Niewidomy adwokat: Życie jest piękne. Nawet jak widzi się jedynie wspomnienia.

Andrzej Góźdź z Lublina nie widzi od przeszło pół wieku. Nie przeszkadza mu to jednak odnosić sukcesy w sporcie, jak i na sali sądowej. Jest jedynym w Polsce niewidomym adwokatem, który wygrał sprawę w Strasburgu.

To była głupia, dziecinna zabawa z karbidem w butelce. 7 czerwca 1969 roku stał na schodach, kiedy wybuchła mu w ręce. Prosto w twarz, raniąc oczy. Miał wtedy dziesięć lat. Był wesołym, żywym dzieckiem. Lekarze próbowali zrobić wszystko, co było w ich mocy, żeby uratować wzrok. W szpitalu spędził trzy miesiące. Zajęła się nim nawet znana okulistka prof. Ariadna Gierek, synowa pierwszego sekretarza KC PZPR, która nadzorowała jeden z zabiegów. Jedna operacja, potem kolejne. Jedną z nich przeprowadził światowej sławy okulista – prof. Tadeusz Krwawicz. Była poprawa. Andrzej mógł czytać, jeździć na rowerze. Z roku na rok było jednak coraz gorzej.

Ostatecznie przestał widzieć w wieku 22 lat. Jaskra pourazowa nie dała się pokonać ówczesnej medycynie. Odebrała nadzieję. Po raz ostatni zdecydował się na operację, kiedy był na ostatnim roku studiów.

– Jestem realistą — mówi dziś Andrzej Góźdź. – Ale kilka lat temu dałem sobie jeszcze jedną szansę. Lekarz po zrobieniu badań stwierdził, że nerw wzrokowy – kiepsko, bo kiepsko – ale reaguje na bodźce. Od tego wypadku minęło już 56 lat, ale w medycynie różnie bywa. Co rusz słychać o jakiś nowych metodach leczenia. Kto wie, może akurat coś jeszcze wymyślą?

Szkołę podstawową kończył w Laskach. Liceum – w Lublinie. Podobnie jak studia. Wybrał prawo na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej. Pracuje w zawodzie. Jest wziętym adwokatem. Do tego z pokaźnym dorobkiem zawodowym. Kiedyś udało mu się ustalić, że w Polsce – oprócz niego – prawdopodobnie jest jeszcze pięciu niewidomych adwokatów.

On jednak z całą pewnością jest jedynym z tego grona, któremu udało się wygrać sprawę w Strasburgu. Bronił tam byłego milicjanta, którego przed laty zwolniono ze służby za to, że w czasach PRL-u „ośmielił” się wziąć ślub kościelny. Jego klient dostał rekordowe odszkodowanie.

To nie jedyny jego sukces na sali sądowej. Wygrał też sprawę w Trybunale Konstytucyjnym i doprowadził do uchylenia artykułu, który ograniczał dochodzenie przez obywateli odszkodowania za szkody spowodowane bezprawnym działaniem urzędników publicznych.
Wówczas reprezentował klienta, który procesował się z lubelskim urzędem skarbowym. Numer sygnatury zna na pamięć – TK 18/00.

Przez pierwsze cztery lata po wydaniu orzeczenia był on cytowany 180 razy w wyrokach sądów powszechnych
Jest uwzględniony jako jeden z 30 najważniejszych wyroków w książce „Na straży Państwa Prawa” – Trzydzieści lat orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego (Warszawa 2016; str. 405 i następne). Wygrał także trzy sprawy z rzędu przed polskim Sądem Najwyższym.

Na brak klientów nie narzeka. Nie wszyscy z nich wiedzą, że mają do czynienia z niewidomym prawnikiem, który wyciąga rękę na powitanie, zaprasza żeby usiąść. Dopiero jak klient wyciąga w jego kierunku teczkę, czy jakieś pisma, to dostrzega jego niepełnosprawność. Nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby ktoś zrezygnował z tego powodu z jego usług. Wręcz przeciwnie.

Jego kancelaria zajmuje się głównie sprawami cywilnymi: kredytami frankowymi, odszkodowaniami, spadkami oraz sprawami administracyjnymi. Często trafiają do niego bardzo nietypowe spory dotyczące windykacji nieruchomości po wspólnotach gruntowych lub bezprawnie przejętych na rzecz Skarbu Państwa. Wywalczył dla swoich klientów również odszkodowania od podmiotów zagranicznych, prowadząc postępowania sądowe w Paryżu, Barcelonie, czy Hamburgu.

Na rozprawy chodzi najczęściej z asystentem. To na wypadek, kiedy trzeba coś przeczytać.

On sam ma fenomenalną pamięć

– To efekt rehabilitacji – mówi. – Straciłem najważniejszy zmysł. Przez lata musiałem go zastąpić czymś innym. Zdrowy człowiek, jak czegoś zapomni, to spojrzy na obrazek, czy tekst i już sobie przypomina. Ja na szczęście widziałem przez wiele lat i zapamiętałem pewne obrazy. Dziś je tylko odtwarzam. U człowieka widzącego jest to naturalny i automatyczny proces: coś widzimy, informacja idzie do mózgu i tam jest przetwarzana. U niewidomego – tak jak ja – przebiega to inaczej. Najpierw muszę pomyśleć, co chcę „zobaczyć”. Po latach przebiega to już także w sposób niemal automatyczny. To tak, jak kiedyś odwracałem głowę, słysząc jakieś dźwięki. To naturalny odruch. Ja już go nie mam. Głowy nie odwracam, bo i tak muszę sobie „wymyślić”, co słyszę.

Oprócz pracy w kancelarii, obecności na sali sądowej, pan Andrzej stara się prowadzić aktywny tryb życia.

Chodzi często na basen, dużo spaceruje. Od wielu lat jest zapalonym tandemistą. W 1995 roku założył klub kolarski niewidomych „Hetman” przy Polskim Związku Niewidomych. Kolarstwo potraktował wyczynowo. Kilka dni w tygodniu w pocie czoła przejeżdżał w tandemie po osiemdziesiąt kilometrów. Wkrótce przyszły efekty ciężkich treningów. W 2000 roku został mistrzem Polski w jeździe indywidualnej na czas. Do dzisiaj, jak tylko ma trochę wolnego czasu, to umawia się z pilotem, zakłada buty kolarskie i rusza na trasę. W ten sposób odreagowuje codzienną pracę.

Od 28 lat, corocznie, w pierwszy majowy weekend wraz z kolegami z Kolarskiego Klubu Tandemowego „Hetman” organizuje największy wyścig w paralimpijskim kolarstwie szosowym. Mieszkańcy Lublina mogą oglądać sportową rywalizację na europejskim i światowym poziomie zawodników z wielu krajów Europy i z Polski. Finałowy etap rozgrywany jest wokół Placu Teatralnego w Lublinie.

Dwukrotnie był też srebrnym medalistą mistrzostw Polski w zawodach szachowych. Wielu znajomych próbowało go ograć. Odchodzili od szachownicy najczęściej z kwaśną miną.

Uwielbia kino, od kiedy pojawiła się audiodeskrypcja. Kibicuje lubelskim drużynom, na bieżąco śledzi wszystkie wyniki. W wolnej chwili chętnie też sięga po audiobooki.
A jeszcze chętniej po płyty z ukochaną muzyką – zwłaszcza Chopina. W swojej kolekcji ma kilka tysięcy płyt. Muzyką interesował się od dziecka. Już w liceum „podpadł” z tego powodu jednej z nauczycielek.

– Któregoś razu puściła muzykę Chopina, twierdząc, że to jego Etiuda Rewolucyjna – opowiada pan Andrzej. – Wtedy nie wytrzymałem, wstałem i głośno powiedziałem, że się myli. I miałem rację. Był to Polonez As dur. Zawsze i wszędzie go rozpoznam.

Pan Andrzej potrafi zaskoczyć nawet znajomych, kiedy tłumaczy jak wygląda nowy garnitur, który ostatnio kupiła mu jego żona

Nie omija przy tym żadnego detalu. Ma również niebywałą orientację w terenie. Nie tak dawno wprawił w osłupienie jednego taksówkarza, kiedy spytał, dlaczego nie skręcił w ulicę, którą właśnie mijali. Nie wiedział, że jest objazd. Tak działa jego wyobraźnia. Niektórym trudno uwierzyć, ale kiedyś w szkole otrzymał wyróżnienie za pracę w dziedzinie, która dla niewidomego ucznia powinna być przeszkodą nie do pokonania. Była to praca z geometrii przestrzennej…

W swoim życiu wiele podróżował. Mimo że nigdy nie był w USA, wie gdzie leży Nowy Jork, czy Los Angeles. Potrafi też opisać, jak wyglądają zarysy wielu państw na mapie.
– Jako dziecko bardzo interesowałem się geografią. Zapamiętałem do dziś mapę Europy, świata. Kiedy jadę gdzieś np. autostradą, to wystarczy mi jakiś punkt odniesienia. Potem od czasu do czasu informacja, jakie mijamy większe miasto i zawsze wiem, gdzie jestem.

Niewidomy mecenas z Lublina nigdy się nie żalił, nie skarżył. Nie stawia przed sobą żadnych ograniczeń. Nie znosi jak ktoś marudzi, użala się nad sobą.
– Szkoda mi na to czasu i energii – kończy. – Życie jest piękne. Nawet jak widzi się jedynie wspomnienia.

Zobacz galerię…

Krzysztof Załuski, fot. Archiwum Andrzeja Góździa

Data publikacji: 28.07.2025 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również