Karlowe Wary – perła czeskich uzdrowisk

Karlovy Vary, znane również jako Carlsbad lub Karlsbad, to jedno z najbardziej znanych i najstarszych uzdrowisk w Europie, które od dawna kusiło mnie swoją renomą i sławą. Do tego kurort znajduje się niemal po sąsiedzku, bo ok. 300 km od granicy z Polską.

Z koleżanką (również poruszającą się na wózku) postanowiłyśmy wybrać się latem „do wód” w Republice Czeskiej. Wiosną skontaktowałam się z dwoma biurami podróży, które mają w swojej ofercie pakiety zdrowotne i wypoczynkowe w czeskich uzdrowiskach. Znalezienie obiektu w pełni przystosowanego dla osób na wózkach inwalidzkich w rozsądnej cenie i dobrej lokalizacji okazało się niełatwe, bo zabytkowe hotele w centrum miasta są w większości niedostępne dla niepełnosprawnych lub, niestety, drogie. Do ceny pobytu należy też zwykle doliczyć kwotę od 3 do 8 euro za parkowanie samochodu, a posiadanie europejskiej karty parkingowej nie zwalnia z tej opłaty.

Postanowiłam napisać do kilku hoteli z prośbą o szczegółowe informacje i ewentualną ofertę. Najbardziej rzeczowa i zachęcająca była odpowiedź z czterogwiazdkowego hotelu Richmond. Zarezerwowałam jedyny w tym hotelu przystosowany pokój dwuosobowy. Zwolniono nas z opłaty za parkowanie samochodów, a w cenie pobytu było korzystanie z krytego basenu i sauny.

W słoneczny, sierpniowy poranek wyruszyłyśmy do stolicy Kraju Karlowarskiego w zachodnich Czechach. Wybrałyśmy najkrótszą trasę, a taka – jak wiadomo – nie zawsze bywa najszybsza. No i nie chciałyśmy zbyt szybką jazdą ryzykować otrzymania… pokuty (tak po czesku nazywa się mandat). Na szczęście, dotarłyśmy do celu bez większych problemów, a nasz hotel okazał się przepięknym obiektem położonym w stylowym parku. Przy bramie wjazdowej przywitał nas pomnik z popiersiem Adama Mickiewicza, który też odwiedził był swego czasu ten znany kurort. Nad wejściem do hotelu znajdują się flagi państw, z których pochodzą bywający tu goście. Nie ma flagi polskiej. W czasie naszego pobytu byłyśmy jedynymi Polkami w hotelu, nie licząc…Ale o tym za chwilę.

Przed wejściem stoją też okazałe palmy w dużych, drewnianych donicach. Uwielbiam palmy, bo kojarzą mi się z ciepłem i egzotyką, więc fakt, że jest ich w Karlowych Warach sporo, od razu nastawił mnie to tego miasta życzliwie. Duży pokój z przestronną i wzorcowo przystosowaną łazienką zaskoczył nas nie tylko gabarytami (moje całe mieszkanie jest dużo mniejsze!), ale i pięknymi meblami, gustownymi dodatkami. Szybko wyłączyłam klimatyzację (trafiło na zmarzlaki) i bez przekonania sprawdziłam, czy działa ogrzewanie. Działało! To pierwszy hotel, w jakim byłam, gdzie w sierpniu w pokoju można było liczyć na luksus ciepłych kaloryferów, z czego chętnie korzystałyśmy, wróciwszy wieczorem z długich spacerów.

Cały hotel przypomina stylową rezydencję i choć jest miejscem, w którym można korzystać z wielu zabiegów, to nie widać tu personelu w kitlach, a kuracjusze nie są pacjentami, a gośćmi hotelu. Na śniadanie wpadałyśmy niemal w ostatniej chwili, bo świeże, górskie powietrze zapewniało dobry sen. W porannym menu był bogaty wybór dań (również na gorąco), różne gatunki herbat, ale kawa tylko rozpustna (czyli rozpuszczalna). Kryty basen i sauna, niestety, nie są przystosowane dla gości z niepełnosprawnością, więc trzeba zorganizować sobie pomoc na własna rękę, bo hotel nie zapewnia takiej usługi. Napiwek też nie zawsze rozwiązywał sprawę, bo mnie wszyscy mogą lub chcą dźwigać. Zwróciłam uwagę na to niedopatrzenie w ankiecie, którą goście mogą wypełnić po zakończeniu pobytu.

Za to miłym zaskoczeniem były niskopodłogowe autobusy i dobra komunikacja miejska (a przystanek tuż przy hotelu). To duże ułatwienie, tym bardziej, że samochodem nie wszędzie można dojechać, a osoby na wózkach inwalidzkich są uprawnione do darmowych przejazdów. Odchody autobusów czyli rozkład jazdy dostałyśmy w recepcji. Najczęściej jednak udawałyśmy się na długie spacery pieszo, bo w ten sposób najlepiej odkrywać uroki tego kurortu, który założył król niemiecki i czeski, późniejszy cesarz rzymski, Karol IV w roku 1350.

Nazwa Karlowe Wary powstała z połączenia imienia cesarza i słowiańskiego określenia gorących źródeł, choć stary, polski dowcip mówi, że to czeska nazwa …ust Karela Gotta, ongiś popularnego, nie tylko w ówczesnej Czechosłowacji, piosenkarza i artysty estradowego. Trzeba przyznać, że rozmowy z miejscowymi i odkrywanie znaczenia niektórych słów w naszych z pozoru podobnych językach może przyprawić tyleż o wesołość, co i o konfuzję. Jakże tu zachować powagę, gdy mam napad to „mam pomysł”, zakonnik – „kodeks prawny”, a momentalnie niepřitomny to „chwilowo nieobecny”, etc. Natomiast nasze niewinne słowo „szukać”, to dla Czecha wulgaryzm.

Karlowe Wary szczycą się dwoma eleganckimi deptakami – Stara i Nowa Louka. Znajduje się tam wiele eleganckich sklepów, wśród których uwagę zwracają liczne salony jubilerskie wyraźnie nastawione na turystów z Rosji, których jest tu bardzo wielu. Źródła (a jest ich dwanaście) z leczniczą alkaliczno-słoną wodą skryte są pod pięcioma kolumnadami (Vridelni, Tryźni, Mlynska, Zamecka, Sadowa) wybudowanymi na przełomie XIX i XX wieku. To misterne arcydzieła architektury. Wtedy też powstały neobarokowe, neorenesansowe, klasycystyczne i secesyjne budynki tworzące charakterystyczną, współczesną zabudowę. Widać tu ogromną dbałość o detale i starania o zachowanie niepowtarzalnego stylu miejsca.

Są też dużo starsze zabytki – piękny teatr, cerkiew św. św. Piotra i Pawła, zbudowana na wzór podmoskiewskiej z Ostankina (pozostałość po osadnictwie rosyjskim), kościół św. Urbana z XIII wieku, kościół św. Andrzeja z XIV wieku, barokowy kościół św. Marii Magdaleny, który często mijałam, ale ilość schodów i położenie na wzgórzu sprawiły, że mogłam go podziwiać tylko z zewnątrz. A szkoda, bo wnętrze też podobno piękne, a w kościele odbywają się różne koncerty.

W Karlowych Warach dużo się dzieje i oferta kulturalna jest bogata. W hotelach wieczorami można posłuchać muzyki na żywo (świetny zespół w hotelu Grandhotel Pupp!), obejrzeć spektakl. Miasto ma nawet swój własny zespół jazzowy, który często występuje w hotelu Thermal w centrum miasta. Warto się wybrać na koncert. Po miłym przywitaniu (Wazeni divacy) słuchaczy czeka uczta dla ucha i duszy przy utworach z repertuaru Orkiestry Glenna Millera, Franka Sinatry.

W holu znajdują się zdjęcia gości hotelu, którzy bywali tu w czasie corocznego festiwalu filmowego. Słynny festiwal, słynni goście, m.in. Roman Polański, Michael Douglas, Sharon Stone. Ta prestiżowa impreza odbywa się od 1946 roku , a Złoty Glob – główną nagrodę-zdobywali również Polacy – w 1948 Wanda Jakubowska za „Ostatni etap”, a w 2005 Krzysztof Krauze za „Mój Nikifor”.

Festiwal odbywa się w kraju, który chlubnie wpisał się w historię światowej kinematografii. Czeska nowa fala nowatorskim językiem opowiadała o wyborach moralnych i sprawach społecznych. Miloš Forman, Jiří Menzel zdobyli światową sławę swoimi filmami. Wielu z nas na pewno wspomina z sentymentem pełne ciepła kreskówki z takim bohaterami jak: Krecik, Rumcajs, Makowa Panienka.

W naszym języku funkcjonuje zwrot „czeski film, nikt nic nie wie” . Powiedzenie to pochodzi. od tytułu powojennej komedii, właśnie pod tytułem „Nikt nic nie wie”. Czesi natomiast w podobnej sytuacji mówią o „hiszpańskiej wiosce”.

Same Karlowe Wary użyczały malowniczych plenerów wielu produkcjom – tu kręcono kolejny film o przygodach Jamesa Bonda „Casino Royale” z 2006 roku z Danielem Craigiem w roli głównej, tutaj również powstawał „Olivier Twist” w reżyserii Romana Polańskiego.

Kurort tętni życiem i pełen jest turystów lub kuracjuszy często przechadzających się z becherkami- to kubeczki z dziobkiem do picia leczniczej wody. Ich nazwa pochodzi od nazwiska Jana Bechera, miejscowego lekarza, który w roku 1789 po przeanalizowaniu składu wody zalecił jej spożywanie w ograniczonych ilościach. Rozsądna rada, bo smak tej wody jest…no…jakby to opisać…Ale kto powiedział, że lekarstwo ma być smaczne? Mawia się tu, że jak nie pomoże woda z jednego dwunastu źródeł, to należy spróbować tej z trzynastego, czyli becherovki. To słynny likier ziołowy. Muzeum Jan Bechera i wytwórnia znajdują się w centrum miasta, niedaleko dworca kolejowego i autobusowego. Receptura i warzenie trunku to ściśle skrywana tajemnica.

Niedaleko Karlowych Warów znajduje się inne znane uzdrowisko – Mariańskie Łaźnie. Wybrałyśmy się tam pociągiem, bo kolej jest już również przystosowana dla osób niepełnosprawnych, choć sam dworzec swoim wyglądem ciągle przypomina o komunistycznej przeszłości. Stacja w Mariańskich Łaźniach niemal w polu, obok sklepu z używaną odzieżą, a droga do centrum to około dwa kilometry pod górkę. Miasto piękne, pełne zieleni i parków, ale dla „wózkowiczów” już dużo trudniejsze do poruszania się. W wielu miejscach widziałyśmy ogłoszenia i plakaty reklamujące 51 Festiwal Chopinowski w Mariańskich Łaźniach. To jeden z najstarszych festiwali muzycznych w Republice Czeskiej, upamiętniający pobyt naszego słynnego kompozytora w tym kurorcie. Fryderyk Chopin przebywał również w Karlowych Warach, które gościły m.in.: cara Rosji Piotra Wielkiego, Johanna Wolfganga Goethego (14 razy), Fredricha Schillera, Alexandra Dumasa, Ludwiga van Beethovena, Karola Marksa. Miło dołączyć swoje nazwisko do tej listy!

Goście naszego hotelu stanowili również ciekawą mozaikę narodowościową. W pokoju naprzeciwko mieszkały panie z Kuwejtu, zawsze ubrane na czarno, w zgrabnie zawiązanych hidżabach (chusty muzułmańskie), za którymi niósł się zapach różanych olejków. W hotelowym lobby często można było spotkać Ahmeda, przebywającego tu na kuracji odchudzającej (hotelowa plotka głosiła, ze to kuzyn króla Bahrajnu). Z Polakami ma miłe skojarzenia, bo w Bahrajnie pracuje sporo polskich pielęgniarek i stoczniowców.

Któregoś dnia na początku pobytu w hotelowej kawiarni usłyszałyśmy rozmowę prowadzoną po polsku, czym byłyśmy zaskoczone, ponieważ poinformowano nas przecież, że do tego hotelu Polacy nie przyjeżdżają. Okazało się, że to polscy Żydzi mieszkający w Tel Awiwie. I choć wyjechali z Polski w latach 50., to uwagę zwracała piękna polszczyzna. Szybko zaprzyjaźniłyśmy się z uroczą parą: Cesią i Józkiem oraz z niezwykłą, 90-letnią panią Ireną, której pamięć i osobowość może stanowić temat na osobną opowieść. Ich życiorysy mogłyby stanowić materiał na niejeden fascynujący scenariusz filmowy . W losach ich rodzin są wątki dramatycznej walki o przetrwanie w czasie wojny, zmaganie się z nowym życiem po przyjeździe do Izraela, tęsknota za Polską, pielęgnowanie polskich wspomnień i życzliwe przyglądanie się przemianom w naszym kraju. I choć na co dzień posługują się językiem hebrajskim, to chętnie korzystają z okazji, by mówić po polsku, dbając o to, by był to język aktualny i poprawny. Chętnie mówią o rodzinie, lęku o dzieci, gdy idą do wojska („a matki płaczą po obu stronach”- mówi Cesia), o polskiej kulturze w Izraelu, etc. Do tego należy dodać świetne, żydowskie poczucie humoru, przypominające lubiany w Polsce szmonces (a to słowo oznacza po hebrajsku po prostu„uśmiech”), które tak ułatwia znajdować dystans do świata i siebie. „Najwyższa mądrość, to życzliwość” – mówi żydowskie przysłowie.

Tak wiele możemy się od siebie nauczyć i pobyt w Karlowych Warach był dla mnie nie tylko wypoczynkiem, ale również doskonałą lekcją o ludziach, którzy wpisują się we wspomnienia nie mniej intensywnie niż miejsca i krajobrazy.

Lilla Latus
fot. archiwum Autorki

Zobacz galerię…

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również