DNI INTEGRACJI W KRAKOWIE – Show nie tylko sportowy
Kolejnym dniem Ogólnopolskich Dni Integracji „Zwyciężać mimo wszystko", zorganizowanych w Krakowie przez Fundację Anny Dymnej Mimo Wszystko był dzień sportu. W niedzielę, 15 czerwca Rynek został zaanektowany przez niepełnosprawnych sportowców, którzy zaprezentowali największy w kraju show - dyscyplin, umiejętności i hartu ducha.
Była piłka nożna dla niewidomych, szermierka, podnoszenie ciężarów, rugby i koszykówka na wózkach, goalball, tenis stołowy, hokej halowy, siatkówka na siedząco, kolarstwo, w tym handbike, nawet pokaz mody i jeszcze kilka innych rzeczy. Na krakowskich Plantach trwał kiermasz plac plastycznych, a wieczorem odbył się koncert z udziałem wielkich gwiazd estrady – od Ireny Santor po Kasię Nosowską. Nadążyć za tym wszystkim było trudno, ale z wieloma osobami mieliśmy okazję porozmawiać. A najtrudniej było nadążyć za Krzyśkiem Głombowiczem – sprawozdawcą sportowym, który z werwą prowadził ten pokaz, mimo iż poruszał się o kulach, a uskarżał się na to wspomagający go Artur Szulc.
Polecę na koniec świata…
– mówiła 15-letnia Karolinka Sawka, laureatka ubiegłorocznego Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Polecę do Australii samolotem, nic się nie boję, a tam będę pływać na jachcie.
Przed czterema miesiącami do Fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko zadzwoniła młoda osoba z Nowego Jorku. Była to Natasza Caban, żeglarka mająca zamiar popłynąć dookoła świata na swym jachcie „Ta nasza Polska”. Zaproponowała, że chętnie spełni życzenie osoby niepełnosprawnej i zabierze ją na pokład podczas rejsu, na jeden z etapów. Fundacja dość sceptycznie podeszła do propozycji, ale po sprawdzeniu okazało się, że 31-letnia mieszkanka Ustki, Natasza Caban, wspaniała kobieta i żeglarka, zamierza w wieloetapowym rejsie opłynąć Ziemię. Odcinek od wybrzeży Papui Nowej Gwinei zamierza pokonać w towarzystwie niepełnosprawnej Karolinki na przełomie września i października. Razem popłyną na Wyspy Kokosowe. Ta dość niesamowita historia pozwoli spełnić marzenia Karoliny, zobaczyć rejony tak odległe i egzotyczne, że aż nieprawdopodobne. W bogatej historii Fundacji jest to jeden z najpiękniejszych i oryginalnych gestów darczyńcy.
Piłka z dzwoneczkami
Tłok na Rynku był niemiłosierny. Szczególnie trudno było dopchać się do ogrodzonego małego boiska, na którym niewidomi i słabowidzący rozgrywali mecz piłki nożnej. To młoda dyscyplina sportu możliwa do uprawiania dzięki określonym przepisom i z bramkarzami w roli głównej. W tej roli występowały Marysia Stachyra i Kasia Janczura: – Jesteśmy z Lublina, trenuję już cztery lata, koleżanka trochę mniej, obie w szkolnym klubie o nazwie „O.K.”, ale przede wszystkim w Starcie Lublin. Trener nam zaproponował grę w piłkę nożną, a czy gra chłopak czy dziewczyna, to nie ma znaczenia. My jesteśmy bramkarkami, a w tej grze chłopcy bez naszej pomocy by sobie nie poradzili. Oni nic nie widzą i niekoniecznie potrafią znaleźć piłkę bez naszej pomocy, naprowadzamy ich na nią słownie. Ja jestem słabowidząca, mam znaczny stopień niepełnosprawności. Na ogół gramy tylko u nas w ośrodku, choć zdarzają się pokazówki, jak tutaj w Krakowie. To jeszcze nie jest popularna gra. Trzeba mieć orientację w przestrzeni, wsłuchiwać się w dzwonki w piłce. Trenujemy po 2 godziny 2-3 razy w tygodniu, potrzeba około pół roku aby zacząć płynnie poruszać się po boisku.
Jak trudna to zabawa przekonał się popularny aktor Tomasz Schimscheiner, który po zasłonięciu oczu obowiązkową czarną przepaską, był na boisku całkowicie bezradny, jak sam stwierdził, całkowicie stracił orientację w przestrzeni, nie było mowy o trafieniu w piłkę, o właściwym kierunku kopnięcia już nie wspominając: – Złe rzeczy przytrafiają się innym, nie nam – tak myślimy na co dzień. Widzę jednak progres – powiedział. – Może jeszcze nie wszędzie są udogodnienia dla niepełnosprawnych, nie w każdym mieście o to się dba, ale dzięki takim imprezom przybliżamy nam tych ludzi. Już nie patrzymy na nich jak na zjawisko, tylko jak na kogoś żyjącego wespół z nami na co dzień. Ja jestem człowiekiem naiwnym, prostym i wierzącym. Taki człowiek potrzebuje czasami cudu, żeby swą wiarę podtrzymywać. Tutaj, co roku, ten cud się zdarza. Jestem świadkiem tego cudu. Widzę ludzi niepełnosprawnych, potencjalnie na bocznym torze, a jednak funkcjonujących, są niejednokrotnie bardziej sprawni od nas.
Hokej na parkiecie
Grzegorz Kurkowski, prezes Oddziału Świętokrzyskiego Stowarzyszenia Olimpiad Specjalnych przybliżył nam nieco zaskakująco widowiskowy rodzaj sportu uprawianego przez niepełnosprawnych intelektualnie.
– Dyscyplina, jak większość z tutaj oglądanych, narodziła się w USA. To nie jest ani nie może być hokej na lodzie, bo upośledzenie umysłowe bardzo często ogranicza koordynację wzrokowo-ruchową, a więc np. wyklucza jazdę na łyżwach. Zaproponowano więc coś, co można rozgrywać na parkiecie, w hali. Zostały przystosowane kije hokejowe i krążki i to się sprawdza. Zaangażowanie zawodników jest bardzo duże, potrafią się wykazać dużymi umiejętnościami i zostało zachowane to, co najpiękniejsze w normalnym hokeju – nie można się nudzić, idzie akcja za akcją, ciągle coś się dzieje. Jest dolna granica wieku zawodnika, ukończone 8 lat, natomiast nie ma górnej. W olimpiadach niepełnosprawnych wprowadzone są grupy sprawnościowe, powstające na podstawie obserwacji komisji. W sportach indywidualnych decyduje wynik. W kraju jest 18 oddziałów regionalnych, w sumie mamy około 5 tysięcy zawodników Olimpiad Specjalnych. W Oddziale Świętokrzyskim jest 27 sekcji, w tym hokej halowy. Dziś grały zespoły Strzały Jędrzejów i Tornada Skarżysko Kamienna.
Nie interesuje mnie wycieczka
Damian Kulig jest zawodnikiem Startu Wrocław, dawniej był w Starcie Katowice, mieszka w Czechowicach-Dziedzicach. Na pokazie kazał sobie założyć na sztangę 200 kg i uniósł ją pięciokrotnie – razem 1000 kg! To rekord nie tylko krakowskiego Rynku.
– Trenowałem jeszcze gdy byłem w pełni sprawny, w sumie już 21 lat. Prawie dziesięć lat temu amputowano mi nogę w wyniku choroby nowotworowej. Uprawiałem sport od 10 roku życia jako zawodnik klubowy. Najpierw piłka nożna, potem boks, później jeszcze kulturystyka. Potem przyszła choroba. Nie ukrywam, że miałem momenty załamania, to był dla mnie szok. Prowadziłem zdrowy tryb życia, prawidłowo się odżywiałem, miałem wyniki, a tu nagle choroba. Nie siedziałem jednak w domu, nie załamałem się. Zobaczyłem innych sportowców niepełnosprawnych uprawiających podnoszenie ciężarów, uznałem, że też mogę normalnie żyć. Żałuję tylko, nie ja sam, że sport niepełnosprawnych jest tak mało nagłośniony. W zeszłym roku przywieźliśmy z Mistrzostw Europy ciężarowców 12 medali i cisza, nikt nawet się w mediach nie zająknął na ten temat. Mamy wspaniałych sportowców niepełnosprawnych, oni są jednocześnie po prostu wspaniałymi ludźmi, ale kto o nich słyszał, kto ich widział w telewizji? Jako sportowcy niepełnosprawni nie tylko walczymy z wynikiem, ale także z własną słabością. Pierwszy raz wziąłem udział w zawodach (wyciskanie sztangi leżąc) cztery lata temu. Tam zająłem pierwsze miejsce i tak zaczęła się moja kariera sportowca niepełnosprawnego. Są pewne różnice w przepisach. My leżymy na ławeczce z nogami, przeważnie przypięci pasami. Pełnosprawni mają węższe ławeczki, nogi na podłodze. W tym momencie jest całkiem inne ułożenie ciała, ruch jest krótszy. Na Paraolimpiadę, nie ukrywam, jadę po medal. To jest moje marzenie. Cały cykl przygotowawczy robiliśmy z trenerem pod medal. Wycieczki mnie nie interesują. Na wycieczkę mogę sobie pojechać po olimpiadzie, do Pekinu jadę po medal. Dotąd, od ubiegłego roku jestem mistrzem Europy, teraz dostałem drugą nominację na paraolimpiadę. Mój rekord wpisany do rankingu światowego to 220 kg. Rekord świata to 242,5. To bardzo dużo, czasem poprawić wynik o 2,5 kg w ciągu roku, to już coś, mam tego świadomość, ale sport polega na walce z wynikiem, z rywalami, na rozwijaniu się. Czego życzy się ciężarowcom? Połamania sztangi!
Rozważania, porównania
Z Ryszard Morycem, liczącym się w Europie biegaczem długodystansowym startującym na handbike’u znamy się nie od dzisiaj. Niedawno (w lutym) Ryszard przeszedł operację, toteż w tym sezonie ściga się raczej wybiórczo. Niemniej na zawody do Włoch, gdzie w ubiegłym roku był drugi na 100 km – pojedzie.
– Teraz nie ma chętnych, młodych ludzi do uprawiania sportu. Zamknęli się przy komputerach, jak słyszą o ruszaniu się, wysiłku, treningach, to już się czują zdruzgotani, a jak się ich mimo wszystko przekona, to pytają: a co ja będę z tego miał, ile zarobię? Wszystko się kręci wokół pieniądza, dla mnie to jest aż żenujące. Z drugiej strony sport wyczynowy w mojej dyscyplinie (nie tylko zresztą mojej) zrobił się bardzo kosztowny. Sprzęt jest coraz nowocześniejszy, pojawiają się nowe rozwiązania, my nie jesteśmy w stanie za tym nadążyć finansowo.
Zbyszek Baran ze Startu Bielsko-Biała, trener kadry Polski w biegach na wózkach sportowych zauważa: – Największym problemem kadry i całego sportu osób niepełnosprawnych w Polsce jest mocny półprofesjonalizm. Np. to, że Tomek Hamerlak zdobył 3 złote medale na Mistrzostwach Europy (5 km, 10 km, maraton), brązowy medal w maratonie na Paraolimpiadzie w Atenach, brązowy na 5 km na Mistrzostwach Świata – zawdzięcza wyłącznie sobie, trybowi życia jaki prowadzi, sponsorom, jakich sobie sam znalazł. Rok w rok jesteśmy na zawodach w Szwajcarii i wiem jak tam wygląda sport niepełnosprawnych. Widziałem centrum paraplegii, w którym już po kilku miesiącach od wypadku specjaliści są w stanie określić, czy dana osoba będzie mogła uprawiać, sport, czy będzie jeździła na wózku sportowym, czy raczej grała w koszykówkę. Z tego centrum wychodzi się w pełni zrehabilitowanym, od razu dostaje się wózek pokojowy, także sportowy, samochód dostosowany do rodzaju dysfunkcji. U nas osoba po wypadku przez 5 lat boryka się nie tylko z własną, nową dla niej niesprawnością, ale też z brakiem własnej wiedzy na temat swojego inwalidztwa, użera się z urzędnikami. Nie ma porównania. U nas żeby osiągnąć dobry wynik sportowy, zawodnik musi się wykazać o wiele większym samozaparciem, siłą woli, wykonać dużo większą pracę, niż sportowiec z Zachodu. Nawet za badania wydolnościowe trzeba samemu sobie zapłacić, nie mówiąc już o pieniądzach na wyczyn, sponsorach, czy cenach za sprzęt sportowy. Rower ręczny, handbike produkowany w Warszawie kosztuje 19 tys. zł, w USA mniej niż 5 tys. dol., ale jest problem ze sprowadzeniem tych wózków stamtąd. Mimo wszystko u nas w kraju jest coraz lepiej, niepełnosprawni zaczęli być lepiej postrzegani, jednak w sporcie wyczynowym są inne wymagania. Musi być odpowiednia opieka trenerska, medyczna, tymczasem nie ma ich lub jest totalna amatorka.
„Siedzące Byki”
Sylwia Sklorz, pracownik raciborskiego Stowarzyszenia Sportu Osób Niepełnosprawnych jest bardzo aktywną animatorką rugby na wózkach. Jako ekspert prowadziła pokaz tej dyscypliny w Krakowie. – To jest młoda dyscyplina w Polsce. To sport dla ludzi z bardzo znacznym porażeniem, mimo to zawodnicy grają agresywnie, aktywnie, szybko. Wózki są specjalnej konstrukcji, wzmocnione. To sport kontaktowy więc sprzęt jest masywny, uderzenia są dozwolone. Wózki są dwojakiej kategorii – defensywne i ofensywne. Boisko jak do pełnowymiarowej koszykówki, w zespole gra 4 zawodników, celem jest przejechanie linii razem z piłką, tak jak w zwykłym rugby. W Krakowie grali zawodnicy z kadry Polski. Nie jadą niestety do Pekinu, choć rugby na wózkach jest już dyscypliną olimpijską. Z Europy zakwalifikowały się tylko dwie drużyny: Anglicy i Niemcy. My spośród 12 drużyn byliśmy na 7 miejscu, to też bardzo dobry wynik. W kraju jest już sporo klubów i drużyn – w Warszawie, Katowicach, Borowej Wsi, Szczecinie, Wrocławiu, Lublinie. Ten sport się rozwija. W kadrze gra mój narzeczony. On – tak jak większość rugbistów – przyszedł z koszykówki, nie mógł się rozwijać w tej dyscyplinie, bo ma też częściowy niedowład rąk. Także większość spośród tu grających ma za sobą nieszczęśliwy skok do wody, wypadki motocyklowe, co ciekawe grają też dziewczęta.
Marcin Bawej z Świętochłowic już teraz nie wyobraża sobie codzienności bez rugby. Pięć lat jeździł w klubie motorowym, trochę trenował piłkę nożną, kiedy zdarzył mu się wypadek motocyklowy, przed sześciu laty. – Doznałem urazu rdzeniu kręgowego, po czym paraliżu kończyn górnych i dolnych. Z czasem ręce wróciły do pewnej sprawności, nogi niestety nie. Po wypadku dwa lata dochodziłem do siebie, potem zacząłem grać trochę w kosza i dowiedziałem się o rugby na wózkach. Gram teraz w Sitting Bulls w Katowicach i już wiem, że to jest sport dla mnie. Na razie mój klub jest na drugim miejscu w grupie A, w tym sezonie mamy szansę na pierwsze miejsce. To jest jedyny sport jaki mogą uprawiać paraplegicy (z porażeniem czterokończynowym) zespołowo.
Jego dziewczyna, Agnieszka Sitkowicz, zawsze jest przy Marcinie, także na zawodach. Trwa sesja egzaminacyjna, ale na weekend trzeba było wyrwać się do Krakowa. – Jesteśmy parą cztery lata. Poznaliśmy się już po wypadku Marcina przez internet, na Gadu-Gadu. Jak go zobaczyłam po raz pierwszy „na żywo” poznałam jaki jest, to nie było problemu, poznałam historię jego wypadku. Dyscyplina sportowa jaką Marcin teraz uprawia ma bardzo pozytywny na niego wpływ, pozwala mu się wyżyć, cała energia w nim nagromadzona może się wyzwolić. Nie siedzi w domu jak inni. Ludzie uważają, że osoby na wózkach nie mogą się spełniać, a to mylny pogląd, bo poprzez uprawianie sportu potrafią pokazać, że są sprawniejsi od normalnie poruszających się ludzi. Marcin to chłopak przede wszystkim bardzo wrażliwy, uczuciowy. Mój ideał.
Siatkówka z gwiazdami
Na Rynku odbył się tradycyjny już mecz kadry Polski w siatkówce z reprezentacją gwiazd kina i teatru. Po raz pierwszy jednak – ze względu na deszcz i mokry parkiet – była to siatkówka na siedząco. Zagrali m.in. Zbigniew Zamachowski i Maciej Stuhr. Jak obaj się poskarżyli, po raz kolejny przegrali spotkanie z niepełnosprawnymi siatkarzami. Powoli zaczynają tracić wiarę, że kiedykolwiek uda im się wygrać. Obaj też podzielili się z nami refleksjami na tematy nie tylko sportowe.
Zbigniew Zamachowski: – Od czterech lat angażuję się w tę imprezę, nie tylko zresztą tutaj. Nie podzielam zdania, że pozostajemy obojętni wobec cudzego nieszczęścia, dopóki nie zdarzy się wśród naszych bliskich, znajomych, w rodzinie lub nam samym Uważam, że naszym codziennym obowiązkiem jest pomagać niepełnosprawnym, choć to jest trudne. Natomiast mam wrażenie, że jesteśmy niedoinformowani, nie dość empatyczni na obecność niepełnosprawnych w naszym normalnym otoczeniu.
Maciej Stuhr: – W każdym z nas tkwią mechanizmy obronne, nie myślimy o nieszczęściu dopóki nam się nie zdarzy. Tłumimy lęki, wolimy żyć dniem dzisiejszym. To niestety często odbywa się kosztem tych poszkodowanych przez los, nie myślimy o nich. Dlatego takie akcje jak ta, nasze zaangażowanie, fakt, że możemy się włączyć w propagowanie zwykłego humanizmu, to największa zaleta bycia znaną osobą. Możemy wreszcie pomóc, coś pokazać innym, wykorzystać własną popularność w tym właśnie celu. Chociażby po to warto było zostać znanym człowiekiem.
Marek Ciszak
fot.: Ryszard Rzebko, Lucas, Marek Ciszak