Do Jesenika nie tylko na narty

Do Jesenika nie tylko na narty

Podróżując, pokonuję wiele trudności i barier, aby w końcu cieszyć się wrażeniami z wielu zakątków świata. Jako osoba z niepełnosprawnością potrzebuję jednak także rehabilitacji, często więc poszukuję ciekawych miejsc, w których mogłabym podreperować zdrowie. W ten sposób trafiłam do Karlowych Warów w Czechach, Heviz na Węgrzech czy Pieszczan na Słowacji. Wszystkie te miejsca łączy niezwykle wysoki standard usług i bogaty pakiet zabiegów rehabilitacyjnych. Jednocześnie dba się tam o ogólną atmosferę i estetykę w taki sposób, aby kuracjusze czuli się nie tyle pacjentami, ile raczej gośćmi korzystającymi z procedur leczniczych. Niestety, nie można skorzystać z żadnej formy dofinansowania (a szkoda) do rehabilitacji za granicą, ale taki pobyt można odpisać od podatku w ramach ulgi rehabilitacyjnej, o ile zadbamy o odpowiednią fakturę potwierdzającą jednoznacznie rehabilitacyjny jego charakter.

Autorka przed wejściem do Sanatorium Priessnitz

Jesenik znałam z opowieści znajomych – zapalonych narciarzy, ponieważ to niewielkie miasteczko, malowniczo położone niedaleko granicy z Polską (ok.20 km od Głuchołazów) znane jest z doskonałych warunków do uprawiania sportów zimowych i z dobrze przygotowanych tras narciarskich. Dowiedziałam się jednak, że są tam również ośrodki oferujące ciekawe pobyty rehabilitacyjne, a czeskie biura podróży mają swoje filie i agencje w Polsce. Poprosiłam jedno z nich o informacje na temat możliwości rezerwacji kilkudniowego pobytu w sanatorium Priessnitz dla dwóch osób poruszających się na wózkach inwalidzkich. Okazało się, że ten największy obiekt w Jeseniku jest ogólnie dostępny dla osób mających problemy z poruszaniem się, lecz nie posiada specjalnie przystosowanych pokoi. Zaoferowano nam po prostu apartament z większą łazienką. Po krótkim namyśle zdecydowałyśmy się z koleżanką spędzić tam długi, majowy weekend 2012 roku. Pojechałyśmy swoimi samochodami. Karty parkingowe są honorowane w Czechach, więc nie płaciłyśmy za parkowanie przy obiekcie. Bez trudności dotarłyśmy na miejsce, jako że stylowy zameczek góruje nad okolicą i już z daleka jest dobrze widoczny. Zbudowano go w 1910 roku według projektu wiedeńskiego architekta Leopolda Bauera. Na szczęście duch nowoczesności dotarł i do tego miejsca, obiekt jest w duży stopniu zmodernizowany, posiada podjazd, windy i wiele innych udogodnień. Do łazienki mieściłyśmy się jednak tylko dlatego, że szerokość naszych wózków nie przekracza 60 cm, bo tyle dokładnie miały drzwi. W dużym holu uwagę zwracają kręte schody, biały fortepian i popiersie osoby, której Jesenik bardzo wiele zawdzięcza. Vincent Priessnitz urodził się w 1799 roku właśnie w Jeseniku. Nie był lekarzem, jednak sam na sobie sprawdził lecznicze właściwości hydroterapii i postanowił otworzyć w swoim rodzinnym mieście specjalny dom kuracyjny, w którym stosował terapie wodne. To właśnie od jego nazwiska pochodzi słowo „prysznic”. Dziś dobroczynne właściwości wody są powszechnie uznawane, a SPA to nic innego jak skrót od starożytnej maksymy: „sanus per aquam” czyli „zdrowie przez wodę”. Metody Priessnitza nie były nowatorskie, przyczyniły się jednak znacznie do spopularyzowania wodolecznictwa. Również Czesi znają powiedzenie „w zdrowym ciele zdrowy duch”- „v zdravém těle zdravý duch”.

Altanka w parku

W sanatorium Priessnitz można wybierać z szerokiej gamy zabiegów fizjoterapeutycznych. Na miejscu jest basen (bez specjalnych udogodnień, ale życzliwi Czesi są zazwyczaj bardzo pomocni). Warto skorzystać z hydromasażu (wanna z podnośnikiem), z różnych rodzajów masaży klasycznych lub z zabiegów fizykoterapii. W recepcji dostępna jest ich lista i cennik. Można też wybrać dowolne posiłki. My wykupiłyśmy tylko obiadokolacje. Serwowano je w przepięknej restauracji. Nie w zwykłej stołówce, a właśnie restauracji! W Jeseniku po raz pierwszy w życiu skorzystałam z masażu gorącymi kamieniami. Już Chińczycy 1500 lat temu wierzyli, że gorące kamienie w kontakcie z ciałem oddają swoją wartościową energię, przywracając prawidłowy przepływ energetyczny. Wierzyć nie wierzyć, ale na pewno jest to zabieg bardzo relaksujący i rozluźniający. „Užívejte si” – powiedziała na zakończenie masażystka. Te miłe życzenia to po prostu „ wszystkiego najlepszego”. Wszechobecny czeski język stanowi dodatkową atrakcję każdego pobytu w Czechach. Nie sposób się nie uśmiechnąć, słysząc tę śpiewną i czasem zabawną mowę. W sanatorium codziennie odbywały się seanse muzykoterapii. Można było w miłym otoczeniu posłuchać dobrej muzyki, a pan Milan po przywitaniu gości sympatycznym zwrotem „Wazeni divacy” serwował jazzowe standardy, muzykę klasyczną, po czym zachęcał do rozmowy, komentowania. Biały fortepian w holu też nie był tylko ozdobą. W czasie naszego pobytu miał tu miejsce koncert muzyki poważnej w wykonaniu uczniów szkoły muzycznej. Szlachetne brzmienie dobrze współgrało z dostojną elegancją wnętrza.

Popiersie Vincenta Priessnitza

Otoczenie obiektu również sprzyjało relaksowi. Dużo zieleni, alejki spacerowe, wspaniały, górski krajobraz Jeseników i krystalicznie czyste powietrze działały niezwykle kojąco. Świetnym pomysłem są obrotowe ławki, na których wiele osób zażywało wiosennego słońca.

W parku

Centrum miasta leży około 2-3 km od części uzdrowiskowej. Zaparkowałyśmy przy kościele Wniebowzięcia Marii Panny. Nie wyglądał na zbyt często odwiedzany. Pieszo udałyśmy się na rynek z dość okazałym, renesansowym ratuszem. Senna atmosfera, kilka kafejek, wspaniałe lody (kupiłyśmy sobie po dwie „kopečki zmrzliny”- pycha!). Kwintesencja harmonii i spokoju.
Mariusz Szczygieł w swoje książce o Czechach pt. „Gottland” napisał: „Kiedyś jeden znajomy [Czech] zapytał: Powiedz, za czym wy, Polacy, tak gonicie? Ciągle szybciej, więcej, ciągle nie na swoim miejscu. Zacytował mi nawet Balzaka, ponoć powiedział to czy napisał, że jeśli pokazać Polakowi przepaść, to skoczy w nią od razu. I coś w tym jest, że my tak strasznie nerwowo szukamy… świętego spokoju.”
Niewątpliwie różnimy się od naszych południowych sąsiadów, ale na pewno warto się od nich uczyć. Choćby sztuki odnajdywania najświętszego ze spokojów.

Lilla Latus

fot.: archiwum autorki

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również