Narciarstwo to kawał mojego życia
Krótka rozmowa z Andrzejem Szczęsnym specjalnie dla czytelników „NS", tuż po zakończeniu tegorocznej edycji MP w narciarstwie alpejskim. To jeden z najzdolniejszych i najbardziej wszechstronnych polskich narciarzy alpejskich, światowa czołówka. W ubiegłym roku wygrał nawet pierwszą polską edycję programu „Celebrity Splash!", w którym startowało aż 24 uczestników.
– Jak długo trzeba trenować, żeby to osiągnąć, jak trudne były początki?
– Zaczynałem dosyć dawno już, bo w wieku 15 lat czyli jakieś 16-17 lat temu stawiałem pierwsze kroki na narcie, w moim przypadku na jednej narcie. Początki były naprawdę bardzo trudne, bo nigdy wcześniej jako dzieciak w ogóle na nartach nie jeździłem, tak że było ciężko. No, ale cały czas malutkimi kroczkami szło to do przodu, później coraz szybciej i szybciej przyjmowałem wiedzę i umiejętności od mojego kolegi Łukasza Szeligi, który był już na bardzo wysokim poziomie, był zawodnikiem reprezentacji paraolimpijskiej. Przekazywał mi swoje doświadczenie, a ja starałem się wykonywać polecenia i wskazówki, które mi dawał i bardzo szybko parłem do przodu. W 2006 roku pojechałem na swoją pierwszą olimpiadę do Turynu, na IX Zimowe Igrzyska Paraolimpijskie. To była dla mnie pechowa Paraolimpiada, bo w Turynie podczas treningu, dwa dni przed pierwszym startem, złamałem nogę, co wykluczyło mnie z dalszych startów. Byłem wówczas bardzo dobrze przygotowany. Ale nie załamałem się, kolejny sezon to był taki sezon powrotu do narciarstwa. Musiałem się przestawić psychicznie, odblokować, i zacząłem znowu trenować. Bardzo dużo trenujemy na lodowcach, jedynie tam są ku temu optymalne warunki.
– Marmolada w Dolomitach?
– Nie, najczęściej na Stubai, wcześniej jeździliśmy do Kaprun w Austrii, na Pitztal – tam są też rozgrywane pierwsze zawody Pucharu Europy. No i startujemy – mamy cały cykl Pucharów Europy, Pucharów Świata, co drugi rok Mistrzostwa Świata, przeplatane z Paraolimpiadą. Co dwa lata są więc najważniejsze zawody – Mistrzostwa Świata i Paraolimpiada. Cały czas się do czegoś przygotowujemy.
– Cały czas?
– Narciarstwo alpejskie to nie jest tylko jazda na nartach. Mnóstwo czasu i wysiłku trzeba poświęcić na przygotowania w lecie – przygotowując się kondycyjnie. Jeśli się nie ma kondycji, to nie ma szans, żeby zrobić dobry wynik w zimie. I to jest podstawa – siła, dynamika, równowaga – trzy takie podstawowe rzeczy. W moim przypadku równowaga jest bardzo ważna i bardzo dużo trenujemy w tym zakresie. Sporo tez jeżdżę na rowerze w lecie, przygotowując się do sezonu zimowego. To jest naprawdę bardzo dobry trening. Osoby na dwóch nogach mogą biegać, dla mnie to nie jest za zdrowe, bo zbytnio obciąża mój staw i dlatego staram się bardzo dużo jeździć na rowerze, startuję też w Mistrzostwach Polski osób niepełnosprawnych w kolarstwie szosowym, żyję aktywnie.
– Co spośród Pana sukcesów, osiągnięć jest sercu najbliższe?
– Narciarstwo to jest kawał mojego życia. Spędziłem na narcie bardzo dużo dni, i takim moim największym osiągnięciem jest zdobycie 7. miejsca na Mistrzostwach Świata w La Molinie w 2013 roku, gdzie była naprawdę potężna konkurencja oraz 10. miejsce na ostatnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Soczi w slalomie, gdzie warunki nie były najlepsze. Gdybyśmy mieli tam swoją grupę, w której startują osoby na jednej nodze, tak jak to było kiedyś, to miałbym znacznie większe szanse na medale…
– A tam było…?
– A tam była grupa otwarta, w której startują osoby na przykład nie mające kilku palców, i ścigamy się razem. To jest bardzo niesprawiedliwe. Bo w takich warunkach jak w Soczi, gdzie było bardzo miękko, osoby na jednej nodze były bardzo poszkodowane, nie były w stanie utrzymać skrętu, bo jedna narta strasznie się zakopuje pod mokry śnieg. Po prostu spoczywa na niej cały ciężar zawodnika, jest znacznie przeciążona. To znaczna różnica czy to jest jedna narta, czy dwie. Byliśmy lekko poszkodowani, ale staramy się robić wszystko aby to się zmieniło, ale nie bardzo wierzymy, że się to nie uda.
Kiedyś, do 2004 roku, na Mistrzostwach Świata i Paraolimpiadzie startowaliśmy w swoich grupach. W ogóle narciarstwo alpejskie osób niepełnosprawnych zaczęło się od osób jeżdżących na jednej nodze, tylko i wyłącznie. To było po II wojnie światowej, wtedy zaczęło się narciarstwo alpejskie i z opowiadań mojego trenera, który też startował na jednej nodze, wiem, że jak on zaczynał, to stratowało 40-50 zawodników na jednej nodze. Teraz, w połączonej grupie coraz mniej startuje takich osób, bo po prostu nie mamy szans. W tym sezonie, gdyby policzyć takich zawodników, którzy się ścigali w Pucharach Europy czy Mistrzostwach Świata – jest nas może pięciu, sześciu. Robimy wszystko, żeby wypaść jak najlepiej, zdobywać medale, ale jest to bardzo utrudnione poprzez konkurencję jeżdżącą na dwóch nogach i dwóch nartach. Jakiekolwiek algorytmy i przeliczniki tego nie zrekompensują.
– Widziałam, jak Pan po swoim pierwszym starcie zjechał do połowy stoku i obserwował zjazdy kolegów. Po drugiej stronie wywrócił się zawodnik na monoski i Pan pierwszy, na tej swojej jednej narcie, pogalopował przez cały stok, żeby go podnieść. Mimo, że wzdłuż trasy stały osoby do tego przygotowane, a Pan miał oszczędzać siły i nogę przed zaplanowanym drugim zjazdem…
Opowiedział mi szeroki uśmiech…
Rozmawiała IRCa, fot. Start Bielsko-Biała
Data publikacji: 21.03.2016 r.