Epifan Drowniak zwany Nikiforem

Epifan Drowniak zwany Nikiforem

Wobec sporego zainteresowania naszym ubiegłorocznym cyklem publikacji najciekawszych artykułów, które ukazały się na łamach „Naszych Spraw” na przestrzeni 25 lat, zdecydowaliśmy się go kontynuować.

 

Pierwszą z tych „historycznych” publikacji będzie artykuł pióra Serweryna Aleksandra Wisłockiego, przedstawiający sylwetkę Nikifora Krynickiego, narosłe wokół niej mity, przywracający tożsamość tej niejednoznacznej postaci. Został on po raz pierwszy opublikowany w 2002 roku.

Autor, który zmarł w 2013 roku, był wybitnym znawcą tzw. sztuki naiwnej, współpracownikiem wiodących instytucji kultury (Instytut Sztuki PAN, Państwowe Muzeum Etnograficzne, Muzeum Niepodległosći, Muzeum Śląskie) był też autorem ok. 450 publikacji naukowych i esejów. Przez wiele lat był również twórcą materiałów prasowych dla „Naszych Spraw”.

 

W niedzielę wieczorem 28 kwietnia br. (2002 roku – przyp. red.), w drugim programie TV, mieliśmy szansę obejrzeć film dokumentalny „Człowiek zwany Nikiforem”, autorstwa (scenariusz, reżyseria) Grzegorza Siedleckiego. W „Gazecie Telewizyjnej”, zapowiedziano go pod znamiennym nadtytułem „Prawdy, bujdy, czarne dziury…”.

No cóż. Nic dodać, nic ująć. Wiedza, jaką na temat Nikifora, jednego z najsławniejszych w świecie malarzy tzw. naiwnych, posiada przeciętny Polak jest – delikatnie mówiąc – daleka od prawdy… Począwszy od niby – nazwiska, przez zmyśloną biografię, po próby przypisywania mu narodowości polskiej czy ukraińskiej. Głównym autorem tej mistyfikacji był Andrzej Banach, uchodzący ciągle za wiarygodny autorytet.

Grzegorzowi Siedleckiemu udało się zrealizować dobry, bardzo interesujący film, posiadający wewnętrzną dramaturgię, co w przypadku dokumentu do łatwych nie należy. Widoczna jest pasja twórcy w dochodzeniu prawdy w materii nader pogmatwanej. Mam pewną satysfakcję, że moje publikacje, w tym w „Polskiej Sztuce Ludowej” z 1985 r., stały się m.in. inspiracją do tej żmudnej i bardzo potrzebnej pracy. Brak środków finansowych nie pozwolił Siedleckiemu na wykorzystanie wszystkich nakręconych materiałów (do pełnej, założonej autorsko wersji zabrakło 35 minut projekcji), ale mam nadzieję, że w bliżej nieokreślonej przyszłości to się stanie.

Spróbujmy się przyjrzeć matactwom i bujdom rozpowszechnionym wokół Nikifora. Zacznijmy od sprawy jego kondycji fizycznej i psychicznej. Był człowiekiem niewątpliwie ułomnym – słabo słyszał i miał bełkotliwą wymowę, na skutek częściowego przyrośnięcia języka do podniebienia. Miał słuch przytępiony w stopniu uniemożliwiającym mu wyraźne rozróżnianie zgłosek. Słyszał dobrze samogłoski, słabiej spółgłoski dźwięczne, a nie rozróżniał bezdźwięcznych. Jak słyszał, tak pisał.

Aleksander Jackowski poddał go w Warszawie badaniu i wtedy stwierdzono, że przyczyną bełkotliwej wymowy jest wspomniany wyżej drobny defekt, który usunięty operacyjnie w dzieciństwie nie zostawiłby po sobie śladu. Mówiono o Nikiforze, że jest debilem, jednostką anormalną, w wysokim stopniu zdziwaczałą. I znów Jackowski poddał go badaniom w Instytucie Higieny Psychicznej w Warszawie. Efekt?

Żadnej choroby psychicznej, osobowość o wybitnie rozwiniętym talencie wybiórczym.
Sprawa nazwiska. W lutym 1963 r. Nikifor urzędowo został nazwany Krynickim. Wszyscy znają tę bujdę o rzekomym braku dokumentów, metryki itp., tymczasem jej autor A. Banach, w dwadzieścia lat później w albumie „Nikifor” wydanym przez Arkady przyznaje, że jego ówczesny podopieczny miał swoje nazwisko, bowiem był nieślubnym dzieckiem Rusinki, Łemkini – Marii Derewniak. Zgodnie ze stosowaną od wieków praktyką musiał nosić nazwisko panieńskie matki. Ta informacja także nie jest całkiem zgodna z prawdą.

Paweł Stefanowski odnalazł i opublikował, jeszcze przed nadaniem nazwiska Krynicki, metrykę Nikifora. Nazywał się Epifan Drowniak, urodził się 21 maja 1895 roku w Krynicy Wsi, obecnie Krynica Dolna. Matką była Jewdokia Drowniak, córka Hryhoria i Tatiany z domu Krynicka ze wsi Poworoznyk. Ojciec nieznany. Epifan został ochrzczony 22 maja 1895 r. w grekokatolickiej cerkwi w Krynicy Wsi.

W „Historii o Nikiforze” wydanej w Krakowie w 1963 r. Banach napisał: „…chodził do cerkwi, był więc prawosławnym, nazywał się Netyfor”. Na zachodniej Łemkowszczyźnie od wieków nie było prawosławia. Miejscowa ludność autochtoniczna należała do kościoła grekokatolickiego, zwanego inaczej unickim.

Ten fałsz, w zestawieniu z podanym w albumie rzekomym brzmieniem nazwiska „Derewniak”, sugeruje przewrotnie ukraiński rodowód Nikifora. Zachodzi
w tym przypadku subtelność brzmieniowa: mówiąc „Drewniak” – spolonizujemy, zaś „Derewniak” – zruszczymy to brzmienie, podczas gdy, zgodnie z językiem łemkowskim, nazwisko to brzmi DROWNIAK i tak należy je poprawnie wymawiać.
Imię Nikifor utarło się wśród Łemków zastępczo, bowiem Epifan jest imieniem od dawien dawna archaicznym i niespotykanym.

Matka jego była niemową, z dziecięciem tułała się po służbie wśród obcych. Kto miałby zapamiętać Epifana? Nazwano go więc powtórnie, nieco podobnie i nie mniej niezwykle – Nicefor. Nie jest prawdziwe wyrażone w filmie domniemanie, iż to matka zmieniła imię na Nikifor. Ona była po prostu niemową i z tego powodu chłopiec dość późno nauczył się mówić.

A perypetie Epifana Drowniaka vel Nikifora związane z ciągłym wysiedlaniem z Krynicy? Ocierało się to stale o tragifarsę. Początek miał miejsce w 1947 r. i był sensacyjny! Malującego na „swoim” murku, na krynickim deptaku, fantastyczne wizje architektoniczne naiwnego malarza aresztują milicjanci pod zarzutem przygotowywania szkiców umożliwiających inwazję UPA na Krynicę! Postawiono go w stan oskarżenia jako szpiega ukraińskiego, nacjonalistę. Za jeden z „dowodów” uznano bełkotliwą i niezrozumiałą wymowę zatrzymanego. W oczach służby bezpieczeństwa było to nic innego, jak chytry, ukraiński sposób maskowania. Byli to ludzie spoza Krynicy. Kontaktów z banderowcami nie udowodniono, ale strzeżono go bardzo.

– Jażem był wysiedlany 17 lipca 1947 roku – wspominał nieżyjący już Bazyli Sowa, Łemko – i wtedy przywieźli do Łabowej tego Nikifora. Strasznie go obstawiali, bo szpiega przywieźli! On w naszym transporcie jechał do Krzyża i Piły, biedaczysko.

W tym czasie odbywała się głośna wystawa obrazów Nikifora w Londynie. Zorganizował ją Aleksander Jackowski. To był powrót na drogę światowej kariery, przerwany przez wojnę. Do tego tematu wrócę później.

Kiedy Nikifor idąc i podwożąc się przebył całą prawie Polskę, kiedy wreszcie znalazł się w swojej ukochanej Krynicy, znów go złapali i wywieźli, tym razem jako Łemka. Znowu „per pedes apostolorum” wrócił. Zamierzano wywieźć go po raz trzeci, jako żebraka.

Ujął się w końcu za nim Juliusz Zawadowski, lekarz naczelny uzdrowiska. Znał dobrze Drowniaka sprzed wojny. Wykorzystał fakt, że był w tym czasie burmistrzem Krynicy. To właśnie Zawadowski uchronił Epifana Drowniaka przed ostateczną deportacją. Dopomógł mu w tym doktor Sawczak. Banach pojawił się później i na innej zasadzie, a w swoich książkach swoją rolę zmistyfikował. Sedno sprawy tkwi w akcji „Wisła”.

Banachowi powierzono rolę zatarcia tożsamości wybitnego, samorodnego artysty, o którym robiło się coraz głośniej w świecie. To Banach miał stworzyć Nikiforowi nową biografię, jako człowiekowi znikąd, bez miejsca i daty urodzenia, bez rodowodu, tułacza i włóczęgi.

Próby wysiedlania Nikifora nie skończyły się na wyżej opisanych. W archiwum Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu jest pismo Komendy Miejskiej MO w Krynicy, wystosowane do władz powiatowych, domagające się w tonie agresywnym oczyszczenia kurortu z tego „śmiecia”. Zbiegło się to akurat w czasie z artystycznym triumfem jego wystawy w Paryżu.

Epifan Drowniak jest bowiem jedynym artystą pochodzącym z Polski, uznanym na całym świecie – miał ponad trzysta wystaw w wielkich galeriach! Ani Matejko, ani
Chełmoński, ani Rodakowski, Fałat czy inni wybitni twórcy nie mieli części tej sławy.

Kiedy zmarł – okazało się, że nie ma dla niego miejsca na pochówek w rodzinnej Krynicy. Zwłoki Nikifora przez kilka miesięcy były przechowywane w prywatnym grobowcu, za miesięczną cenę wynajmu 200 zł (ówczesnej wartości złotówki). Należność ta była płacona z masy spadkowej po Drowniaku. Dopiero pod naciskiem wybitnych osobistości polskiego życia kulturalnego, monitów w KC PZPR, w obawie przed głośnym skandalem międzynarodowym, władze ustąpiły. Pomnik, który stanął na jego grobie, Epifan też „sobie sam zapłacił”.

Przez długie lata sprawą bardzo wstydliwą było Muzeum Nikifora, które przez ponad trzydzieści lat nie mogło powstać w Krynicy. Należy mniemać, że gdyby nie upadek komuny muzeum tego dalej by nie było. Zasłaniano się brakiem pieniędzy, a przecież skarb państwa przejął książeczki oszczędnościowe Drowniaka po jego śmierci, na których znajdowała się zawrotna kwota kilkuset tysięcy złotych!

Epifan Drowniak, wbrew temu co o nim napisał A. Banach, znany i ceniony był przed wojną. I nie jest prawdą, iż to on go „odkrył”. Pierwsi zainteresowali się nim malarze z kręgu zbliżonego do kapistów, w tym Seweryn Turyn, malarz ukraiński. Za jego namową Jerzy Wolf opublikował artykuł o Nikfiorze w pięknie wydawanym piśmie „Arkady”.

Turyn kupił wówczas – jak pisze Aleksander Jackowski – wiele prac Nikifora z najlepszego okresu jego twórczości (1935-1939), które znalazły się w zbiorach muzealnych Kijowa. Tenże zorganizował również w 1938 r. Nikiforowi wystawę w Paryżu. Cenili i interesowali się krynickim malarzem tak wybitni polscy artyści jak Zygmunt Waliszewski, Tytus Czyżewski, Jan Cybis, a po wojnie Jan Karny i Tadeusz Kulisiewicz.

Po wojnie pierwsze znaczące wystawy zagraniczne (w Londynie i w Rzymie) – jak wspomniałem wcześniej – organizował Nikiforowi Jackowski. Potem zajął się nim Banach i wypromował go skutecznie.

We wszystkich publikacjach, w rozmowach o Nikiforze przejawia się wątek jego żebraczych upodobań. Po co? Dlaczego? W końcu nie musiał. Otoczony opieką zarabiał, miał mieszkanie, miał auto („Warszawę”), swojego kierowcę, spędzał wakacje nad Morzem Czarnym. W powszechnym rozumieniu nie powinien parać się żebractwem. Ten maniakalny nawyk utrudniał jego opiekunom wywindowanie go w świadomości ogółu na piedestał Wielkiego Artysty. Gdzie była przyczyna takiego zachowania?

To historia stara i barwna. W Krynicy Wsi stała cerkiew unicka pod wezwaniem Piotra
i Pawła, zamieniona po wojnie na kościół rzymskokatolicki, obecnie służąca wiernym obu obrządków. Było to miejsce kultu sławne na całą Łemkowszczyznę. Na początku lipca, co roku, odbywał się tutaj wielki odpust. Ciągnęli ludzie w pielgrzymkach, pieszo i wozami, nieraz spod Koszyc, z Huculszczyzny. Rozkładały się gęstym szpalerem kramy z jarmarczno-odpustowymi wspaniałościami. Dewocjonalia, zabawki, napoje, krzyk, wrzask, rwetes, stroje odświętne pątników, bogate i barwne ludowe, ale i skromne chudzin różnorakich.

Połykacze ognia, zjadacze szklanek, siłacze rozrywający łańcuchy bawili pobożnych pielgrzymów. Zjawiali się także żebracy. To było ich święto. Karni, zdyscyplinowani, zajmowali wedle hierarchii lepsze bądź gorsze miejsca. Elita zawsze przy cerkwi.

Przed wojną stała nieopodal karczma. Na kilka dni przed odpustem „król” żebraków osobiście ustalał, jakie delicje dla nich mają być ekstra sprowadzone. Na
liście znajdowały się najlepsze wina węgierskie, hiszpańskie, wódki od
Baczewskiego itp.

Odpust trwał dwa dni. Po zamknięciu karczmy o dziesiątej wieczorem przychodzili żebracy. Zasłaniano starannie okna, przynoszono balie z gorącą wodą, a oni zrzucali z siebie łachy, odwiązywali ropiejące rany, zdejmowali strupieszałe peruki, w „cudowny” sposób odzyskiwali nogi i ręce. Myli się i stroili w cudaczne stroje – ich wyobrażenia o wspaniałości. Kapele gudaków – łemkowskich Cyganów – przygrywały, a z kuchni przynoszono mięsiwa, zupy, wyszukane potrawy i trunki.

O tym, co się tam działo, nikt nie śmiał się dowiedzieć pod groźbą utraty życia,
a że normalna obsługa karczmy nie wystarczała, za zgodą „króla” i rady starszych żebraczej konfraterni, brano do pomocy kilka osób spokrewnionych z karczmarzami i Nikifora. Jako prawie niemowa – był pewny. Szczególnie fascynująca była druga noc.
Strojono się jeszcze efektowniej.

Epifan patrzył rozszerzonymi ze zdumienia oczyma jak ci nędzni, skręceni w dziesięcioro, jęczący, ropiejący, skamlący ludzkiej łaski jako te strzępy rodzaju ludzkiego, nagle przechodzą zdumiewającą metamorfozę.
Prostują się, trefią loki, na stołach liczą bajońskie – choć w groszakach – kwoty, gudaki im grają, a karczmarze kłaniają się w pas. Żebraki, ale pany!

Niejeden z nich nóż ostry jak brzytwa przykładał mu do gardła i śmiejąc się z przerażenia niezguły, groził śmiercią, jeśli piśnie choć słowem o tym co widział.
Nikifor padał na kolana, ręce błagalnie wznosił i bełkocząc zapewniał, że on – nigdy!
Patrzył na ich tańce, swawolne hulanki i orgie, patrzył, jak szef miejscowej policji, już „po cywilu” bierze dolę od żebraków i jaki jest grzeczny dla ich „króla”. Słyszał, że takich specjałów, takich win i wódek nie pije i nie je wielu z tych bogatych polskich panów, co tam wyżej, do zdroju przyjeżdżali.

Takim chciał zostać. Raz, przełamawszy nieśmiałość podjął próbę dostania się do żebraczego klanu. Nie przyjęli, wyśmiali go, kazali „trenować”, a wtedy być może, być może…

Przyszła wojna i zmiotła żebraków, ale takim chciał być zawsze: żebrak – ale PAN!
Nikifor był ewidentną ofiarą perfidnych działań i matactw politycznych jakie dotknęły Łemków po II wojnie światowej. Siła i wielkość jego talentu spowodowały, iż wszystkie niecne matactwa dotyczące bezpośrednio jego osoby – wyszły mu na korzyść!

Pozostaje jeszcze jedna ważna kwestia do skomentowania. Epifan Drowniak wywodził się i został ukształtowany w odmiennej od polskiej – łemkowskiej formacji kulturowej, ale jednocześnie pozostawał przez całe życie pod wpływem kultury polskiej. Nigdy nie był on „malarzem polskim” – jak usiłował, w sposób żenująco niewiarygodny, przedstawiać go Banach, ani ukraińskim, choćby dlatego, że Łemkowie nie uważają się za Ukraińców. Wątek ten sięgając początkiem końcowych lat międzywojnia, ostatnio znów się nieco nasilił.

Epifan Drowniak, zwany Nikiforem był i pozostał w swoich dziełach wielkim, samorodnym artystą pogranicza kultur. Sam to mimowolnie określił podpisując się pieczęcią na obrazkach: „Nikifor – Matejko”.
Seweryn A. Wisłocki

Reprodukcje prac pochodzą ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie, autorem zdjęć jest Edward Koprowski

Zobacz galerię…

Data publikacji: 23.03.2015 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również