Dziewczyna na medal, ale bez stypendium

Dziewczyna na medal, ale bez stypendium

Anna Harkowska zmaga się z wątłym zdrowiem, problemami finansowymi oraz biurokracją. Liczne trudności nie przeszkadzają jej w regularnym przywożeniu medali z najważniejszych imprez parakolarskich na świecie.

Zawodniczka oraz trener Marian Kowalski opowiadają o walce toczonej nie tylko na kolarskich trasach.

NS: – 2014 r. obfitował w sukcesy i problemy. Już w trakcie przygotowań do sezonu nastąpiła korekta planów. Co wydarzyło się na Majorce?
Anna Harkowska: – Polecieliśmy tam na początku roku. Najpierw pracowaliśmy jako masażyści, a później trenowaliśmy. Była potrzeba budowania siły, więc w programie znalazły się podjazdy i długie treningi. Wyszło, że moc jest wysoka. Jednak nie mogliśmy zostać na Majorce, bo trener miał wypadek. Jego kolano i kość udowa zostały poszkodowane, dlatego musiał powrócić do kraju. Ja też wróciłam i w kwietniu poleciałam do Aguascalientes (Meksyk) na Mistrzostwa Świata w Parakolarstwie Torowym.

Marian Kowalski: – Dla mnie to był najtrudniejszy moment w tym sezonie. Musiałem udać się na operację kolana. Nie byłem aż tak sprawny, żeby pomóc Ani do końca w treningach. Często idę dwutorowo z jej przygotowaniami, zawsze mam jakieś rezerwy. Jeżeli chodzi o jazdę na czas, to trzeba trochę dłużej popracować i na to mi zabrakło dni. Chociaż uważam, że i tak było bardzo dobre przygotowanie. Jednak najgorszy moment nastąpił podczas Mistrzostw Polski w kolarstwie szosowym. Ania została zatruta rotawirusami w hotelu w Trzebnicy. Wylądowała w szpitalu zamiast być na trasie. Trzy dni przed startem „czasówki” na Mistrzostwach Polski pojechała trening, jednak nie na 100 procent, tylko tak na 75 procent. Uzyskała czas, który w porównaniu do wyników zawodów, dawał jej drugie miejsce. Rezultat był trzy sekundy lepszy od srebra. Gdyby była w dyspozycji startowej, to mogłaby walczyć o złoto.

NS: – Na wspomnianych Mistrzostwach Świata w Parakolarstwie Torowym zdobyła Pani srebrny medal w wyścigu na 3 km.
AH: Idealnie potrafiłam dać z siebie wszystko. Dwa dni wcześniej startowałam na 500 metrów i można powiedzieć, że ten wyścig był nieudany. Nie sądziłam, że tak dobrze mi pójdzie, bo słabo umiem startować, nie mam obycia na torze i tylko cztery dni jeździłam na torze w Pruszkowie. Najpierw były dwie nieudane próby startu, a za trzecim razem już udanie wystartowałam, akurat w wyścigu. Cieszę się, że tak poszło. A startowałam na bardzo dobrych kołach pożyczonych od Rosjan. Wszystko złożyło się tak, że był wynik dobry.

NS: – Na Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie w 2012 r. też wystartowała Pani na pożyczonych kołach.
AH: W Londynie posiadałam trzy pary kół skombinowanych tuż przed wylotem. Jedne koła miałam pożyczone od firmy Mavic od Henryka Charuckiego. Drugie były własnością zawodniczki Łucji Pietrzak z „Koźminianki” Koźminek. Miałam koła na „czasówkę”, ale akurat na nich nie startowałam, tylko pojechałam na innych, które zakupiliśmy po dobrej cenie przed wyjazdem. I do jazdy ze startu wspólnego również pożyczone od kolegi.

NS: – W drugiej części sezonu najważniejszą imprezą były Mistrzostwa Świata w Parakolarstwie w Greenville (Stany Zjednoczone). Wywalczyła Pani dwa srebrne medale: w wyścigu ze startu wspólnego (61,2 km) oraz w jeździe na czas (16,6 km). Jak można ocenić ten występ?
AH: – Był tylko jeden moment, kiedy popełniłam mały błąd na ostatnim rondzie. Wtedy puściłam Niemca pomiędzy siebie a Sarę [Storey – przyp. red.]. Myślałam, że łatwiej mi będzie zaatakować z trzeciej pozycji. Niestety Niemiec nie utrzymał koła i już nie przeskoczyłam. Reszta wyszła bardzo dobrze. Starałam się jechać cały czas z przodu, więc wykorzystałam maksymalnie to, co mogłam zrobić. W jeździe na czas było kilka błędów wynikających ze strachu, troszeczkę takiego lęku, ale i tak to nie dałoby lepszego wyniku, nie dogoniłabym zwyciężczyni z Wielkiej Brytanii. Zyskałabym może parę sekund, a nie ponad 40. Jestem zadowolona z tego startu, bo wcześniej nie zabrakło przygód. W locie do Stanów zaginęły moje rowery i buty. Jeden rower doszedł po trzech dniach, drugi po czterech, więc na szczęście było na czym startować. Jednak była nerwowość, zniechęcenie i takie rozżalenie.

NS: – Stresu nie zabrakło też przed Mistrzostwami Świata w Parakolarstwie w 2013 r. W trakcie przygotowań do tej imprezy uległa Pani wypadkowi. Uraz barku sprawił, że start w Baie-Comeau (Kanada) stał pod wielkim znakiem zapytania.
AH: – Rzeczywiście był taki moment, ale kibice i rehabilitanci zmotywowali mnie bardzo, że jestem kobietą z żelaza. Podchwycili myśl moją i trenera, żeby spróbować i dać z siebie wszystko. Pojechałam z myślą, że 17 dni po operacji stanę na starcie, ale euforia i chęć walki dała jednak tyle sił, żeby ukończyć te wyścigi znowu na drugim miejscu i zdobyć srebrne medale. To był wyczyn, wtedy nie panowałam nad rowerem za bardzo. Czułam się na nim bardzo niepewnie, a w tym roku nie miałam już takiego problemu. Były momenty zwątpienia, ale dzięki pracy z rehabilitantem, trenerem i lekarzem powracała wiara w siebie. Później w domu nie sposób było nawet zasnąć czy w ogóle funkcjonować, ze względu na ból. Do końca byłam przekonana, że szanse są marne. Na treningu, dzień przed zawodami, chciałam przejechać na 80 procent jedną z dwóch rund czasówki. Nie przejechałam całej rundy, nie dałam rady, rozpłakałam się… Trener spakował mnie do samochodu, ale na starcie zawsze jest inaczej. Starałam się myśleć o tym, jak jadę i zapomniałam o tym bólu, który poczułam dopiero później.

NS: – Ten start był możliwy dzięki operacji. Kto za nią zapłacił?
AH: – Operacja nie była refundowana. Dzięki portalowi Siepomaga udało się zebrać ponad 5 tys. zł. Tyle zapłaciliśmy za operację, która w sumie kosztowała 35 tys. zł z wynajęciem sali. Miałam pecha, że w szpitalu zepsuła się klimatyzacja specjalna, którą musiałam mieć ze światłem. Jestem po wcześniejszym zakażeniu gronkowcem i mógł się on uaktywnić, więc potrzebowałam specjalnych warunków do operacji. Mam dług wdzięczności wobec doktora Konrada Słynarskiego, bo on sfinansował resztę. Moi znajomi ze Świnoujścia, skąd pochodzę, zebrali ponad 5 tys. zł w czasie akcji „Chodzę, biegam i jeżdżę dla Ani Harkowskiej”. Te sumę przeznaczyłam dla rehabilitantów. Kontuzjowani sportowcy powinni być leczeni z pieniędzy Polskiego Związku, a tak się nie dzieje.

NS: – Teoretycznie kolejne medale powinny ułatwiać rozmowy z potencjalnymi sponsorami. Jak jest w praktyce?
AH: – Mam troszeczkę pecha, bo jeśli chodzi o Polskę, to dalej sport paraolimpijski jest traktowany jako drugorzędny. Sponsor z dziedziny rowerowej patrzy tylko na zwycięzcę, a mnie brakuje koszulki mistrza świata czy złotego medalu z Igrzysk Paraolimpijskich. To, że przywożę dwa lub trzy medale chyba jednak nie robi większego wrażenia. Na innych zawodnikach robi wrażenie, ale raczej nie na sponsorach, bo w dalszym ciągu go nie mam. Giant częściowo mnie sponsoruje, np. w tym roku dostałam piękne ramy i to wszystko. Ciężko jest, może któregoś dnia zmieni się coś, ale na razie nie wygląda to kolorowo.

NS: – Jak doszło do współpracy z firmą Giant?
MK: – Przy wsparciu redaktora Łukasza Grassa, który rozmawiał z Anią w telewizji śniadaniowej. On uprawia triathlon i jeździ na sprzętach Gianta. O całej sytuacji wspomniał dyrektorowi Zbigniewowi Rodziewiczowi, który później zadzwonił do Ani i zapytał, czy ma sponsora. Ona powiedziała, jak wygląda sytuacja, więc poprosił o kontakt po zgrupowaniu na Majorce. Udało się na tyle, na ile się udało. Ktoś napisał, że Ania posiada kontrakt, a to jest nieprawda. Obecnie Ania nie ma kontraktu z nikim, nie może liczyć na żadne gratyfikacje finansowe od sponsorów. Jedynie jest wsparcie sprzętowe w oparciu o umowę słowną, która też pozostaje wiążąca. Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc.

NS: – W wielu przypadkach bardzo ważnym wsparciem okazuje się stypendium sportowe. Jednak zasady jego przyznawania budzą kontrowersje.
MK: – Ania nie ma stypendium sportowego. W naszym kraju sportowcy z niepełnosprawnością są pozbawieni środków do życia, do dalszego rozwoju i uprawiania sportu. Oni już są wytrenowani i odnoszą sukcesy, mówię o Ani i o wielu innych sportowcach. Nasze władze potraktowały ich tak, jakby oni byli niepotrzebni. Robicie sobie wynik, ale po co? Ministerstwo daje pieniądze na wyjazdy na mistrzostwa świata, na zgrupowania zagraniczne, ale w jakim celu? Po to, żeby zdobyć medale, czy nie? Zdobyliście medale, to my wam dziękujemy. Wam się nie należy stypendium, nie należy się nagroda. Czasami chce mi się płakać, że to tak wygląda. Sportowcy na takim poziomie, którzy zdobywają medale mistrzostw świata, obligatoryjnie powinni być finansowani przez państwo. Powinni być dobrem narodowym i chlubą. Wystarczy zobaczyć jaki boom wywołała siatkówka. Złoty medal w tej, czy innej dziedzinie powinien być tak samo miarodajny, ale niestety są równi i równiejsi.

AH: – We wszystkich zapisach, jeśli chodzi o nagrody, stypendia i wyróżnienia, w każdym artykule jest określenie – może przyznać, a nie – ma obowiązek. Ustawowo określone jest, że ministerstwo nic nie musi, ani Związek, ani Komitet Paraolimpijski. Jedynie może, jeżeli wykaże taką chęć i będą pieniążki w budżecie. My też możemy mieć tylko nadzieję, że znajdzie się tam ktoś, kto będzie się przejmował naszymi losami.

NS: – Dlaczego medale przywiezione z USA nie przełożyły się na przyznanie stypendium sportowego?
AH: – Wystartowałam w gronie 47 osób. Ze mną konkurowało 10 osób ze Stanów, z innych krajów też wystąpiły liczne reprezentacje, a tylko ja byłam w barwach Polski. W tej dużej grupie też zdobyłam drugie miejsce, ale nie wzięto tego wyniku pod uwagę, tylko liczbę startujących z mojej kategorii C5. Jest rozporządzenie mówiące, że musi być minimum 12 lub więcej osób. Chyba, że dana dyscyplina, dana konkurencja przewiduje i dopuszcza mniejszą liczbę osób. U nas może być mniejsza, ale nie ma dobrej woli i nawet minimalnej pomocy.

NS: – Starty z pełnosprawnymi mogą wpłynąć na to, że pojawi się dobra wola?
AH: – Te starty nie robią żadnego wrażenia, za to wywołują wrogość. W środowisku paraolimpijskim wszyscy się cieszą, czują dumę, że wystartowałam i utarłam nosa niektórym zdrowym zawodniczkom. Wielu zawodników niepełnosprawnych z różnych dyscyplin startuje wśród zdrowych. Wtedy z naszej strony jest radość, wspieramy się, gratulujemy sobie. Ale po drugiej stronie nie widzę tego, wręcz czuję się na zasadzie: „Co ja tam robię, tam nie jest moje miejsce”. Nawet mój tata twierdzi, że przecież to musi robić wrażenie i być zrozumiane, jaka jest mała różnica poziomów pomiędzy sportem paraolimpijskim a olimpijskim. Ona jest głównie w liczbie osób.

MK: Bardzo chciałbym, aby nasi politycy dostrzegli problemy. Niedawno jeszcze ścigałem się, wygrałem parę wyścigów, a jeden niefortunny upadek i już chodzę o kulach. Każdy z nas może zostać osobą niepełnosprawną. Trzeba naprawdę patrzeć w ich stronę pozytywnie i wyciągać do nich rękę. Pomagajmy, bo to jest bardzo ważne. Sportowcy i osoby niepełnosprawne są wśród nas i potrzebują zróżnicowanej pomocy.

NS: – Jaki budżet trzeba posiadać na sezon?
MK: – Kiedyś wyliczyłem, że potrzeba 140 tys. zł, w tym na sprzęt: do jazdy na czas, torowy i szosowy, a także wyjazdy treningowe. Gdybym miał nawet 50 procent tego, to powiedziałbym, że jestem gość. Byłbym w pełni usatysfakcjonowany i przygotowany do sezonu. Od Gianta mamy duże wsparcie. Jeżeli dostaję taką pomoc sprzętową, to też jest lżej, bo wszystko można przygotować. Chodzi o to, żeby rywalizować z najlepszymi na sprzęcie najwyższego poziomu. Kiedy byłem młodym zawodnikiem i stawałem na starcie, to Andrzej Serediuk czy Leszek Piasecki wywoływali we mnie strach. Ja byłem na sprzęcie o trzy poziomy niższym, a musiałem z nimi rywalizować. To już deklasuje zawodnika. Ania ma teraz sprzęt na takim poziomie, że nie martwi się i nie spogląda na innych.

NS: – Co już można powiedzieć o planach na 2015 r.?
MK: – Mimo wszystkich perypetii oceniam sezon dość pozytywnie. Wyniki odniesione w tym roku są bardzo znaczące. Zabrakło nam jeszcze postawienia kropki nad i. Brakuje medalu z mistrzostw Polski pełnosprawnych i koszulki mistrza świata. To są rzeczy, które były w zasięgu Ani, ale umknęły. Muszę dalej z nią pracować i to osiągnąć. Mam obiecane od Ani, że poprawi swoje nawyki żywieniowe i postara się wygrać. Można planować, ale wiele zależy od finansów. Związek może zapewnić zgrupowanie, najczęściej dwutygodniowe na Cyprze. Uważamy z Anią, że dwa tygodnie to jest za mało na przygotowania. Jeżeli przebywasz krótko w ciepłym kraju, na Cyprze czy w Hiszpanii, to po przyjeździe do Polski jesteś narażony na przeziębienia. Ania po różnych perypetiach zdrowotnych ma słabą odporność, dlatego ją trzeba chronić i jak najdłużej utrzymywać w ciepłym klimacie. Zawsze staram się ją tam przetrzymać od lutego do kwietnia. Wtedy po przyjeździe wiem, że fajnie wchodzimy w sezon i jestem już spokojny o wyniki. Jeżeli nie będziemy mieć pieniędzy i możliwości na zrealizowania tego, to przed nami będzie trudny sezon.

AH: – Znamy szczegółowy plan Mistrzostw Świata w Parakolarstwie, które zostaną zorganizowane na przełomie lipca i sierpnia w Szwajcarii. Jak zwykle liczymy na złoto, ale czy się uda? Mierzymy wysoko, oby zdrowie dopisało. Co do rywalizacji na torze, to jeszcze nie wiemy. Holandia wycofała się z organizacji Mistrzostw Świata. UCI planuje, żeby impreza odbyła się w marcu, ale nie wiadomo, który kraj zechce być organizatorem. Mam cel, żeby zrobić wynik, choć będzie ciężko bez pomocy, ale warto nawet dla satysfakcji.

MK: Mnie jako trenerowi, a Ani jako zawodniczce brakuje tęczowej koszulki mistrza świata i mistrzostwa olimpijskiego. Jeśli wywalczy złoto w Szwajcarii w 2015 r., a później w Rio w 2016 r., to będę bardzo szczęśliwy i powiem: „Możesz udać się na sportową emeryturę lub zająć się szkoleniem i być przykładem dla innych, jak można osiągnąć coś naprawdę wspaniałego, mimo takiej ciężkiej sytuacji jak nasza”.

Zobacz galerię…

Tekst i fot. Marcin Gazda

Data publikacji: 17.10.2014 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również