Egipt to nie tylko piramidy

Egipt nazywany czasami „Darem Nilu" jest bez wątpienia jednym z najbardziej fascynujących krajów. Wielowiekowa historia i skarby starożytności przyciągają wielu turystów. Dodatkowo w nasze wyobrażenia wpisują się znane filmy, lektury, a opowieści o mumiach i faraonach ciągle stanowią niewyczerpane źródło inspiracji dla artystów, budzą ciekawość wszystkich, dla których historia cywilizacji jest częścią naszej współczesnej tożsamości. Nic dziwnego, że postanowiliśmy z Markiem wybrać Egipt na cel naszej pierwszej, wspólnej podróży.

Na tygodniowy pobyt w styczniu wybraliśmy w biurze podróży czterogwiazdkowy hotel w Hurghadzie, który reklamował się jako obiekt przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Im bardziej zbliżał się termin wyjazdu, tym więcej obaw mnie dopadało. Czy moja pierwsza podróż na inny kontynent nie będzie zbyt męcząca? Czy trudy zwiedzania nie przesłonią radości przeżywania?
W mroźną, zimową noc wyruszyliśmy do Katowic, by stamtąd lecieć do Hurghady. Na miejscu okazało się, że na razie polecimy tylko do Warszawy. Z powodu trudnych warunków pogodowych na Okęciu przyszło nam czekać ok.12 godzin na lot do Egiptu. W końcu po sprawnej odprawie szczęśliwie znaleźliśmy się na pokładzie samolotu. Wózek, na którym się poruszam, jeszcze w Katowicach zabrano mi razem z bagażami. Na Okęciu poruszałam się na wózku należącym do lotniska. Od tego czasu zawsze staram się upewnić, czy mój osobisty wózek dostanę od razu po wylądowaniu, nawet jeśli jest to tylko lotnisko transferowe. Niektóre linie lotnicze stosują w tym celu specjalne oznakowanie sprzętu delivery at aircraft, co pozwala uniknąć nieporozumień i oznacza, że wózek zostanie dostarczony niepełnosprawnemu pasażerowi od razu po wylądowaniu.
W słonecznej Hurghadzie czekał na nas autokar, którym dotarliśmy do hotelu. Przy wejściu ochroniarze z bronią, bramka kontrolna. Uzbrojona policja turystyczna jest widoczna na każdym kroku. Mamy się czuć bezpiecznie, ale widok broni nie zawsze zwiększa poczucie bezpieczeństwa. Hotel sprawia dobre wrażenie i na pierwszy rzut oka zdaje się być przystosowany – płaskie wejście, brak stopni w drodze na stołówkę i do recepcji. Zabieramy klucz i udajemy się do pokoju. I tu niemiła niespodzianka -wejście do łazienki tak wąskie, że nie mogę wjechać (a poruszam się na wózku o całkowitej szerokości 60 cm). Zgłaszam problem w recepcji i z pomocą obsługi sprawdzam kilka innych pokoi. Wszędzie tak samo. Informujemy o problemie rezydentkę naszego biura. Następnego dnia zostaniemy przeniesieni do innego hotelu.
Wieczorem wybieramy się na spacer po okolicy. Sprzedawcy chętnie wdają się w rozmowy. Dowiaduję się, że mam… arabskie imię. Przed wyjazdem nauczyłam się paru arabskich słów i zwrotów, co budzi życzliwe zdziwienie i ułatwia targowanie się, bo zakupy – jak to jest przyjęte w krajach arabskich – to cały rytuał. Egipcjanie są specjalistami od oceniania portfela klienta i najczęściej podają kwotę kilkakrotnie wyższą od tej, za którą faktycznie można kupić dany towar. Trzeba się targować, ale też można liczyć na jakiś miły prezent. Do dziś mam kilka małych skarabeuszy, które są symbolem szczęścia. W filmie „Faraon” Jerzego Kawalerowicza pochód armii Ramzesa zostaje zatrzymany przez kapłana Herhora, który dostrzegł walczące na piasku skarabeusze – święte wizerunki boga słońca Amona. Do dziś są obecne w kulturze Egiptu. Czy mają moc przynoszenia szczęścia? Nie wiadomo. Na pewno są miłą pamiątką. Wieczorem w hotelu oglądamy przedstawienie przygotowane przez miejscową grupę animacyjną. Jest to musical „Dzwonnik z Notre Dame” po…rosyjsku.
Hotel Sunrise El Palacio, do którego nas przeniesiono nie ma typowych udogodnień, ale okazał się wygodny, choć i tam są pewne bariery ( pojedyncze stopnie lub wysokie krawężniki). Jeśli chodzi o posiłki, to obowiązuje tu opcja all inclusive i choć wykupiliśmy pobyt z wyżywieniem typu HB (czyli dwa posiłki), to biuro nie tylko nie wymagało od nas dopłaty, ale nawet przeprosiło za niedogodności. Lęk przed tzw. „zemstą faraona” jednak sprawiał, że z dużym lękiem kosztowałam przepięknie przygotowane potrawy. Na szczęście, akurat wtedy faraonowie nie byli zbyt mściwi i obeszło się bez częstych w tym regionie kłopotów z przewodem pokarmowym. Warto przed wyjazdem skonsultować się z lekarzem, zaopatrzyć się w niezbędne leki (np. probiotyki chroniące florę bakteryjną) i ostrożnie testować egzotyczne smakołyki na początku pobytu.
Morze Czerwone mamy w odległości kilkunastu metrów od balkonu. Marek – zapalony nurek – w każdej chwili korzysta ze sposobności, by zanurzyć się w świat podwodnych raf. Ja w tym czasie korzystam z kąpieli słonecznych, bo temperatura ok. 24 stopni w styczniu jest dla mnie-zmarzlucha – nie lada atrakcją!
U rezydentki naszego biura wykupiliśmy pakiet kilku wycieczek. Pierwsza z nich to zwiedzanie Hurghady. Miasto ma linię brzegową o długości ponad 40 km. Są tu jedne z najpiękniejszych raf koralowych na świecie, a symbolem miasta jest… syrenka. Po mieście można poruszać się korzystając z miejscowych taksówek lub biało-niebieskich busów tzw. dolmuszy. Zwiedzanie zaczęliśmy od najstarszego meczetu w tym mieście. Niestety, nie mogliśmy wejść do środka. Następnie udaliśmy się do jedynego tutaj kościoła koptyjskiego. Niewielki, ale przepiękny obiekt. Koptyjscy chrześcijanie stanowią w Egipcie około 10 procent ogółu ludności. Przed budynkiem kościoła stała swojska choinka i szopka. Koptów w Egipcie można rozpoznać po tym, że mają tatuaż w kształcie krzyża na ręce. W autokarze zauważam taki znak na dłoni naszego kierowcy.
Kolejnym punktem programu było akwarium, gdzie można zobaczyć różne okazy fauny Morza Czerwonego. Potem zaproszono nas na herbatkę z hibiskusa – karkade oraz zaserwowano fajkę wodną – sziszę. My z Markiem decydujemy się na tytoń jabłkowy. Po chwili relaksu jedziemy do Instytutu Papirusa, gdzie mogliśmy zapoznać się z technologią jego wytwarzania. Dowiedzieliśmy się również jak odróżnić prawdziwy papirus od podróbki wykonanej z bananowca. Ten prawdziwy po zgnieceniu daje się wyprostować i pozostaje niezniszczony, a farba nie powinna się wykruszać. Muszę jednak przyznać, że mnie podobają się również te podróbki z bananowca.
Kolejna wycieczka to wyprawa do Kairu. Wyjazd o drugiej w nocy w konwoju kilku autokarów. Chłodna noc. Świt odsłania pustynno-skalisty krajobraz. Na przedmieściach Kairu zaczyna się delta Nilu. Na tych żyznych terenach uprawia się trzcinę cukrową, bawełnę, pszenicę. Rośnie tu również papirus, lotosy, gdzieniegdzie widzimy charakterystyczne dla Egiptu ibisy. Miasto tętni arabskim zgiełkiem. Wreszcie dostrzegamy liczące ponad 3 tys. lat piramidy w Gizie zaliczone do jednych z siedmiu cudów starożytnego świata. To grobowce faraonów: Mykerinosa, Chefrena i Cheopsa. Wieje silny wiatr, wokół mnóstwo sprzedawców i poganiaczy wielbłądów liczących na zarobek lub bakszysz. Nie ja pierwsza, patrząc na te cuda – dzieła starożytnych budowniczych, zastanawiam się jak je zbudowano, ile istnień ludzkich pochłonęły, by zapewnić komfort życia wiecznego swoim władcom. Czy starożytni Egipcjanie mieli obsesję śmierci? Paradoksalnie udało im się tchnąć życie w grobowce. Przetrwały wieki i ciągle opowiadają o życiu tych, którzy już dawno mają za sobą sąd Ozyrysa. U stóp piramidy Chefrena znajduje się monumentalna figura Wielkiego Sfinksa. To posąg lwa z głową człowieka. Jest w nim jakieś ciepło, duma i coś, co nie pozwala oderwać od niego wzroku. Wokół mnóstwo ludzi, obok mnie młode dziewczyny -muzułmanki w kolorowych chustach na głowach i dżinsach. Trudno mi poruszać się, ale ciągle ktoś rwie się do pomocy. Wiatr unosi piasek, w ustach czuję smak pustyni i niemal namacalnie dociera do mnie znaczenie słów średniowiecznego pisarza Umara el-Jamani: Nie ma pod niebem żadnego dzieła budowniczych, które dorównać by mogło piramidom Egiptu. To są budowle, których nawet czas się boi, a przecież wszystko na tym świecie boi się czasu.
Z Gizy jedziemy do Muzeum Egipskiego. Towarzyszy nam przewodnik – Egipcjanin mówiący po polsku. Przed wejściem rosną lotosy i papirus – symbole Egiptu. Nie pamiętam, ile czasu spędziliśmy w muzeum, ale wiem, że było go za mało. Duże wrażenie robi złota maska Tutanchamona. Co musiał czuć Howard Carter odkopując i odsłaniając takie skarby?…
Szczególnie urzekają mnie uszepti – figurki przedstawiające postacie służących, wykonujących codzienne czynności zamiast zmarłego i opiekujące się nim. Nawet po śmierci potrzebowali kogoś, kto trzyma wachlarz, dba o peruki lub napełnia dzban winem…
Z muzeum jedziemy na lunch. Właściwie płyniemy i to po Nilu! Umieszczono mnie na dziobie niewielkiej łodzi, przykazano mocno się trzymać i …szczęśliwie dopłynęliśmy do brzegu, gdzie w restauracji uraczono nas tradycyjnym, egipskim posiłkiem, w skład którego wchodził m.in. koshray. Jest to smakowite połączenie makaronu, ryżu, czarnej soczewicy, sosu czosnkowego i pikantnego sosu.

 

Posileni udaliśmy się na jeden z największych bazarów świata – Khan al Kalili. Tu czuje się tętno miasta. Wśród dziesiątków wąskich uliczek i handlowych pasaży ulokowały się sklepy, różnorakie kramy, palarnie nargili, malutkie kafejki. Ekskluzywne salony jubilerskie sąsiadują z budkami rzeźników, bieda i brud kontrastuje z bogactwem wystawionych towarów. I wszechobecne koty. Trochę dzikie, niezwykłe, bo gdy zastygają w bezruchu, przypominają do złudzenia rzeźby bogini Bastet.
Kolejna wycieczka wzbudza we mnie nie mniejsze podekscytowanie. Jedziemy do Doliny Królów i do Luksoru. Tym razem wyjazd o 4 rano, znowu w konwoju, z egipskim przewodnikiem mówiącym po polsku. W Luksorze jako pierwsze witają nas kolosy Memnona – ogromne posągi (w rzeczywistości przedstawiające faraona Amenhotepa III), które kiedyś były licznie odwiedzane przez starożytnych Greków. Jeden z posągów wydawał dźwięki podczas wschodu słońca. Było to spowodowane ogrzewaniem się skał wyziębionych prze nocny chłód, ale Grecy wierzyli, że przedstawia on syna bogini Jutrzenki – Memnona, zabitego przez Achillesa, a te odgłosy to skarga syna wznoszona do matki. „Usterka” ta została naprawiona na przełomie II i III wieku n.e. przez cesarza Septymiusza Sewera, który nakazał odrestaurować kolosy. Choć milczące, to nadal robią wrażenie i są jednym z symboli Egiptu. Luksor został założony przez Rzymian na gruzach jednego z najważniejszych miast starożytności – Teb, o których Homer w „Iliadzie” pisał: O Teby, miasto Egiptu, jak bogate w skarby są domy twoje. Sto bram ma ono, a z każdej na bój wyrusza 200 zbrojnych mężczyzn na koniach.
W Dolinie Królów otacza nas skalisty i piaszczysty krajobraz.. Do grobowców dowożą nas wagoniki niewielkich pojazdów mechanicznych. Mój wózek musi zostać złożony, a ja siadam obok innych wycieczkowiczów. Jedziemy asfaltową drogą, dokładnie tym samym szlakiem, co ongiś procesje odprowadzające królewskie mumie. Znajdują się tu 62 grobowce. Trudno mi poruszać po piaszczysto-kamienistej nawierzchni. Toaleta to barak, do którego prowadzi kilka stopni. Egipcjanin w długiej galabii od czasu do czasu wiadrem spłukuje wodę. Z pomocą Marka udaje mi się skorzystać z tego przybytku z zachowaniem względnej prywatności.
Wchodzimy do grobowca Ramzesa III. Trzy korytarze, przedsionek i główna sala, gdzie znajduje się pusty sarkofag. Wdaję się w rozmowę z pilnującym tego miejsca Egipcjaninem. Z dumą zwraca moją uwagę na piękne malowidła. Zachwycają żywą kolorystyką, bo nie poddały się upływowi czasu. Wilgoć i promienie słońca nie miały tu dostępu, dlatego przetrwały w doskonałym stanie.
Następnie udajemy się do słynnej świątyni grobowej królowej Hatszepsut w Deir el-Bahari. Była kontrowersyjną kobietą. Niektórzy uważają ją za pierwszego transwestytę, ponieważ na wszystkich wizerunkach była przedstawiana jako mężczyzna. W wielkim skalnym amfiteatrze główny architekt i faworyt królowej – Senenmut zbudował dla niej w latach 1498-1483 p.n.e. wspaniałą świątynię niemal stapiającą się ze zboczem, o które się opiera. Prace archeologiczne w tym regionie prowadzą również polskie ekipy. Profesor Kazimierz Michałowski – światowej sławy egiptolog – ma godnych następców.
Mnóstwo schodów. Postanawiam zostać u stóp świątyni, gdzie znajduje się wiele kramów, stoisk z pamiątkami, zewsząd dochodzą dźwięki arabskich piosenek, w których nie może zabraknąć często powtarzanego słowa habibi (kochanie). Targuję się i robię zakupy (kaszmirowe szale!). Dostaję gratis w postaci alabastrowego skarabeusza. Budzę zaciekawienie, samodzielnie poruszając się na wózku. Pewnie niewielu niepełnosprawnych tu dociera.
W Karnaku znajduje się jedna z największych i najważniejszych świątyń w Egipcie – świątynia Ramzesa II wystawiona dla boga Amona-Ra. To właściwie nie jedna budowla, a cały ich kompleks. I tu wiatr sypie piaskiem w oczy. Monumentalne budowle, posągi i kolumny robią ogromne wrażenie. Posąg skarabeusza należy obejść trzykrotnie, a szczęście gwarantowane. Objechałam obelisk trzy razy i mam nadzieję, że egipscy bogowie pamiętają o tym przy rozdzielaniu swojej łaskawości. Przewodnik tłumaczy nam, jak się odczytuje hieroglify – zawsze od strony, w którą „patrzą” postacie przedstawione przez znaki. Do zapisu imion władców używano kartuszy. Dziś taki kartusz-zawieszkę z własnym imieniem zapisanym hieroglifami można zamówić u miejscowych jubilerów. Przewodnik zebrał zamówienia w autokarze, zapisał imiona i w drodze powrotnej już mogliśmy cieszyć się tą niezwykłą pamiątką. Między innymi dzięki kartuszom francuski egiptolog Jean-Francois Champollion odczytał w XIX wieku starożytne „święte znaki” na słynnym „Kamieniu z Rosetty”, który znaleźli żołnierze Napoleona. Pamiętam, jak kilka lat temu oglądałam ten kamień w Galerii Egipskiej w londyńskim British Museum i marzyłam o zwiedzaniu Egiptu. Jest w marzeniach siła sprawcza.
Przedostatni dzień naszego pobytu to całodniowa wycieczka na nurkowanie. Świetna widoczność (do 30 m w głąb) pozwala na odkrycie przepięknego, podwodnego świata również z powierzchni wody Morza Czerwonego. Marek z niecierpliwością czekał na tę możliwość. Już w pierwszej godzinie naszej znajomości opowiadał mi o swojej pasji i przekonywał, że i ja mogę zejść pod wodę. Po śniadaniu ruszamy ku kolejnej przygodzie. Podczas rejsu na rafę koralową odbywa się krótkie szkolenie w posługiwaniu się automatem oddechowym i opróżnianiu maski oraz omawia się zasady bezpieczeństwa. Siedzę na pokładzie, trzęsę się z zimna i obserwuję instruktorów oraz turystów, którzy dzielą się na gorąco swoimi wrażeniami. Marek po pierwszym zejściu w pełnym ekwipunku z butlą na głębokość ok.10 m opowiada mi o fascynującym świecie, który jest tuż pod nami. Ja na razie zachwycam się widokiem z łodzi. To morze rzeczywiście miejscami jest czerwone. Po ustaleniu szczegółów z instruktorami przebieram się (raczej rozbieram!), zakładam maskę z fajką do snorkelingu. Jeszcze szybkie przypomnienie jak oddychać i do wody! Pierwsze wrażenie to wszechogarniające ciepło, gdyż temperatura wody jest wyższa niż powietrza. Zastanawiam się, czy dam radę patrzeć i oddychać jednocześnie. Na początku trzymam się kurczowo Marka i Ahmeda, którzy pomagają mi odpłynąć od łodzi, zachęcają do zanurzenia się i spojrzenia w głąb. Po chwili moim oczom ukazuje się bajecznie kolorowy, cichy świat raf. Różnej barwy i wielkości rybki pływają wokół mnie. Początkowo mam problemy z prawidłowym oddychaniem, woda dostaje się do fajki, krztuszę się. Moi opiekunowie jednak czuwają nad tym, bym bezpiecznie przeżyła to pierwsze bliskie spotkanie z rafami, pomagają pokonać strach i …cieszą się razem ze mną, bo po paru chwilach satysfakcja i zachwyt są silniejsze niż początkowy lęk. Po powrocie na pokład już nie czuję chłodu. Jestem szczęśliwa, dumna z siebie i …strasznie głodna! W czasie lunchu i ja dzielę się z innymi wrażeniami z podwodnej przygody. Wracamy do hotelu tuż przed zachodem słońca. Wieczorem idziemy na pożegnalny spacer po Hurghadzie. Robimy ostatnie zakupy w sklepie z przyprawami, by oprócz wspomnień zabrać ze sobą zapachy i smaki Egiptu. Już wiemy, że chcemy tu wrócić.

Lilla Latus
fot. Marek Hamera

Zobacz galerię…

 

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również