Mateusz Pawłowski – młody człowiek o wielu pasjach. Niewidomy, który projektuje strony internetowe. Za darmo. Mieszka w Chorzowie. Umówiliśmy się na rozmowę. Właściwie nie jest z Chorzowa, jest z Łodzi. Do Chorzowa przyjechał przed kilku laty, bo tu jest szkoła dla niewidomych, o profilu, który mu odpowiadał.
– W jaki sposób rozpoczęła się Pana działalność? Nie znam osoby, która by za darmo robiła strony internetowe. Nie dla siebie, tylko dla każdego, kto się zgłosi. To jednak trochę czasu zajmuje?
– Owszem, to zajmuje i trochę czasu, i jest do tego potrzebna wiedza. Ponadto ja też nie znam osoby niewidomej, która zajmuje się tworzeniem stron internetowych całościowo, z tego względu, że jest do tego potrzebna grafika, żeby to jakoś wyglądało. Ja działam na gotowych szablonach graficznych, dostosowujemy je z każdym z klientów indywidualnie. Te strony przydadzą się do mojego portfolio. Muszę przyznać, że nie wszystkie oczekiwania klienta jestem w stanie spełnić, chociaż staram się z nim pracować tak, żeby dostosować się do jego potrzeb i wymagań.
Przy okazji – chciałem podziękować katowickiej firmie hostingowej Linqua IT za wsparcie całego projektu. Oni bezpłatnie użyczają swój serwer, na którym lokalizowane są projektowane przeze mnie strony. Bez tego byłoby ciężko. Jest to jedyna firma w Polsce, która zgodziła się pro bono użyczyć swój serwer na cele tego projektu. I to niemały serwer, bo mamy ponad 70 realizacji. Ponadto starają się rozwiązywać każdy problem. który się pojawi. Nie odmawiają pomocy, nawet jeśli to dotyczy strony, która stoi u nich za darmo. A jest to bardzo mała spółka.
– Jak Pan do nich trafił?
– Znalazłem ich w internecie. Pisałem maile przed rozpoczęciem projektu, wyjaśniałem, że robię to za darmo, więc nie będę dokładał do serwera, żeby komuś stronę utrzymać. Pewnie gdyby nie pomoc tej firmy, projekt by nie ruszył, albo ruszył w bardzo małej skali. Napisałem maile do wszystkich największych firm hostingowych w Polsce. Odpisało może kilka, że mogą mi dać 10 proc. zniżki, a serwer kosztuje 800 zł. Dopiero Linqua IT zgodziła się bezpłatnie ten serwer użyczyć i już tak prawie dwa lata to ciągniemy…
– Czy klienci, dla których zaprojektował Pan strony internetowe potem sami potrafią je uzupełniać i aktualizować?
– Tak, chociaż jeśli jest problem i klient nie jest w stanie z nim sobie poradzić, samodzielnie, to ja mu pomagam przy aktualizacji.
– Panie Mateuszu, gdzie się Pan tego nauczył?
– Pasją do tworzenia stron internetowych zaraził mnie informatyk – wykładowca na Uniwersytecie Śląskim, który pracuje również w ośrodku dla niewidomych w Chorzowie przy ulicy Hajduckiej. Pokazał mi techniki tworzenia tych stron, a ja staram się je na bieżąco doskonalić i aktualizować.
– To on też musiał zobaczyć w Panu zdolnego człowieka, który to „ogarnie”?
– (śmiech) Taką mam nadzieję.
– Długo Pan był pod jego opieką zanim zaczął działać samodzielnie?
– Cały czas de facto mamy jakiś kontakt ze sobą, mogę też, do dnia dzisiejszego, liczyć na jego wsparcie, mimo że skończyłem tę szkołę i teraz kontynuuję naukę w innej. A zacząłem tworzyć strony internetowe mając 17 lat, wtedy zrobiłem program lojalnościowy dla firm, z którego mogły sobie korzystać bezpłatnie.
Był okres gdy na dwa lata musiałem przerwać tę działalność, ponieważ zajmowałem się – również społecznie – pozyskiwaniem sponsorów na rożnego rodzaju przedsięwzięcia dla dzieciaków z biedniejszych rodzin, takich bardziej potrzebujących. To też zajęło mi trochę czasu w moim życiorysie.
– Robił Pan to wszystko jako wolontariusz, bezpłatnie?
– Tak, też pro bono. Ta akcja była organizowana przez dwa lata.
– I Pan ją wymyślił?
– Tak. Jeszcze wcześniej zacząłem robić konkursy plastyczne dla dzieci. Tak naprawdę społecznie zacząłem działać mając 16 lat, gdy rozpocząłem naukę w technikum w Chorzowie. Zajmuję się też sponsoringiem dla tego ośrodka. Jak jest potrzeba, pozyskujemy sponsorów na różnego rodzaju rzeczy dla tej placówki i to działa dosyć dobrze. Mamy sponsorów stałych, którzy nas wspierają, z którymi te kontakty też staram się utrzymywać. A jeśli chodzi o różne gadżety szkolne, to firmy przekazywały je albo ze swoim logo, albo po prostu coś ze swojej oferty na rzecz dzieciaków z rodzin potrzebujących, wytypowanych przez ośrodki pomocy społecznej albo zgłaszających się w internecie i to było rozsyłane na całą Polskę, przez dwa lata.
Prowadzę ponadto zajęcia na temat funkcjonowania osób niewidomych w społeczeństwie, w szkołach i innych placówkach, de facto w całym kraju. Te zajęcia również są bezpłatne. Pokazujemy jak osoby niewidome radzą sobie w społeczeństwie, chcemy zmienić stereotyp osoby niepełnosprawnej – pokazać, że nie jest to osoba we wszystkim zależna od kogoś, że stara się radzić sobie sama.
– Znamy osoby niewidome, bardzo samodzielne, ale to pewnie jest niewielki procent? I one są przykładem dla tych wszystkich innych, którzy się boją czy..
– … czy się załamali po prostu. Ale ja znam też osoby niewidome, które twierdzą, że ponieważ są niepełnosprawne, to każdy powinien im pomóc i wszystko im się należy. Tacy ludzie też istnieją, na szczęście nie jest ich wiele.
– Czytałam o tym na Pańskiej stronie i zastanawiałam się – stale jest taka potrzeba? Mimo że istnieje Polski Związek Niewidomych, który niemal w każdym mieście ma swoje koła, mimo że istnieje Fundacja Szansa dla Niewidomych, Regionalna Fundacja Pomocy Osobom Niewidomym – instytucje systemowe, które mają na taką działalność środki?
– Teoretycznie tak, ale praktycznie – nie są przeprowadzane w szkołach takie zajęcia. Są na przykład tzw. niewidzialne wystawy i tego typu przedsięwzięcia. Płatne. Placówek oświatowych na to nie stać. Uściślijmy: te zajęcia, które ja prowadzę, są skierowane do dzieci pełnosprawnych, pokazują życie osób niewidomych. Nie na odwrót.
– Sporo jest chętnych na takie zajęcia? Swoją ofertę kieruje Pan do szkół?
– Tak, to jest oferta kierowana głównie do placówek oświatowych. Na brak zainteresowania nie narzekam. Jeźdżę po całym kraju, jak jest taka potrzeba i możliwość oczywiście. Były zajęcia przeprowadzane pod Warszawą, były w Lesznie, no i na Śląsku.
– Takie zajęcia w szkole to pewnie i dla nauczycieli są uwrażliwiające?
– Tak, na pewno, bo pełnosprawni czasami chcą pomóc, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Nie wiem, czy boją się, czy nie mają wiedzy, jak pomóc osobie niepełnosprawnej, żeby nie zaszkodzić. Taka na przykład prosta sytuacja: ruchliwa ulica, ruch tramwajowy w obie strony, sygnalizacja świetlna, ale brak dźwiękowej. Ludzie czasami przechodzą, nie mówiąc, że jest zielone światło, a ja nie jestem w stanie stwierdzić kiedy mogę przejść. Rzadko się zdarza, że ktoś sam z siebie powie, kiedy mamy zielone.
– Czyli stale musimy edukować społeczeństwo?
– Myślę, że to nie jest zła wola, tylko oni się po prostu boją. Kolejny taki temat to głaskanie psa przewodnika i to nie przez dzieci a przez osoby dorosłe, po których można byłoby się więcej spodziewać… Niestety, nie mamy jeszcze w naszym kraju aż takiej świadomości. To się zmienia, na plus oczywiście, ale jeszcze nam troszkę brakuje
– Teraz uczęszcza Pan do policealnej szkoły masażu? Trochę rozbieżne dla informatyka…
– Tak, dużo ludzi mi to mówi, ale niestety jest problem z pracą dla osób niepełnosprawnych, niewidomych. Starałem się kiedyś o pracę zdalną i bardzo wiele firm się kontaktowało, ale rekruterzy nie doczytywali, że jestem osobą niewidomą i gdy pytłem o dostosowanie oprogramowania pod programy mówiące, to zazwyczaj się to kończyło odmową. Nie mieli oprogramowania dostosowanego. A zainwestować w taki program to niemały wydatek. Woleli zatrudnić kogoś widzącego, nie mieć tego problemu.
– A w masażu jak się Pan odnajduje? To chyba nie taka pasja jak informatyka?
– Kończę dodatkowe kursy masażu, zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie. Wychodzę z założenia, że każdy dodatkowy zawód jest dobry, jest to wiedza której nikt nie zabierze, może się kiedyś przydać.
– Życzę dalszych sukcesów i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Ilona Raczyńska-Ciszak
Data publikacji: 06.04.2020 r.