka – jak zauważa „GW” – nie odpowiada ani tak, ani nie, przysyła krótki mail z tabelką. Wynika z niego, że w okresie od stycznia do listopada 2020 roku immunoglobuliny w ramach programów lekowych otrzymało 2268 chorych – łącznie ponad 627 214 gramów. W analogicznym okresie 2021 roku pacjentów w programach było 2383. Ilość podanych immunoglobulin: 628 925 gramów.
Chorych w programach przybyło więc o 5 procent, podczas gdy zużycie immunoglobulin wzrosło ledwie o 2 promile – zauważa „GW”.
Gazeta dodaje, że w przeciwieństwie do NFZ Ministerstwo Zdrowia przysyła bardzo obszerną odpowiedź, z której wynika, że refundowanych jest aż 86 preparatów zawierających immunoglobuliny. Szpitale kupują je w przetargach.
„Nie są to przetargi organizowane centralnie. Minister Zdrowia, działając w ramach obowiązujących przepisów prawa, nie ma możliwości zobowiązania podmiotu odpowiedzialnego do uczestniczenia w danym przetargu organizowanym przez szpital” – podkreśla Biuro Komunikacji MZ, cytowane przez gazetę.
Z drugiej strony – jak wskazuje „GW” – firmy, składając wniosek o refundację, zobowiązują się do zapewnienia ciągłości dostaw i „nieprzerwanego zaspokajania zapotrzebowania”, a jeśli brakuje produktów dopuszczonych w Polsce do obrotu, to szpitale mogą za zgodą ministerstwa sprowadzać inne z zagranicy.
„Problem w tym, że problem jest globalny. Wywołała go pandemia. Immunoglobuliny wytwarza się z osocza, a krwiodawstwo w czasach COVID-19 przeszło załamanie. Spadła liczba dawców krwi, a zatem zmniejszyły się zapasy osocza” – podnosi gazeta.
„GW” dowiedziała się z kilku firm, których immunoglobuliny objęte są refundacją, że tylko jedna w pełni wywiązuje się z dostaw. Jedna realizuje je tylko w części. Pozostałe nie realizują ich wcale i nie przystępują do ogłaszanych przez szpitale przetargów. Według ministerstwa firmy nie zgłaszają się do przetargów właśnie dlatego, że nie są w stanie zagwarantować dostaw „na oczekiwanym poziomie”. A za niezrealizowanie dostaw szpital może nałożyć kary.
Kary – jak zaznacza dziennik – za nierealizowanie dostaw w skali całego kraju może też jednak nałożyć ministerstwo. Nie zrobiło tego dotąd ani w przypadku immunoglobulin, ani żadnego innego leku, którego w Polsce zabrakło lub brakuje.
Gazeta wskazuje, że leki objęte w Polsce refundacją należą do najtańszych w Europie. Kiedy immunoglobulin brakuje, producenci wolą je sprzedawać na Zachodzie. To im się bardziej opłaca. Ministerstwo zgodziło się więc na podwyżkę. „Ceny urzędowe immunoglobulin wzrosły od 18 proc. do 62 proc.” – podkreśla resort.
Ceny zależą od dawki i stężenia i są bardzo zróżnicowane. Są wzrosty z 416 do 638 zł albo z 4,3 tys. do 5,1 tys. zł za fiolkę. W bardzo wielu przypadkach jednak ani drgnęły. W tym, że to właśnie w Polsce brakuje immunoglobulin, jest pewien paradoks. Zdaniem specjalistów osocze od polskich dawców krwi należy do najlepszych na świecie. Nie mamy jednak fabryki frakcjonowania osocza i wszystkie kolejne próby jej budowy od lat kończą się fiaskiem. Ministerstwo uspokaja, że firmy, które wygrały zeszłoroczny przetarg na zakup polskiego osocza, zobowiązały się, że połowę wytworzonych z niego immunoglobulin sprzedadzą w Polsce. Produkcja jednak zajmuje dużo czasu, więc jeśli nawet tak się stanie, to najszybciej w drugiej połowie roku – czytamy. (PAP)
ktl/ amac/, fot. freepik.com
Data publikacji: 19.02.2022 r.