„Medyczny” kącik Doroty. O przeszczepach nerek słów kilka

"Medyczny" kącik Doroty. O przeszczepach nerek słów kilka

Na dzisiejsze popołudnie zapraszam Czytelników do Paryża, w którym w latach 50-tych XX wieku (dokładnie rok 1953) w szpitalu Necker pracował i czynił wysiłki na rzecz chorych, przede wszystkim na schorzenia nerek, profesor Jean Hamburger.

Nie były to proste działania, ponieważ w tym czasie bardzo często dochodziło do odrzucenia przeszczepionej nerki i nie było wiadomo jak skutecznie powstrzymać ten proces bez spowodowania poważnych powikłań u pacjenta.

Zatem baczniej przyjrzyjmy się tej napiętej sytuacji. Profesor J. Hamburger, by zahamować gwałtowną reakcję immunologiczną ustroju, „skazywał” biorcę na przyswojenie silnych dawek promieniowania. Po raz pierwszy w historii medycyny promieniowanie kobaltem C (tzw. bombę kobaltową) zastosował doktor Merrill z Bostonu, u bliźniąt jednojajowych.

Przed zabiegiem przeprowadzono naświetlanie prawie śmiertelną dawką promieni. Lekarze w dobrej wierze i z nadzieją ufali, że promienie te porażą mechanizm obronny organizmu na odpowiedni czas, w którym to ustrój przywyknie do obecności nowej nerki. Wiedziano już od dawna, że różne substancje kiedy dostaną do ustroju ludzi lub zwierząt, stają się przyczyną wytworzenia ciał odpornościowych (przeciwciał) do walki z obcymi substancjami lub tkankami (antygeny).

Dlatego też w momencie wszczepienia obcego organu organizm reaguje taką niechęcią i czyni przygotowania do obrony poprzez tworzenie przeciwciał, które doprowadzają do odrzucenia przeszczepu. Larum ogłaszają limfocyty (rodzaj krwinek białych), które meldują o obcym przybyszu główny sztab dowodzenia znajdujący się w szpiku kostnym i śledzionie. Dowiedziono, że tkanka każdego człowieka posiada właściwości antygenowe typowe tylko dla tej jednej jednostki. Dochodzi wówczas do wytworzenia immunocytów, które z użyciem zmasowanej siły uderzają w obcą tkankę i niszczą ją w krótkim lub dłuższym czasie z pomocą przeciwciał. Na podstawie tych reakcji immunologicznych możemy zatem doszukać się i wyciągnąć istotne wnioski dlaczego pomiędzy bliźniętami jednojajowymi (monozygotycznymi) nie dochodzi do burzliwej reakcji ze strony mechanizmu obronnego. Tłumaczymy to zjawisko tym, że dla żadnego z bliźniąt tkanka drugiego bliźniaka nigdy nie była obca, ponieważ jej rozwój nastąpił z jednej komórki jajowej, a więc nie była obcą tkanką (antygenem). Zatem działania medyków powinny zmierzać w kierunku uniemożliwienia wystąpienia reakcji odrzucenia, poprzez unieruchomienie limfocytów, immunocytów i centrali głównodowodzącej zlokalizowanej w szpiku kostnym i śledzionie. Dokonywano także przeszczepów skóry pomiędzy obcymi zwierzętami, które przyjmowały

się wtedy kiedy biorcę wcześniej poddano opisanemu wyżej napromieniowaniu. Musiało być ono jednak silne i niosło z sobą tragiczne w skutkach działanie uboczne, gdyż niszczyło nieodwracalnie cały układ krwiotwórczy w szpiku kostnym i doprowadzało do odejścia zwierzęcia w dużym cierpieniu. W roku 1957 Anglicy Voss i Beckham podjęli próbę utrzymania przy życiu psa, po wcześniejszym napromieniowaniu, poprzez wszczepienie mu szpiku kostnego pochodzącego od innego psa, by w ten sposób naprawić zniszczenia. Okazało się, że zwierzę-biorca pozostawało przy życiu nie tylko przez przez długi czas, ale równocześnie przeszczepiony ze szpikiem kostnym fragment skóry zaskakująco szybko uległ wygojeniu. Ostatecznie eksperyment połączenia naświetlania z niezbędnym przeszczepieniem szpiku kostnego nie zakończył się niestety powodzeniem, gdyż pacjenci umierali wskutek niekorzystnego działania napromieniania i niebezpiecznych krwotoków.

Dlatego też doktor Merrill zrezygnował z transplantacji szpiku i był zdecydowany zastąpić śmiertelnie działającą dawkę napromieniowania, dawką „prawie śmiertelną”, która nie całkowicie zniszczy szpik kostny i układ limfatyczny obronny, a doprowadzi do jego czasowego ( na kilka tygodni ) porażenia. Pokładał nadzieję, że organizm powróci do normy, a ten czas „uśpienia” układu odpornościowego wystarczy, by organizm biorcy przyzwyczaił się do obecności antygenów obcej tkanki. Trzeba było zwrócić szczególną uwagę i troskę, by nie użyć zbyt dużej dawki promieni, która mogłaby stać się dla chorego śmiertelna. Po zabiegu naświetlania, pacjenta przewożono do wydzielonej izolatki, w której panowały iście sterylne warunki w postaci urządzeń klimatyzacyjnych z filtrem powietrznym, pomocą służyły też lampy ultrafioletowe i śluza sterylizacyjna, gdzie cały personel medyczny: lekarze i pielęgniarki nakładali sterylne ubrania, maski, czapki, rękawiczki i gumowe obuwie. Stosowano niekiedy kilka serii naświetlań i dopiero po nich chory był kwalifikowany do zabiegu przeszczepienia nerki. Pomimo że nerka po transplantacji nie budziła żadnych zastrzeżeń i pracowała zgodnie z oczekiwaniami, to zazwyczaj wywiązywały się bardzo poważne powikłania wynikające z zastosowania naświetlania, takie jak: uciążliwa gorączka sięgająca aż 40 stopni Celsjusza, wstrząsające całym ciałem dreszcze, niepokojąco upstrzone na ciele wybroczyny jako skutek zaburzeń krzepnięcia krwi, oraz skłonność do zakażenia bakterią Escherichia coli, która wyemigrowała do krwiobiegu, a także trudno poddające się leczeniu infekcje grzybicze jamy ustnej i układu moczowego. By ratować pacjenta stosowano antybiotyki i preparaty antygrzybicze, lecz ich działania uboczne dodatkowo obciążały już i tak mocno nadwyrężony i zmęczony organizm chorego. Ku rozpaczy bliskich i pomimo niestrudzonej walki lekarzy, większość chorych umierała. Zwodnicze nadzieje budziły wciąż usilnie trzymające się życia bliźnięta niejednojajowe, u których ku tlącej się wciąż nadziei medyków odczyn odrzuceniowy przebiegał łagodnie, jednak i dla nich promieniowanie rentgenowskie pozostawało bezlitosne. Poszukiwano innego rozwiązania, innej metody, by wreszcie przełamać tę okrutną passę. I tak od roku 1951 testowano w Bostonie na zwierzętach różne syntetyzowane substancje chemiczne, wśród których była 6- merkaptopuryna i azothioprine (imuran). Leki te wykazały hamujące działanie na układ odpornościowy i zapobiegały odrzuceniu przeszczepionego narządu. Początkowo preparaty te były stosowane z myślą o chorych na nowotwory, by zapobiec ekspansji  komórek, jednak udowodniono ich niezawodne działanie zapobiegające utracie nowego organu. Stosowano je głównie w połączeniu z kortyzonem, który podawany sam okazał się nieskuteczny. Działanie imuranu okazało się niezwykle trujące, a dodatkowo skojarzony z kortyzolem wykazywał działanie podobne jak w przypadku naświetlania radem i poważnie osłabiał obronność przez zakażeniem. Kwiecień roku 1951 wzbogacił doktora Merilla o nowy i dobry lek dla pacjentów o nazwie aktynomycyna.

Widzimy zatem, że wciąż trwały poszukiwania i starania świata medycznego, by znaleźć właściwy lek chroniący życie pacjentów po przeszczepach. By lek ten okazał się na tyle skuteczny, by mogli oni bez obaw cieszyć się życiem, uczyć się, pracować i dzielić się swym szczęściem.

Dorota Suder

Data publikacji: 29.05.2013 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również