Nie widzi nie tylko drogi, ale i barier

26 lutego odbyło się w Bibliotece Miejskiej w Katowicach, przy ulicy Ligonia, spotkanie z NIE-Zwykłym człowiekiem. Marcin Grabiński z Lublińca jest osobą z niepełnosprawnością – utracił wzrok, jednak wciąż spełnia marzenia. Ma na swoim koncie wiele sportowych sukcesów. Kiedy biegł czuł się wolny, niczym nie skrępowany, zapominał o swojej niepełnosprawności.

Grabiński na co dzień porusza się przy pomocy psa przewodnika. To człowiek, który w życiu musi pokonywać codzienne trudności jakie stawia przed nim niedowidzenie. Jak się okazuje, fakt, że ktoś widzi jedynie zarysy, cienie obiektów, nie stanowi żadnej przeszkody, by dokonywać wielkich wyczynów.

Jest jedynym zawodnikiem z niepełnosprawnością, który ukończył Maraton Komandosa odbywający się co roku w Lublińcu. Biega się tam w umundurowaniu wojskowym z 10-kilogramowym plecakiem. Wygrał w kategorii ,,medyk”, trudnił się bowiem masażem. Kiedy zaczął osiągać coraz lepsze wyniki w bieganiu, stwierdził, że zaryzykuje i podejmie się spełniania marzeń. Chciał otrzymać powołanie do kadry narodowej i powalczyć o nominację na igrzyska paralimpijskie w 2020 roku. Zrezygnował więc z pracy zawodowej, by zrealizować marzenia sportowe. Marcin Grabiński – mąż, ojciec, biegacz, osoba niedowidząca. Kolejność nieprzypadkowa.

– Kiedy gaśnie światło, znika świat, który znasz. Przedmioty wyczuwasz dłońmi, albo się o nie obijasz – funkcjonowanie w ciemności wydaje się niemożliwe – konstatuje bohater spotkania. Jeżeli się jednak przełamiemy i spróbujemy stawić czoło temu, co nas ogranicza może się okazać, że staniemy się lepszą wersją siebie – przekonuje. Twierdzi, że najgorszą niepełnosprawnością jest lenistwo!

Wzrok zaczął tracić w wieku 18 lat w wyniku postępującej choroby dziedzicznej, która objawia się bocznym zanikiem nerwów wzrokowych. Najpierw tracił wzrok w jednym, a potem drugim oku. Po roku miał 5 proc widzenia, teraz gdy ma ponad 40 lat, raptem 2 proc.

– Widzę tylko taki zarys, kontur, jakiś cień – opowiada sportowiec. – W codziennym życiu nie mam problemu, żeby sobie normalnie radzić. Kiedy straciłem wzrok, to bardzo pomógł mi wyjazd do Wrocławia do szkoły dla osób słabowidzących i niewidomych. Tam zetknął się po raz pierwszy z dyscypliną sportową, skierowaną do osób niewidomych i niedowidzących – goalballem, czyli piłką dźwiękową. Sport ten uprawiał przez 2 lata.

– Trener zauważył, że jestem dość szybki i chciał żebym trenował też biegi sprinterskie. Trwało to kilka lat i nawet udało mi się zająć 4 miejsce na mistrzostwach Polski w kategorii osób niewidomych – mówi Marcin.

Po ukończeniu szkoły wrócił do Lublińca i zaczął pracować jako masażysta. Był cały czas w ruchu, ale chciał czegoś więcej. 10 lat temu zaczął biegać. Namówił go do tego jego wujek, również niedowidzący, który w ten sposób próbował walczyć z alkoholizmem. Potem razem pobiegli w mistrzostwach Polsk i w maratonie poznańskim.

– Stwierdziłem, że skoro coś tam trenuję, to na pewno dam radę – wspominał Marcin Grabiński. – Jestem wysportowany, więc co to dla mnie przebiec maraton. Wszystko szło dobrze przez ponad 30 kilometrów. Potem było gorzej. Miałem potężną ,,ścianę”, a moja masa mięśniowa nie pozwalała mi na szybkie pokonanie tego dystansu. Tak naprawdę, to nie byłem w ogóle do tego przygotowany. Siłą woli ukończyłem ten maraton. Biegłem na solidne „złamanie” czterech godzin, a skończyłem w 4:38. Wtedy stwierdziłem, że jest to mój ostatni maraton w życiu. Było to w 2009 roku. Jednak 6 miesięcy później zdecydowałem się na kolejny, czyli Silesię, gdzie zrobiłem dużo lepszy czas. Od tej pory już na dobre wciągnąłem się w bieganie maratonów. Na ich rzecz zrezygnowałem z siłowni. Trenowałem, chcąc ,,złamać” kolejne bariery czasowe. Udało mi się pobiec maraton poniżej trzech godzin i zdobyć mistrzostwo Polski osób niedowidzących.

Oprócz biegania, Grabiński był również ambasadorem imprez Run of Spirit – Bieg Na Tak, organizowanej przez Evangelisches Johannesstift oraz Stowarzyszenie Na Tak, odbywających się w Poznaniu i Berlinie. I podkreśla, że współpraca z fundacją dawała mu ogromną satysfakcję. – Moja niepełnosprawność to nic, w porównaniu z tym, co dotyka niektóre z dzieciaków objętych wsparciem tych organizacji. Czasem serce się kraje, gdy człowiek widzi, jak te dzieci cierpią. Jeżeli to, co robię, czym się zajmuję, czy moja historia może choć nieco pomóc uwierzyć im, że może być lepiej, to dla mnie największa radość – mówi sportowiec.

Nazwa jego strony internetowej „Biegnę, bo nie widzę przeszkód”, brzmi lekko i zabawnie. Ale przecież lekko nie było. – Hasło wzięło się z akcji, która odbyła się w 2015 roku. Zbierałem wtedy środki dla poznańskiego Stowarzyszenia Na Tak, biegnąc z Berlina do Poznania. W ciągu trzech dni pokonałem ponad 300 kilometrów z dwoma przewodnikami. Akcję nazwałem wtedy „Biegnę, bo nie widzę przeszkód – jestem Na Tak”. Potem przełożyłem to na swoją stronę. Stało się moim hasłem przewodnim, bo dla mnie nie ma barier, ani w życiu, ani w bieganiu. Jestem chłopakiem, który ma dystans do siebie. Dla mnie niepełnosprawność nie istnieje. Jest tylko w głowach ludzi.

Marcin Grabiński wziął udział w Maratonie Nowojorskim – marzeniu tysięcy biegaczy. Ten bieg i taki wynik jest dla większości nieosiągalny. Ale nie dla niego, trasę słynnego maratonu pokonał w z przewodnikiem Marcinem Kęsym. Spełnił w ten sposób marzenia o nowej „życiówce” i minimum pozwalającym starać się o miejsce w kadrze Polski.

– Doznania podczas tego maratonu są nie do opisania… Sama trasa, ludzie, którzy otaczają ten maraton. Tam właściwie ma się ciarki na plecach przez całe 42 kilometry. Miałem też niewyrównane rachunki z Maratonem Nowojorskim, bo parę lat temu go odwołali (z powodu huraganu Sandy – przyp. red.). Chciałem się z nim rozprawić. Nowy wynik dawał mi czwarte miejsce na listach światowych i nadzieję na powołanie do kadry.

Marcin z kolegą postanowili także wybrać się do Berlina na Run of Spirit na… tandemie. Marcin i Marek przejechali 500 km, potem Marcin przebiegł jeszcze 10 km na zawodach. Musieli jednak szybko wracać, bo on spieszył się na wesele siostry. – W sumie jechaliśmy 3 dni w jedną i 3 dni w druga stronę, w jeden dzień biegliśmy, pokonując łącznie 1580 km – mówi Marek.

Berlin spodobał się biegaczom na tyle, że postanowili do niego powrócić. Tym razem meta biegu była w Poznaniu. Zawodnicy swoim wyczynem chcieli zwrócić uwagę na podopiecznych poznańskiego Stowarzyszenia Na Tak, opiekujące się osobami z niepełnosprawnością intelektualną i promować majowy Bieg Na Tak.

Trasę z Berlina do Poznania pokonali w trzech etapach: z Berlina do Kostrzyna nad Odrą (117 km), z Kostrzyna nad Odrą do Kwilcza (118 km) i z Kwilcza do Poznania (70km). W sumie 306 km. Trasa biegu upłynęła pod znakiem fatalnych warunków atmosferycznych.
– Pierwszy raz widziałem, żeby grad padał poziomo – śmieje się Marek. – W Berlinie miałem wrażenie, jakby wiatr mnie unosił – dodaje Marcin.

– Wszystko stoi otworem. Nie ma barier, a jeśli się pojawiają, trzeba je przełamywać. Gdy pokonujesz jedną, pojawia się następna, którą też chcesz przełamać i to człowieka napędza. Na pewno w końcu trafię na barierę, której nie przełamię, ale wtedy wymyślę sobie coś innego i też będę się cieszył.

Marcina cechuje ogromna determinacja, siła woli i jakaś wewnętrzna przekora. Robi bardzo wiele wbrew ograniczeniom. Ma bardzo duży dystans do siebie i swojej niepełnosprawności. Jest aktywny społecznie, w swoim mieście – Lublińcu pełni role wice-prezesa koła PZN, oraz członka Rady Sportu. Pracował jako menadżer w Fundacji Ważni Ludzie, gdzie prowadził autorskie warsztaty sensoryczne „Dzieci nie widzą przeszkód”. W fundacji prowadził również szkolenia z obsługi osób z dysfunkcją narządu wzroku. Udziela się też we wszelkich projektach promujących aktywny tryb życia niewidomych.

Marcin Grabiński bardzo stara się wszystkich przekonać, że naprawdę nie ma przeszkód dla kogoś, kto bardzo chce, kto ma wytyczony cel i, że warto wierzyć w siebie, swoje możliwości i nie poddawać się.

Zobacz galerię…

Tekst i fot. Ewa Maj

Data publikacji: 29.02.2024 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również