Tunezja, czyli Kartagina, Sahara i zapach jaśminu.

Tunezja jest coraz bardziej popularnym kierunkiem wakacyjnym i wielu turystów pragnących spędzić wakacje w ciekawym miejscu wybiera właśnie ten kraj. I słusznie. Tunezja gwarantuje wiele atrakcji zarówno dla tych, którzy lubią zwiedzać i poznawać, jak i dla tych spragnionych po prostu słońca i egzotycznej scenerii. Lot do Tunezji trwa ok. trzech godzin, ale można się tam również dostać promem z Trapani na Sycylii.

I my z Markiem postanowiliśmy odkryć Tunezję dla siebie. Wybraliśmy ofertę last minute i w pewien pochmurny, lipcowy dzień rozpoczęliśmy naszą wakacyjną wyprawę do Tunezji od lotu czarterowego z Wrocławia do Monastiru. Zarezerwowany hotel miał być przystosowany dla osób na wózkach inwalidzkich. Na miejscu okazało się, że główne wejście jest mocno „uschodowione”, a wjazd wózkiem do łazienki i toalety jest niemożliwy ze względu na wąskie drzwi. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Pokazano nam inne wejście do hotelu, Marek wystawił drzwi i tym sposobem miejsce naszego dwutygodniowego wypoczynku stało się bardziej przyjazne i wygodne dla mnie -„wózkowiczki”.
Hammamet to popularny kurort, a Yasmine to nowa dzielnica zbudowana z myślą o turystach. Jaśminowe akcenty są tu wszędzie widoczne, a chłopcy sprzedający małe bukieciki machmoum są nieodłącznym elementem tutejszego krajobrazu. Jaśmin jest narodowym kwiatem Tunezji. Tunezyjczycy często wkładają małe bukieciki jaśminu za ucho. Podarowanie komuś takiego bukietu jest sposobem okazania sympatii. Daję się uwieść temu zapachowi i z przyjemnością noszę mały bukiecik kupiony od rezolutnego chłopca („One dinar, sir, one dinar madam!”. Inny popularny symbol w Tunezji to znak Khomsa (od arabskiego hamsa, co znaczy „pięć”), znany również jako dłoń Fatimy. Breloczki, wisiorki i inne ozdoby w tym kształcie można kupić niemal wszędzie. Taki amulet podobno chroni przed nieszczęściem. Niedaleko naszego hotelu znajduje się medina stylizowana na dawne, arabskie stare miasto. Przychodzimy tu niemal co wieczór (pokonując po drodze mnóstwo krawężników). Któregoś wieczoru jeden ze sprzedawców oferuje Markowi dwieście wielbłądów za …moją osobę! Żart-komplement, jaki wiele kobiet może usłyszeć tylko w arabskim kraju. Jest tu mnóstwo sklepików, kafejek, gdzie można wypić mocną herbatę miętową z orzeszkami pini lub zapalić sziszę. Sprzedawcy bywają nachalni i czasem nie ukrywają niezadowolenia, gdy nagabywany turysta nie daje się namówić na żaden zakup. Odbywają się tu pokazy folklorystyczne, można sobie zrobić zdjęcie na wielbłądzie lub przy olbrzymich posągach słoni, które mają przywodzić na myśl podboje Hannibala. I ja decyduję się na przejażdżkę na wielbłądzie. Z niepewnością i z nieukrywaną obawą daję się wsadzić na to piękne zwierzę o łagodnych oczach i silnym grzbiecie. Wielka frajda! Właściciel wielbłąda umila mi przejażdżkę śpiewając jakąś tęskną, berberyjską pieśń.
Wracamy do hotelu. Już z dala słyszymy dźwięki egzotycznej muzyki. Okazuje się, że część hotelu wynajęto na wesele. Próbujemy podejrzeć, posłuchać. Ktoś zauważa nas i zaprasza do środka. Sala pełna gości, na stołach skromne przekąski, nie ma alkoholu. Na scenie para młoda – piękna, trochę onieśmielona dziewczyna w strojnej sukni i poważny pan młody w garniturze. Uroczystość uświetniają różne występy, wśród gości ludzie w różnym wieku, punktem kulminacyjnym jest tort z fajerwerkami. Wdajemy się w rozmowy, robimy mnóstwo zdjęć. Rozmawiamy o tradycjach w naszych krajach. Tunezyjczycy podkreślają swoje przywiązanie do rodziny, chwalą się dziećmi, okazują dużo szacunku starszym. Muzułmańskie i chrześcijańskie wartości okazują się mieć ze sobą wiele wspólnego.
Do 1956 roku Tunezja znajdowała się pod protektoratem Francji. Język francuski do dziś jest tu powszechnie używany, a arabsko-europejska mieszanka ma również swoje odbicie w niepowtarzalnej urodzie Tunezyjczyków. Kobiety cieszą się tu dużą swobodą
w porównaniu z innymi krajami arabskimi. Wiele z nich nosi się z europejska, ale czarczaf lub hijab to również często spotykane elementy stroju kobiecego. Tunezyjki często używają do makijażu oczu specyfiku o nazwie kohl. Jest on zrobiony ze sproszkowanego antracytu oraz zmielonych ziół i barwników roślinnych. Kiedyś nakładano go cienkim patyczkiem zrobionym z drzewa oliwkowego. Bez wątpienia nadaje on kobiecym oczom tajemniczości i uroku. W naszym hotelowym basenie czasem widzimy kobiety kąpiące się w burkini – kostiumie kąpielowym przeznaczonym dla muzułmanek. W rzeczywistości jest to szata okrywającą prawie całe ciało.
Niedaleko Hammametu znajduje się Nabeul – miejscowość znana ze starej i starannie kultywowanej tradycji wyrobu ceramiki. Decydujemy się na jazdę autobusem z pobliskiego przystanku, gdzie nie ma żadnego rozkładu jazdy, ale miejscowi wiedzą, że jak się zbierze grupa pasażerów, to i autobus się pojawi. I tak jest tym razem. Grupa młodych Tunezyjczyków szybko i sprawnie pomaga Markowi wnieść mnie do autobusu, bo komunikacja nie jest przystosowana dla osób niepełnosprawnych. Na bazarze w Nabeul można kupić nie tylko ciekawe wyroby ceramiczne, ale również inne wyroby rękodzieła, przyprawy, biżuterię.
Po Tunezji można się poruszać również dwoma rodzajami taksówek – z licznikiem oraz bez licznika. Mają kolor żółty i jeżdżą wyłącznie w granicach danego miasta i zabierają maksymalnie 3-4 osoby. Na dalsze trasy przewidziane są duże taksówki – busy zwane louages, które zabierają jednorazowo 8-9 pasażerów.
Postanowiliśmy wybrać się do Tunisu, bo stolica to serce kraju. Medina w Tunisie została wpisana w 1979 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W stolicy Tunezji bez wątpienia warto odwiedzić zespół pałacowy Bardo, który jest obecnie siedzibą Muzeum Narodowego. Na szczególną uwagę zasługują dobrze zachowane rzymskie mozaiki, które wiele mówią o wierzeniach i stylu życia Rzymian. Mieli swoje upodobania, obsesje, gusta…
Niedaleko Tunisu znajdują się ruiny starożytnej Kartaginy, o której Marek Porcjusz Katon z uporem w senacie mówił: Ceterum censeo Karthaginem delendam esse (łac. Poza tym uważam, iż Kartagina powinna zostać zburzona). I Kartagina została ostatecznie zburzona w wyniku wojen punickich, ale przez wieki była ważnym ośrodkiem kulturalnym i ekonomicznym starożytnego świata. To rodzinne miasto Hannibala i miejsce, gdzie rozegrał się tragiczny romans pochodzącej z Kartaginy Dydony i Rzymianina Eneasza, opisany przez Wergiliusza w „Eneidzie”. Najstarsze odnalezione ślady minionych epok pochodzą z połowy VIII wieku p.n.e. Założyciele miasta – Fenicjanie – byli ludem nieprzeciętnie inteligentnym. To oni najprawdopodobniej wynaleźli pieniądze i pismo alfabetyczne. Byli również świetnymi żeglarzami. Do największych osiągnięć Fenicjan w tej dziedzinie zalicza się opłyniecie Afryki ok. 600 r. p.n.e. czyli na 2000 lat przed Portugalczykami! Poruszając się
( nie bez trudności) wśród ruin, czułam oddech przeszłości. Rzymski teatr, amfiteatr, wille, imponujące termy Antoniusza…I szkoda mi, że Kartagina została zburzona.
Z Kartaginy udajemy się do Sidi Bou Said. Wszystkie domy pomalowane są tu na biało, a okiennice i drzwi na niebiesko. Jest to podobno najbardziej malownicza miejscowość tego kraju, przypomina trochę grecką wyspę Santorini. W tutejszej „Cafes des Nattes” bywali znani artyści m.in. Luis Millet, Gustave Flaubert, Antoine de Saint Exupery, Simone de Beauvoir, Henri Matisse. Krajobrazy i kolory rzeczywiście zapierają dech w piersiach.
W mojej pamięci Tunezja do dziś jest biało-niebieska.
Ola i Marcin – młodzi ludzie z naszego hotelu szukają dwóch osób chętnych na wspólną wyprawę wynajętym samochodem na Saharę. Decydujemy się i we czwórkę ruszamy w dwudniową podróż. W Tunezji nie ma problemu z wynajęciem samochodu, ale trzeba pamiętać, że zasady ruchu drogowego polegają tu głównie na…braku zasad. Najważniejszy jest klakson i wzmożona uwaga, ale obserwując ruch uliczny w krajach arabskich można się przekonać, że w tym pozornym szaleństwie jest metoda i wypadków wcale nie ma tu więcej niż gdzie indziej.
Jadąc na własną rękę, mamy możliwość zatrzymywania się w dowolnych miejscach. Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie w Sousse – mieście określanym mianem „perły Sahelu”. Stara część miasta to medina otoczona murami miejskimi z IX wieku. W ich obrębie: Ribat, uważany za najstarszą budowlę islamu w Afryce północnej, wieża sygnalizacyjna Kasbah i „suk”, czyli miejscowy targ. Wędrujemy w plątaninie uliczek, straganów, podglądamy codzienny gwar arabskiego miasta, dzieci interesują się moim wózkiem. Pobyt w Sousse kończymy w Muzeum Archeologicznym, gdzie są piękne mozaiki z rzymskich domów, stele i przedmioty wydobyte z punickiego grobu odkrytego pod muzeum. Ciekawostką są katakumby chrześcijan z IV i V w. Dla zwiedzających udostępniono część Katakumb Dobrego Pasterza. Ludzkie kości widoczne pod szklaną pokrywą sprawiają, że to miejsce przypomina mi bardziej nekropolię niż muzeum.
Ruszamy dalej. Berberyjskie wioski, wielbłądy, palmy daktylowe, krzewy opuncji, kolory ziemi i nieba – wszystko warte zatrzymania w kadrze i w pamięci. W El Jem trzeba zatrzymać się na dłużej. Niezwykłą atrakcją miasta jest koloseum wzniesione za czasów cesarza Gordiana. W czasach swojej świetności mieściło do 30 tys. widzów. Główna część amfiteatru zachowana jest w o wiele lepszym stanie niż koloseum w Rzymie. El Jem jest trzecim co do wielkości amfiteatrem na świecie. Ze względu na świetną akustykę odbywają się tu festiwale muzyki klasycznej czyli w naszych czasach to miejsce również służy rozrywce. Zaglądam w zakamarki korytarzy, dotykam krat. To miejsca, gdzie gladiatorzy i zwierzęta czekały na swoją kolej przed walką na arenie. Ave Caesar, morituri te salutant („Cezarze, idący na śmierć, cię pozdrawiają”). Niemal słyszę ryk zwierząt, szczęk broni, krzyk tłumu…
Docieramy do Douz – miasta zwanego „Wrotami Sahary” Trochę senne miasteczko ożywa, gdy zjawiają się turyści chętni do przejażdżki na wielbłądach lub kupna „róż pustyni” .Jest ok. 13.00, skwar leje się z nieba. O tej porze zwykle jeszcze nie ma tu turystów. Piasek, morze piasku o konsystencji mąki. Dalej już samochodem nie da rady jechać. Aż trudno uwierzyć, że Sahara była kiedyś kwitnącą, zieloną krainą.. To tutaj rozpoczynał się szlak karawanowy biegnący aż do Timbuktu nad Nigrem. Zostaję w samochodzie, podczas gdy moi współtowarzysze idą na spacer po Saharze. Krótki spacer, bo upał iście afrykański.
Jedziemy do Matmaty. Na nocleg wybieramy hotel, który składa się z wielu jaskiń i korytarzy wydrążonych w skałach. Odważni mogą wybrać pokoje na piętrze, do których można się dostać tylko za pomocą sznura i kilku wyżłobień na stopy w pionowej skale. Jest schludnie, panuje miły chłód, w pokojach zamykanych na kłódkę nie ma okien, a łóżko to materac umieszczony w skalnej wnęce. Hotel przypomina typowe domostwa troglodytów – centrum domu to patio otoczone wydrążonymi w skale pokojami – pieczarami. Te niezwykłe krajobrazy inspirowały filmowców. Tutaj kręcono m.in. „Gwiezdne wojny” i „Angielskiego pacjenta”.
W drodze powrotnej kierujemy się najpierw do Szot EI Jerid , które jest największym słonym jeziorem w Afryce Północnej. Podróż przez jezioro (asfaltową drogą) jest niezapomnianym przeżyciem. W przydrożnych kanałach napełnionych wodą kryształki soli mienią się najróżniejszymi kolorami. W oddali majaczy jakiś widok. Karawana? Wioska? A może mamy szczęście i widzimy fatamorganę?
Późnym popołudniem docieramy do Kairuan – pierwszego miasta w Maghrebie, w którym na dobre zagościł islam. To czwarte co do świętości miasto islamu. Uwagę zwraca meczet Sibi Ukba. Zakładam chustkę na głowę, Marek pomaga mi pokonać kilka stopni i po chwili znajdujemy się w przedsionku. Widzimy ogromną halę, a w niej sami mężczyźni. Szariat nakazuje, by kobiety i mężczyźni byli rozdzielenie w meczecie. Moja osoba po chwili wzbudza poruszenie. Zorientowałam się, że jestem tu intruzem. Kobiety modlą się w sali obok. Starszy mężczyzna podchodzi do nas i grzecznie ,acz stanowczo każe nam opuścić meczet. Próbuje wytłumaczyć, że to miejsce modlitwy tylko dla muzułmanów. A więc i Marek musi wyjść. Według dziewiątej sury Koranu zakazane powinno być niewiernym wnijście do przybytku świętego; bo niedowiarstwo, które wyznają, czyni ich tego niegodnymi, próżne są ich uczynki, ogień będzie im wiecznym mieszkaniem. Większość meczetów na świecie jest jednak otwartych na zwiedzających.
Do hotelu wracamy późnym wieczorem z refleksją, że Tunezja to prawdziwa mozaika kolorów i zwyczajów. Niezwykłe jest też bogactwo smaków, wśród których niezapomniany jest pyszny likier daktylowy Thibarine, brik czyli trójkątny pieróg z nadzieniem z warzyw, baraniny lub tuńczyka i koniecznie jajka, kaszka kuskus podawana na wiele sposobów, harissa – ostra pasta wytwarzana z chili i czosnku, z dodatkiem oliwy i suszonych pomidorów.
W ostatni wieczór idziemy na pożegnalny spacer bulwarami Jaśminowego Miasta. Bez końca odpowiadamy na pytanie Where are you from?, mijamy tych samych sprzedawców, uśmiechamy się do ślicznej właścicielki galerii. Po chwili dostrzegamy parę, którą widzieliśmy już kilka razy. On – śniady w okularach i dżinsach, ona – cała w czerni z zakrytą twarzą. Przyglądamy się sobie z niemym porozumieniem i świadomością, że znamy się już z widzenia. Mam wrażenie, że kobieta patrzy nam śmiało w oczy i uśmiecha się. A może to tylko magia spojrzenia, w którym jest tajemnica, kohl i zwyczajna ludzka życzliwość? Chwytam Marka mocniej za rękę i mam pomysł na wiersz.

Szokran. Dziękuję, Tunezjo.

Lilla Latus

zobacz galerię…

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również