Wizja na wagę złota

Wizja na wagę złota, fot. Marcin Gazda

6 stycznia w Warszawie odbyła się Gala Mistrzów Sportu „Przeglądu Sportowego". W jej trakcie został rozstrzygnięty 83. Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski 2017 Roku. Tytuł Niepełnosprawnego Sportowca Roku 2017 przypadł biegaczce Joannie Mazur oraz jej przewodnikowi Michałowi Stawickiemu. W tej kategorii nominowani byli też skoczek wzwyż Maciej Lepiato oraz biegaczka Barbara Niewiedział.

Dominacja lekkoatletów ma związek z świetnym występem reprezentacji Polski podczas mistrzostw świata w Londynie (https://naszesprawy.eu/aktualnosci/13027-lekkoatleci-podbili-londyn.html). W trakcie lipcowej imprezy Joanna Mazur i Michał Stawicki wystartowali w czterech konkurencjach biegowych w kategorii T11 (osoby niewidome). W rywalizacji na 1500 m zdobyli złoty medal, choć przed ostatnim okrążeniem zajmowali czwartą pozycję (https://www.youtube.com/watch?v=ZpQxBPP3RnM). Ponadto sięgnęli po srebro w biegu na 800 m oraz brąz w biegu na 400 m. 27-latka wywalczyła mistrzostwo i wicemistrzostwo świata na dystansach, na których zaczęła starty w sezonie 2017!

NS: – W 2016 r. spełniła Pani jedno ze swoich marzeń, biorąc udział w Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio de Janeiro. Wówczas pobicie rekordów życiowych na 200 i 400 m nie wystarczyło do zdobycia medali. Załóżmy, że wtedy ktoś przepowiedziałby tytuł Niepełnosprawnego Sportowca Roku 2017 dla Joanny Mazur i Michała Stawickiego. Jaka byłaby Państwa reakcja?

Joanna Mazur: – Myślę, że spojrzałabym ze sporym niedowierzaniem. Mam cele sportowe, staram się dążyć do nich. Ta nagroda była dla mnie powyżej oczekiwań, poza sferą marzeń. Nie myślę o takich rzeczach, a w pewnym momencie oboje znaleźliśmy się na scenie. To naprawdę było niesamowite uczucie, ale dla mnie też krępująca sytuacja, nie jestem do tego przyzwyczajona. Zapamiętam ten wieczór jako wyjątkowy i bardzo miły. Tytuł jest dużym wyróżnieniem i zauważeniem tego, co zrobiliśmy w Londynie.

Michał Stawicki: – To niesamowite wyróżnienie. Powiem szczerze, że nie spodziewaliśmy się tego. Już samo uczestnictwo w takim wydarzeniu jest nobilitacją. Zawodnicy niepełnosprawni identyfikują się z pełnosprawnymi osobami. Spotkanie w takim zaszczytnym gronie było poza ukrytymi marzeniami. Gdyby ktoś po Rio powiedział, że zdobędziemy ten tytuł, to pewnie w odpowiedzi popukałbym się palcem w czoło.

NS: – Ze sceny skierowała Pani apel do ministra Witolda Bańki o ponowne rozpatrzenie wniosku o stypendium. Co o tym zadecydowało?

JM: – Nasza droga i walka o stypendium jest powszechnie znana. Wysłaliśmy do Ministerstwa Sportu i Turystyki prośbę o przyznanie stypendium specjalnego. Minister może je przyznać z własnej inicjatywy za wybitne osiągnięcia. Na ustawowe stypendium się nie załapaliśmy ze względu na brak jednej zawodniczki z Kenii. Ona miała problem z transferem lotniskowym, a przepisy dopuszczają mniejszą liczbę startujących.
W piątek przed galą minęło 10 tygodni od momentu złożenia dokumentów w ministerstwie i nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Na scenie starałam się dobrać odpowiednie słowa. Byłam podenerwowana, nie pamiętam, co dokładnie powiedziałam. Później wszyscy sportowcy, którzy podchodzili do nas, gratulowali odwagi i wyrażali swoje poparcie dla nas. Nie czułam, żebym zrobiła coś nie tak.
Chcemy przygotowywać się do zdobycia kwalifikacji [Letnie Igrzyska Paraolimpijskie w Tokio w 2020 r. – przyp. red.] na jak najwyższym poziomie. Bez stypendium jest to bardzo ciężkie, ponieważ nie mamy takich środków, żeby „łatać” dziury między zgrupowaniami. Stypendium pomogłoby nam bardzo.

MS: – Sport, pasja to jedno, a życie pisze różne scenariusze i mamy też swoje rodziny. Dużo poświęciliśmy temu, ja np. miałem ułożone życie zawodowe. Byłem nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem od przygotowania motorycznego w klubie w ekstraklasie koszykarek. Wszystko ładnie funkcjonowało. Dorabiałem sobie na zgrupowaniach jako trener kadry narodowej osób niepełnosprawnych w lekkiej atletyce, gdzie poznałem Asię. I tam doszło do naszego pierwszego spotkania [w Wiśle w październiku 2015 r. – przyp. red.]. Trochę przypadkowego, bo Asia trafiła do mojej grupy. I tak się zaczęło.

NS: – Jak wyglądały pierwsze wspólne treningi?

MS: – Asia wyróżniała się ambicją, wewnętrzną siłą, to było widać. Nikt nie wiedział jaki jest stopień jej niepełnosprawności, jak widzi, bo się do tego nie przyznawała. Chciała być samodzielna, choć się potykała, coś jej upadało, nie mogła czegoś znaleźć. To już jest charakter osoby borykającej się z problemami, a trzeba było jeszcze dodać trening. Przy takim skrajnym wysiłku może się pewnych rzeczy odechciewać. Zwłaszcza że nie wszystko wychodzi.

JM: – Nie radziłam sobie z niczym, kiedy zaczynałam tracić wzrok. Byłam rozżalona, zła i nie miałam pomysłu na siebie. Wtedy starałam się biegać. Zmęczenie fizyczne powodowało, że nie myślałam o tym, co się dzieje ze mną. Nie chciałam się przyznać, że nie widzę. Broniłam się przed tym ze wszystkich sił. Wtedy powiedzenie o chorobie odbierałam jako oznakę słabości i bezradności. A trzeba było się przyznać, zaakceptować ten stan i nauczyć się jak najlepiej żyć. Kiedy poprosiłam Michała o pomoc w wykonaniu treningu, to tak naprawdę mieliśmy pierwszy bezpośredni kontakt. To był pierwszy moment, w którym poczułam, że się z nim dogadam. Mamy podobny sposób odbierania i rozumienia świata, nadajemy na podobnych falach.

NS: – Pani miała problem ze znalezieniem odpowiedniej osoby do startów. Przewodnikiem i trenerem został Pan Michał. Jak do tego doszło?

JM: – Najpierw byliśmy na planach trenera Lecha Salamonowicza z Krakowa. Kiedy wracaliśmy z Rio, rozmawiałam z Michałem i padła propozycja, żeby został moim trenerem. Zgodził się i powiedział, że ma pewien plan na to, jakie dystanse i jak się przygotowywać. Po powrocie była chwila odpoczynku i wzięliśmy się do pracy.

MS: – Igrzyska nie były odzwierciedleniem tego, na co stać Asię. Przepracowaliśmy 3 miesiące i ciężko było się do tego odnieść. Powiedziałem, że jeszcze rok poświęceń i zobaczymy, co z tego wyjdzie. I wyszły 3 medale mistrzostw świata w Londynie, jest potencjał w drodze do Tokio. Tu nie ma miejsca na część amatorską. To był jeden z moich warunków treningów z Asią. Jeśli chciała poddać się profesjonalnemu treningowi, to musiała poświęcić wszystko, w tym zrezygnować z pracy w przychodni.

JM: – Nie da się połączyć tak dwóch fizycznie obciążających zawodów: sportowca i masażysty. Uznałam, że moją największą pasją jest bieganie, dlatego nie zastanawiałam się długo. Wiedziałam, że idziemy w dobrym kierunku i nie był to dla mnie problem, żeby zrezygnować z rozwoju zawodowego. Teraz jest czas na sport, mogę jeszcze iść do przodu. Rozwój zawodowy może poczekać, a sport nie. Wiedziałam, że podejmuję dobrą decyzję.

NS: – Ta decyzja oznaczała m.in. około 270 dni w roku poza domem. Ile wysiłku kosztuje droga po medale?

MS: – W mocnym okresie trenujemy 3 razy dziennie. Najpierw rozruch, to ok. 45 minut. Później szybki prysznic, śniadanie, krótki odpoczynek i o godzinie 10-11 wychodzimy na trening. Trwa on ok. dwie godziny. Po nim schodzimy, kąpiel, obiad, chwila przerwy i wychodzimy na kolejny trening, który trwa dwie i pół godziny. Później kolacja, wizyta u fizjoterapeuty lub inne zabiegi odnowy biologicznej, sauna czy hydromasaże, co zajmuje ok. dwóch godzin.

JM: – Michał jest wymagającym trenerem, nie odpuszcza. Nie ma lekko na treningu, ale lubię taką formę pracy. Kiedy robię trening na wysokim zakwaszeniu, na bardzo dużym zmęczeniu, to na parę chwil tracę resztki wzroku. Mam ciemność aż się nie podniosę z ziemi, powoli to zaczyna wracać. Wiem, jak bardzo obciążające jest to dla mojego organizmu. Z drugiej strony wolę robić coś, co mi sprawia radość, choć przyspiesza rozwój mojej choroby, ale być szczęśliwa. Michał jest moim trenerem, pomaga w drodze, nie tylko na podium, ale też w walce z chorobą. Naprawdę cieszę się, że spotkałam takiego człowieka, że pracujemy razem i możemy pokazywać, że można.

MS: – Przeczytałem w „Przeglądzie Sportowym” i na Polsacie Sport, że zostaliśmy nominowani głównie za złoty medal w biegu na 1500 m. Moim zdaniem zabrakło zwrócenia uwagi na wysiłek zawodnika. W trakcie mistrzostw świata mieliśmy aż 8 dni startowych. Musieliśmy przejść eliminacje, finały, a startowaliśmy w czterech konkurencjach [oprócz medalowych jeszcze na 200 m – przyp. red.]. Później były mistrzostwa zawodników pełnosprawnych. Na nich Marcin Lewandowski, który biegał na 800 i 1500 m, miał 6 startów. Powiedział, że był wykończony, że to zabójstwo dla organizmu. Mieliśmy jeszcze więcej startów, czyli zmagaliśmy się ze zmęczeniem fizycznym i psychicznym. Odcięliśmy się od całego otoczenia, od rodziny. To już jest profesjonale podejście.

NS: – Jaki wpływ na Państwa starty miała nieobecność Kenijki?

MS: – Z jednej strony niepełnosprawność Asi jest czymś przykrym, ale w sporcie może poniekąd być atutem. Ja do końca ukrywałem, że Kenijki nie ma, choć na papierze, w komunikacie była. Obserwuję, co dzieje się dookoła, jak rozgrzewają się inni zawodnicy. Ich nie widziałem, a Asia o tym nie wiedziała. Po biegu powiedziałem, że mi przykro, bo nie wypełniliśmy kryterium ministerialnego i stypendium nie będzie.

JM: – Nie załapałam tego, co wtedy powiedział Michał. Dla mnie nie było istotne, czy będziemy mieć stypendium, bo zakładaliśmy walkę do samego końca. Wiedzieliśmy, co oznacza brak zawodniczki. Po zwycięstwie na 1500 m, jeszcze w dzień finału, wystosowałam w mediach apel do ministra, żeby rozpatrzył naszą sprawę. To był dramat Kenijczyków, ale też nasz. Wygrywamy, cieszymy się, bo to niebywały sukces, jednak zostajemy bez stypendium.

NS: – Pan zaproponował rozszerzenie programu startów o biegi na 800 i 1500 m. Kiedy pojawił się ten pomysł?

MS: – My, trenerzy tak mamy, że już na pierwszych treningach układamy sobie plan na danego zawodnika. Nawet jeśli nie jest przydzielony do nas, to obserwujemy, jak trenuje, jak się rozwija. Pomyślałem sobie, że gdyby Asia u mnie trenowała, to zrobiłbym tak, tak i tak. Ten plan kiełkował już przed Rio. Korciło, żeby podjąć się tego wyzwania i spróbować przygotować się do mistrzostw świata za wszelką cenę. Jestem typem człowieka, trenera wizjonera, który nie boi się marzyć. Chcemy przekraczać pewne granice i osiągać rzeczy, które początkowo mogą wydawać się szaleństwem.

NS: – W tym roku najważniejszą imprezą są mistrzostwa Europy w Berlinie. Jakie mają Państwo plany?

MS: – Plan znowu odniosę się mojego wizjonerstwa. Mogę uchylić rąbka tajemnicy, że spróbujemy dokonać czegoś wyjątkowego. Myślę, że jeszcze nikt tego nie dokonał, więc warto obserwować i czekać na to, co przywieziemy z Berlina.

JM: – Zachęcam do śledzenia zmagań. Już rozpoczęliśmy przygotowania, najbliższe zgrupowanie mamy w połowie miesiąca. Jesteśmy cały czas w cyklu treningowym, tutaj maszyna ruszyła. Trzeba tylko pracować.

NS: – W trakcie Gali minister Witold Bańka odniósł się do sprawy stypendium. Ponadto zaprosił do teamu100. Jak wygląda sytuacja z tym programem finansowania młodych sportowców?

MS: – Na razie to jest nieoficjalne. Team funkcjonuje wśród osób pełnosprawnych. Były zamierzenia, aby włączyć pewną grupę niepełnosprawnych. Miało się to wszystko wydarzyć na przestrzeni tego tygodnia [drugi tydzień stycznia – przyp. red.]. Pan minister został wezwany z tym apelem i zdradził już chęć powstania teamu. Mam nadzieję, że do końca tygodnia, może na początku następnego, otrzymamy konkretne informacje.

JM: – W programie team100 jest granica wieku wynosząca 23 lata. Ja ją już przekroczyłam, Michał również. Kiedy pan minister wychodzi na scenę i nas zaprasza, to myślę, że daje nam przywilej skorzystania z tego wsparcia bez ograniczeń wiekowych. Myślę, że pan minister jest świadomy, ile mam lat i jaki to jest poziom sportowy. Nie wiem, co jeszcze trzeba więcej zrobić, żeby móc liczyć na jakiekolwiek wsparcie.

Zobacz galerię…

Rozmawiał Marcin Gazda
fot. autor, archiwum NS
Data publikacji: 15.01.2018 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również