Comeback polskiej szabli
Kto chociaż raz nie był na międzynarodowym turnieju szermierczym „Szabla Kilińskiego", który od piętnastu lat rozgrywany jest każdego roku w Warszawie w ramach Pucharu Świata, ten może być pewien, że nie poznał w pełni atmosfery rywalizacji w szermierce na wózkach.
„Szablę Kilińskiego” odróżnia niemal wszystko spośród wszystkich Pucharów Świata w szermierce na wózkach odbywających się w różnych krajach, na różnych kontynentach. Najlepiej wiedzą o tym sami zawodnicy i ekipy narodowe, które w największej liczbie przyjeżdżają właśnie do Warszawy.
Kolejny rekord liczby zawodników
W tym roku pobity został kolejny rekord liczby uczestników walczących w lipcu o to trofeum – 221 dorosłych zawodników z 30 państw! (dla przykładu na Igrzyskach w Rio wystartuje 88 szermierzy, a na mistrzostwach świata startuje zwykle ok. 140-150 zawodników).
Walka, rywalizacja, chęć pokonania przeciwnika oraz otrzymania Szabli Kilińskiego za zdobycie złotego medalu, jest tylko częścią turnieju, tak ulubionego przez szermierzy z całego świata. To również niepowtarzalna rodzinna atmosfera, której w takim wymiarze nie spotyka się na żadnym turnieju.
Ponieważ tegoroczny turniej jest zaliczany do kwalifikacji na Igrzyska Paraolimpijskie w Rio de Janeiro w 2016 roku, do Warszawy przyjechali także Chińczycy, którzy mają w wielu kategoriach najlepszych zawodników. Azjaci czują się tak pewnie, że rzadko wyjeżdżają na turnieje Pucharu Świata poza swój kontynent, skupiając się wyłącznie na największych turniejach – Igrzyskach Paraolimpijskich i mistrzostwach świata. Przyjeżdżając do Warszawy podnieśli – i tak bardzo wysoki – poziom rywalizacji i byli głównymi faworytami do zdobycia najcenniejszych medali. W odróżnieniu od poprzedniego roku „Szablę Kilińskiego” rozgrywano w Hotelu „Courtyard by Marriott” znajdującym się tuż przy lotnisku Okęcie. Dla tak dużej grupy zawodników poruszających się na wózkach, było to niezwykle wygodne ponieważ odpadł uciążliwy transport przez zatłoczoną Warszawę.
– Tak wysoka liczba zawodników zwiększa ogromnie rywalizację i daje wielu szermierzom możliwość konfrontacji z najlepszymi – mówi Tadeusz Nowicki, prezes klubu IKS AWF Warszawa i organizator turnieju. – Tegoroczny puchar jest ogromnie ważny dla zawodników, gdyż jest objęty systemem kwalifikacji do Igrzysk Paraolimpijskich w Rio. Trzeba najlepiej zająć miejsce w pierwszej ósemce, aby zbliżyć się do uzyskania nominacji, bo do Rio jedzie tylko dwunastu najlepszych szermierzy świata w kat. A i dziesięciu w kat. B. To trudne zadanie przy tak dużej konkurencji, ostatecznie trzeba się znaleźć w szesnastce, aby nie spadać mocno w kwalifikacji punktowej.
W tegorocznym turnieju brała udział cała kadra narodowa polskich szermierzy – 19 osób, a także 11 innych zawodników z tzw. zaplecza kadry. Przed zawodami liczono na kilka medalowych pozycji biało-czerwonych, choć nikt z trenerów nie miał wątpliwości, że przy tak dużej konkurencji, nie będzie to łatwe. Przypomnijmy, w ubiegłym roku polska ekipa zdobyła 4 medale, w tym 1 srebrny i 3 brązowe, lecz wówczas nie startowały Chiny. Nie zdobyliśmy też złota, więc i głównego trofeum – lśniącej repliki Szabli Kilińskiego – które trafiły w ręce szermierzy z zagranicy. W naszym zespole w walce o medale liczono na Darka Pendera (floret i szpada kat. A), Martę Fidrych (szabla i szpada kat. A), Martę Makowską (floret kat. B), Adriana Castro (szabla kat. B), Grzegorza Plutę (szabla kat. B), Jacka Gaworskiego (floret kat. B) i Renatę Burdon (szabla kat. A). Jak wypadliśmy? Całkiem dobrze gdyż biało-czerwoni wywalczyli 5 medali. Ale po kolei.
Złoty Adrian Castro!
Pierwszego dnia rozgrywano turniej szabli mężczyzn i kobiet kat. A i B. Naszym paniom nie najlepiej poszły walki grupowe, przez co zostały gorzej rozstawione w pierwszej walce pucharowej, gdzie trafiły na mocne przeciwniczki. Marta Fidrych o wejście do strefy medalowej spotkała na swojej drodze Yevheniię Breus z Ukrainy, natomiast przeciwniczką Renaty Burdon była także Ukrainka, Nataliia Morkvych. Obie Ukrainki były faworytkami do zdobycia najwyższego trofeum, dlatego nie była zaskoczeniem przegrana Polek i zdobycie ostatecznie przez ich rywalki srebrnego i brązowego medalu. Renata ostatecznie sklasyfikowana została na 7 pozycji, a Marta na 8. Złoty medal oraz Szabla Kilińskiego wpadła w ręce Amarilli Veres z Węgier.
W szabli panów liczyliśmy jednak na medale, Adrian Castro i Grzegorz Pluta to nasi „pewniacy”, którzy zaliczają się do jednych z najlepszych na świecie. Wszystko jednak mogło się zdarzyć, bo do rywalizacji w ich grupie przystąpiło 29 zawodników, w tym kilku bardzo groźnych szablistów – znakomity Anton Datsko z Ukrainy (główny faworyt do złota), Rosjanin Alexandr Kurzin, Chińczyk Yanke Feng, Włoch Alessio Sarri i Yannick Ifebe z Francji. Obydwaj Polacy szli jak burza, wygrywając kolejne walki i wchodząc do strefy medalowej. Zawiódł mistrz Anton Datsko, który odpadł w walce o wejście do pierwszej ósemki. Polacy nieszczęśliwie trafili na siebie w pojedynku o wejście do finału. W nim lepszym okazał się Adrian, który ma lepszy bilans wygranych z Grzegorzem. W równoległej walce Alexandr Kurzin pokonał reprezentanta Chin Yanke Fenga, a to oznaczało, że Adrian o złoto zmierzy się właśnie z Rosjaninem.
– W finale Adrian walczył bardzo dobrze, wygrywał po pierwszej części – mówi trener Sebastian Koziejowski. – Rosjanin był mocno spięty i nie potrafił utrzymać własnych nerwów na wodzy, za co otrzymał czerwoną kartkę i utratę punktu. Wykorzystał to Adrian, zadał kolejne pewne trafienia i wygrał 15:12.
Zdaniem Nowickiego, Adrian jest obecnie niesłychanie zmotywowanym zawodnikiem, który wykazuje ogromną chęć wygranej, podobną do tej jaką Grzegorz Pluta miał przed wyjazdem na Paraolimpiadę w Londynie, gdzie zdobył swój wspaniały złoty medal. Ciąg na medal, pragnienie zwycięstwa i zakwalifikowania się na Igrzyska połączone z koncentracją i ciężkimi treningami, są receptą na osiągnięcie sukcesu. To ma miejsce u Adriana. W każdej walce rozpiera go energia. Jego wygrana cieszy trenerów, bo w tym roku także Polakowi udało się otrzymać Szablę Kilińskiego. W ubiegłym roku wszystkie Szable „zgarnęli” zawodnicy z zagranicy.
– Tydzień przed Pucharem chorowałem i szczerze mówiąc do końca nie liczyłem na wielkie osiągnięcie, ponieważ czułem trochę zmęczenie – mówi Adrian. – Udało się jednak, z czego się cieszę, ponieważ dzięki wygranej utrzymałem pierwsze miejsce w rankingu światowym, a poza tym spełniłem swoje marzenie – zdobycie Szabli Kilińskiego.
Makowski odrodzony
Nie był to ostatni sukces polskiej kadry tego dnia. Ku zaskoczeniu wszystkich – a także dla samego zawodnika – ogromną niespodziankę sprawił kibicom i trenerom weteran szabli kat. A – czterdziestoletni Stefan Makowski, który kończy karierę, a tegoroczna Szabla Kilińskiego miała być jego pożegnalnym turniejem. Wszyscy zgodnie uważają cały występ Makowskiego na tym turnieju za sensacyjny, nikt na niego nie stawiał i nie przypuszczał, że ogra wielu świetnych zawodników i dojdzie aż do finału. Najpierw wyeliminował Francuza Ludovica Lemoine, faworyta w tym pojedynku, który też prowadził przez większość część walki.
– Sędzia popełniał błędy, choć po równo, na początku policzył niesłusznie na korzyść Francuza, a w końcówce na korzyść Stefana, co Francuza strasznie zbulwersowało i „zagotował się” – mówi trener Sebastian Koziejowski. – Stefan ze stoickim spokojem walczył dalej, trafiał raz za razem, a młody Francuz nie wytrzymał napięcia. W końcu Polak objął prowadzenie i wygrał. Naprawdę zaimponował wszystkim.
To był dopiero początek szarży Makowskiego, który z każdym pojedynkiem jeszcze bardziej zadziwiał wszystkich. W półfinale spotkał się z Chińczykiem Ruyi Ye, jednym z najlepszych zawodników na świecie i faworytem do medalu. Na Makowskiego nikt w tej walce by nie postawił, wszyscy spodziewali się, że przegra i to dużą różnicą punków. I na to się zanosiło, ponieważ Ye już po kilkunastu sekundach prowadził 5:1.
– Stefan zmienił nagle sposób walki, zamiast osłonami i próbą kontry, które mu nie wychodziły, zaczął atakować i wyprzedzać Chińczyka – dodaje Sebastian Koziejowski. – Widać było, że zaczął walczyć na zupełnym luzie, nie miał właściwie nic do stracenia i przestał trzymać się taktyki, która nie przynosiła mu efektów. I stało się coś niesamowitego, Stefan wyprzedzał wszystkie ataki Chińczyka, który zadał jeszcze dwa celne trafienia, a Stefan aż czternaście. I wygrał 15:7!
To była sensacja i nokaut poprzedzony niezwykłym odrodzeniem Stefana Makowskiego w czasie walki. Jak powrót do największego jego osiągnięcia jakim było zdobycie srebrnego medalu na Igrzyskach Paraolimpijskich w Atenach. Znalazł się w finale, gdzie spotkał się z innym faworytem do złotego medalu, Andrijem Demchukiem z Ukrainy. To on w ubiegłym roku zdobył w Warszawie złoty medal. Walka zaczęła się dość nieoczekiwanie, Makowski zaczął prowadzić. Demchuk nie bez powodu jednak nazywany jest profesorem, który potrafił wychodzić zwycięsko ze znacznie gorszych sytuacji. I faktycznie zaczął odrabiać straty, a w końcówce odskoczył Makowskiemu i wygrał 15:11. Polak wywalczył srebrny medal, który wieńczy jego wspaniałą karierę.
Trudne pojedynki, mniej szczęścia
Następny dzień nie był tak szczęśliwy dla biało-czerwonych, którzy rywalizowali w szpadzie – Dariusz Pender (kat. A), Norbert Całka (kat. A), Grzegorz Lewonowski (kat. B), a także Marta Makowska we florecie (kat. B). Darek Pender przegrał walkę o wejście do ósemki z Rosjaninem Arturem Yusupovem, Michał Nalewajek przegrał z innym Rosjaninem Evgeniym Pochevalinem, a Norbert Całka w walce o szesnastkę z Irakijczykiem Zainulabde Al-Madhkhoorim.
Najdłużej walczył Grzegorz Lewonowski, który dotarł do pojedynku o wejście do strefy medalowej. Tu jednak uległ Anglikowi Dimitriowi Coutya, który ostatecznie zdobył złoty medal zwyciężając Brazylijczyka Jovane Guissone.
Marta Makowska przegrała swoją walkę we florecie o wejście do ósemki.
W sobotę walki floretowe toczyli panowie, a w szpadzie panie. W polskiej kadrze stawiano najbardziej na Darka Pendera (kat. A), Jacka Gaworskiego (kat. B), Zbigniewa Wyganowskiego (kat. B) oraz Martę Fidrych (kat. A) i Martę Makowską (kat. B). Jacek Gaworski po wyjściu z grupy gładko pokonał Białorusina Andrei Pranevicha (15:6), jednak w walce o grupę medalową uległ Rosjaninowi Albertowi Kamalovi (9:15). Podobnie Zbigniew Wyganowski, który zwyciężył z Olegem Naumerenko (15:8), w walce o wejście do grupy medalowej przegrał z Chińczykiem Hu Daoliangiem (10:15), który w finale pokonał Antona Datsko z Ukrainy.
Marta Makowska uległa w walce o wejście do pierwszej ósemki z Węgierką Gyöngyi Dani, wydawało się, że Marta wygra tę potyczkę bo prowadziła już 12:7. Młodsza i silniejsza fizycznie Węgierka wytrzymała jednak lepiej trudy turnieju i doprowadziła do remisu 14:14. O zwycięstwie zdecydowało ostatnie trafienie, które zadała Węgierka. Marta jest bardzo doświadczoną zawodniczką, punkty zdobywa swoją inteligencją i techniką, ale fizycznie często nie jest w stanie sprostać młodszym i dynamicznym zawodniczkom.
Marta Fidrych miała podobny bilans – po wyjściu z grupy wygrała walkę z Rosjanką Aleną Evdokimową (15:10), a w następnej uległa innej Rosjance Julii Efimovej (8:15), choć do połowy walka była wyrównana i Marta miała szansę wyjść z niej zwycięsko. Zdecydowały dwa błędy.
– Z Efimową mam niekorzystny bilans, choć udało mi się z nią wygrać w finale ostatnich mistrzostw Europy, gdzie zdobyłam złoto – mówi Marta. – Jej mocną stroną jest dłuższy zasięg ramion, moja taktyka polegała na tym, aby nie dać się zamknąć i by nie trafiała mnie ślizgając się po mojej szpadzie. Starała się mnie prowokować, na co dałam się – niestety – kilka razy nabrać. Wtedy gdy im nie ulegałam, walka toczyła się po mojej myśli. Po przerwie popełniłam jednak dwa błędy, które wykorzystała Rosjanka, dało też o sobie znać zmęczenie po poprzednich walkach, także w turnieju szabli, w którym brałam udział oraz kontuzja ręki jakiej nabawiłam się wcześniej.
Trudna droga po brąz
Pozostał jeszcze występ Darka Pendera, najbardziej utytułowanego szermierza polskiej kadry, który jak Stefan Makowski zamierza niedługo zakończyć karierę. Po wyjściu z grupy Pender wygrał trzy swoje pojedynki: z Brazylijczykiem Fabio Damasceno (15:9), z Francuzem Laurentem Vadon (15:6), oraz Włochem Emanuele Lambertinim (15:14). Do grupy medalowej wszedł razem z Rosjaninem Romanem Fedyaevem oraz dwójką Chińczyków uważanych za faworytów: Gang Sunem i Ruyi Ye. Darek trafił na Ruyi Ye – aktualnego mistrza paraolimpijskiego, a Rosjanin na Gang Suna. I rzeczywiście, obaj ulegli Chińczykom – Pender 11:15, a Fedyaev 12:15. Chińczycy stoczyli walkę między sobą o złoto, z której zwycięsko wyszedł Gang Sun.
Darek Pender rozpoczął swój pojedynek bardzo dobrze, zadał rywalowi trzy trafienia z rzędu. Ruyi Ye nie wpadł jednak w panikę, perfekcyjnie panował nad emocjami. Ktoś z jego zespołu zaczął go mocno dopingować, on uniósł rękę dając znak, że kontroluje przebieg walki. Jakby na potwierdzenie tego gestu, zadał następnie aż cztery trafienia z rzędu i wyszedł na prowadzenie. On atakował, a Darek robił przeciwnatarcia i odpowiadał, punkt za punkt. W połowie drugiej części pojedynku Chińczyk skorygował swój mały błąd, który Darek wykorzystywał, odtąd coraz rzadziej Darek kontrował trafieniem w ważne pole. Chińczyk odskoczył Darkowi i ostatecznie wygrał 15:11.
– To obecnie najlepszy zawodnik we florecie na świecie, jest mistrzem świata i mistrzem paraolimpijskim – powiedział Darek po walce. – W Pekinie przegrałem z nim w półfinale, dziś o przegranej zadecydowała końcówka. Przy szybkości i dynamice jaką prezentują Chińczycy jedyną taktyką jest wyprzedzenie i przechwytywanie natarć. Walka była dobra, do pewnego momentu wyrównana, w końcówce jednak nie udawało mi się przechwytywać jego natarć, był precyzyjniejszy ode mnie i wygrał.
W drugiej walce Gang Sun pokonał Fedyaeva, a potem także w finale swojego rodaka. Chińczycy zajęli więc dwa pierwsze miejsca, Darek Pender wywalczył brązowy medal.
– Chińczycy rzadko przyjeżdżają na puchary, więc inni zawodnicy nie mają wielu okazji, aby się z nimi ogrywać. Darek jest jednym z nielicznych Europejczyków, który im dorównuje, choć nie ma tej szybkości i dynamiki co oni, bo są od niego wiele młodsi – mówi trener Zbigniew Rybak. – Oni prezentują bardzo dynamiczną szermierkę połączoną z dobrą techniką, akcje są bardzo krótkie, zwykle trwają 1-2 sek., w walce nastawiają się na jak najszybsze zadanie trafienia i regenerację sił. Dzięki temu nie meczą się tak bardzo i tym samym zmniejszają napięcie mięśni. Akcje są wiec proporcjonalnie krótsze od przerw pomiędzy nimi. Wygląda to na bardzo sprecyzowany system treningowy ustalony przez ich specjalistów.
Wielkie emocje i nieoczekiwany finał
W ostatnim dniu „Szabli Kilińskiego” rozegrano dwa turnieje drużynowe w szabli – mężczyzn i kobiet. Nasz męski zespół w składzie: Stefan Makowski, Adrian Castro i Rafał Treter, już w pierwszym pojedynku trafił na silną drużynę z Hong Kongu, która jest klasyfikowana znacznie wyżej od Polaków w rankingu światowym, podobnie jak Ukraina, Francja i Rosja – główni kandydaci do medalowych pozycji. Biało-czerwoni walczyli dobrze, pojedynki były wyrównane choć rywalom udało się uzyskać przewagę przed ostatnią walką, do której przystąpił Stefan Makowski i najlepszy szablista z drużyny Hong Kongu. W tym momencie przegrywaliśmy 37:40. Stefan Makowski po raz drugi dokonał rzeczy nieprawdopodobnej – podobnie gdy zdobywał swój srebrny medal w turnieju indywidualnym. Zamiast przyjąć zachowawcze zasłony i ataki z kontry, bądź liczyć na błąd młodszego i niesamowicie szybkiego rywala, od pierwszej sekundy rzucił się na niego z atakami. Wyprzedzał Azjatę o ułamek sekundy w każdej akcji. To był niezwykły widok: 40-letni Makowski zaskakiwał dynamiką i szybkością przeciwnika, jakby miał o dwadzieścia lat mniej. To było prawdziwe odrodzenie polskiego weterana. Obserwowaliśmy nokaut i psychologiczną dominację Polaka, którego szybkie akcje i taktyka sparaliżowały znakomitego szablistę z Hong Kongu.
– Przed walką nie interesował mnie wynik, lecz nastawiałem się na zadanie trafienia w każdej akcji – mówi Stefan Makowski. – Ja jestem z tzw. starej szkoły polskiej, gdzie liczyła się zasłona i tak często walczyłem. Teraz postanowiłem zaskoczyć przeciwnika, bo przegrywaliśmy, on na pewno sądził, że będę walczył zasłonami dlatego zmniejszał odległość, aby łatwiej mnie dosięgnąć. Ja jednak zamiast zasłony wyprzedzałem jego atak rzucając mu się niemal do gardła. Raz powróciłem do zasłony, ale straciłem punkt, więc ponownie stosowałem poprzednią taktykę i wygrałem. W przeszłości bywało, że zawaliłem mecz drużyny, choć wygrywaliśmy, ale koledzy nigdy mi tego nie wypominali. Dziś wygrałem swój ostatni pojedynek, to było jednak zwycięstwo, ale całego zespołu, bo Rafał i Adrian też świetnie walczyli. Tu nie było mowy o szczęściu, nasze zwycięstwo było rezultatem woli walki.
W kolejnym pojedynku na Polaków czekali Francuzi, liderzy listy rankingowej i faworyci do złotego medalu – obok Ukraińców, aktualnych mistrzów świata. Biało-czerwoni byli jednak na fali wznoszącej, ostatnia wygrana Makowskiego dała drużynie takiego „powera”, że do walki z trójkolorowymi przystąpili niezwykle zmotywowani i… roznieśli ich aż 45:30!
– To był kolejny zaskakujący mecz, cała drużyna walczyła znakomicie, nie pamiętam za najlepszych czasów abyśmy w taki sposób wygrali z Francuzami – mówi Sebastian Koziejowski. – Francuzi przegrywając zrobili taktyczną zmianę i zastąpili Ludovica Lemoine doświadczonym Robertem Citerne, ale nic to nie pomogło, bo dalej zadawaliśmy więcej trafień.
To był jeszcze cenniejszy sukces gdyż Francuzi należeli do absolutnych faworytów, a nasza drużyna walczyła na turnieju praktycznie będąc w rozpadzie, gdyż Radosław Stańczuk – przez wiele lat podpora zespołu – niedawno zakończył karierę, a Stefan Makowski niedługo to uczyni. W pojedynku o złoty medal Polacy czekali na zwycięzcę walki Ukrainy z Grecją.
Ukraińcy byli w niej faworytami i prowadzili od początku, Grecy pokazali jednak niezwykły hart ducha i wytrzymując presję, w końcu wyrównali, a po chwili przechylili losy pojedynku na swoją korzyść pokonując mistrzów świata 45:42. To była duża niespodzianka. Grecy, w odróżnieniu od Polaków, nigdy w swojej historii nie zdobyli złotego medalu w żadnym turnieju drużynowym, choć wielokrotnie ocierali się o finał. Mówiono o nich pechowcy, bo zwycięstwo wymykało im się z dłoni wiele razy.
Pomimo tej wygranej, Polacy byli raczej pewni zwycięstwa z nimi. Ale w tym konkretnym momencie, to Grecy byli na fali wznoszącej. Polską „falę” zatrzymała długa przerwa w oczekiwaniu na walkę finałową, do której Grecy przystępowali niemal z marszu po sukcesie nad Ukrainą (która ostatecznie zajęła 3 miejsce).
Kiedy Treter, Castro i Makowski przystępowali do walki, było widać, że gdzieś zgubili energię, która rozpierała ich jeszcze godzinę temu, jakby zeszło z nich powietrze lub coś odcięło im zasilanie. To była chwila chwały Greków, pokonali nas 45:25. Trener Koziejowski powiedział potem, że Grecy zasłużyli na nią, gdyż od prawie sześciu lat walczyli o to zwycięstwo z ogromną determinacją i czekali na tak upragniony sukces. Radość Greków była olbrzymia. Polaków tylko trochę mniejsza, bo przecież stanęli na drugim miejscu podium.
Naszej żeńskiej drużynie tak dobrze nie poszło, bo ostatecznie zajęła 4 miejsce.
Podsumowanie
– Jestem zadowolony z naszego występu, wywalczyliśmy więcej medali niż w ubiegłym roku, do tego złoty medal i Szabla Kilińskiego dla Castro, a kilku zawodników potwierdziło swoją dobrą formę i umocnią się na swoich pozycjach w klasyfikacji – mówi Tadeusz Nowicki. – Spaść może Całka i Rząsa, choć szanse wskoczenia do dwunastki jeszcze mają, bo przed Igrzyskami w Rio są jeszcze cztery turnieje, na których zbierać można punkty kwalifikacyjne – najpierw mistrzostwa świata, Puchar w Paryżu, Puchar w Emiratach Arabskich i mistrzostwa Europy. Nadziei nie spełnił Kajetan Ruszczyk, młody utalentowany zawodnik, sam talent to wciąż za mało, jeśli nie jest on poparty codziennymi treningami, zwłaszcza gdy zaczyna się szermierkę. Stefan Makowski, który tak fantastycznie walczył, nie ma już szans na zakwalifikowanie się do Rio ponieważ nie startował w kilku turniejach, chyba, że wywalczy złoto na mistrzostwach świata, bo ten medal automatycznie kwalifikuje zawodnika. Postawa Stefana to był prawdziwy comeback. Walczył na zupełnym luzie, bez stresu, że musi coś udowodnić, odblokował się i wykorzystał cały swój potencjał i posiadane doświadczenie. Większość zawodników ma kłopot z opanowaniem presji, napięcia i negatywnych emocji startowych, tylko nielicznym się to udaje, jak Darkowi Penderowi. Teraz zadziałało to u Stefana Makowskiego, walczył bez blokady psychicznej, kreował walkę i taktykę w trakcie jej trwania, był panem swojej walki. I sobie zawdzięcza to zwycięstwo.
Tekst i fot. Piotr Stanisławski
Data publikacji: 20.07.2015 r.